Jeleń

Ian wynosi wiadro z komórki do lasu i stawia je między drzewami. Jelita cuchną, a gdy idzie, rój much dotrzymuje mu kroku jak chmura woni w kreskówce, jak pachnąca smuga w starej reklamie sosu w proszku. Po wszystkim musi wyrzucić koszulkę i wziąć prysznic. Potem dołącza do Honiga i razem wsiadają do chryslera.

Honig prowadzi z zaczerwienioną i stężałą twarzą. Nie odzywa się słowem. Przemierzają powoli podjazd, wyjeżdżają za bramę i skręcają w lewo. Jadą dalej zgodnie ze wskazówkami Iana, aż docierają do małej zatoczki.

– Tu – mówi Ian. – Tu go znalazłem.

Do posiadłości wieczór jeszcze nie dotarł, ale tu, w cieniu wzgórza, gromadzi się już mrok. Gdy zamykają drzwi i ruszają w las, w powietrzu daje się wyczuć lekki chłód.

Ian zatrzymuje się w miejscu, w którym między drzewami widać splątany drut kolczasty. Zatacza rękami bliżej nieokreślony krąg.

– To było gdzieś tu. A co?

– Tu? – Honig podchodzi zamyślony i rozgląda się wokół. Nic tu nie ma. Obchodzi drzewa, rozkopuje trawy, podnosi gałęzie.

– Na pewno tu?

– Tak. To znaczy, tak mi się wydaje.

– Opowiedz dokładnie. Czyli znalazłeś jelenia już ustrzelonego, tak? Czym go rozciąłeś, żeby wyjąć jelita?

– No… nożem.

– Nożem? Skąd?

– Z kuchni. Tym z bloku.

– Kłamiesz.

Ian przełyka ślinę.

– Nie, nie kłamię, ja…

– Którym dokładnie? Musisz wiedzieć – żeby rozpłatać brzuch jelenia, trzeba mieć odpowiedni nóż. Nożem do smarowania się tego nie zrobi, sam rozumiesz.

– Nie użyłem noża do smarowania. Wziąłem ten z bloku.

Honig mruży podejrzliwie oczy.

– I co, potem go umyłeś? Nie zauważyłem, żeby coś było myte.

Ian nasadza mocno okulary na nos i mruga. Nie znosi, kiedy się go przyłapuje na kłamstwie. Jego matka kiedyś to uwielbiała, przyłapywała go na każdym. Nawet na drobnych, niewinnych kłamstewkach. Dobrze spałeś? Ach, dobrze. Nie, kłamiesz, Ianie, wiem, że nie spałeś, o drugiej słyszałam, jak wstajesz i chodzisz po domu, dlaczego mnie okłamujesz?

Spuszcza wzrok. Prędzej zdechnie, niż go podniesie. Przychodzi mu do głowy myśl, że jeśli go podniesie, nie wiadomo, co zobaczy. Może nie twarz Honiga – może matkę, która się na niego ogląda. I oskarża: ty kłamczuchu, ty. A może coś jeszcze gorszego.

– Kurwa, mówię coś do ciebie, Geek. Bo stoję tu i nie widzę żadnego dowodu, że tu leżał jeleń. Żadnych śladów ciągnięcia go do samochodu. A więc kłamiesz.

Ian zaciska zęby. Musi zachować spokój. Dla czterdziestu tysięcy dolarów trzeba zachować zimną krew. Dla kasy i dla czegoś o wiele ważniejszego – honoru. Dumy. I tyle.

– No dobra – wyrywa mu się. – Masz rację. Nie było jelenia. Same wnętrzności. Tu – na drucie kolczastym.

 Same wnętrzności? Znalazłeś bebechy tu, na drucie?

Ian pociera nos. Nadal nie podnosi wzroku.

– Tak. Rozmawiałem z gosposią i szedłem z powrotem. Wracałem przez las i je znalazłem. Wisiały niedaleko podjazdu i pomyślałem, no, nie wiem, pomyślałem, że pochodzą od jakiegoś zwierzęcia, które ktoś zabił albo potrącił czy coś takiego. Albo zastrzelił, bo ktoś tu strzelał – słyszałem. Ale zanim tu dotarłem, musiał wypatroszyć stworzenie i je wynieść. Albo… – Podnosi w końcu wzrok. Honig wpatruje się w niego, w fioletowawym półmroku jego twarz wydaje się biała. – Albo… tak sobie przynajmniej pomyślałem.

– Pomyślałeś. Pomyślałeś?! Ty ciulu jebany! Chcesz mi powiedzieć, że znalazłeś wnętrzności zwierzęcia, ale bez zwierzęcia?

– Tak. I przypomniałem sobie, co Havilland mówił o Kable’u, i uznałem, że… co? – Przerywa i patrzy na Honiga, który kręci z niedowierzaniem głową. – No co? To nie jest znów takie dziwne.

– Wiesz co? Według mnie to jest dziwne. Z deka kurwa dziwne. A właściwie bardzo kurwa dziwne.

– Co tak się wkurzasz?

– Dobra, zacznijmy od tego, że skłamałeś. I to nie raz, tylko dwa razy.

– No tak, ale to nic ważnego. Jezu, tyle miałem na głowie: gosposię, telefon, alarm…

Urywa w pół zdania. Honig odwraca się i odchodzi, kręcąc głową.

– Chodź! – woła. – Musimy podzwonić.