Ostatnia robota

Honig stoi trzy metry od domu i świeci latarką w las. Za nim Ian Geek z czołówką na głowie dłubie przy skrzynce przyłączeniowej. Klnie przy tym i mruczy coś pod nosem, więc Honig wnioskuje, że nie idzie mu całkiem dobrze.

Wsuwa dłoń do kieszeni i zaciska ją na Gumie Balonowej. Szkoda, że nie może zadzwonić do żony. Taki jest spięty, że z trudem zachowuje spokój. Zwierzęce wnętrzności wplątane w drut kolczasty? Rozmieszczone tak blisko Oślego Lasku, gdzie Minnet Kable załatwił nastolatków? Cuda nad cudami. Jakby ktoś w okolicy zaplanował masową mózgojebkę.

Gdy zaparkowali na końcu podjazdu i złapali sygnał sieci komórkowej, Honig podzwonił tu i tam i zostawił wiadomości w kilku miejscach, żeby zasięgnąć informacji na temat Minneta Kable’a. Może to obłęd, bo w końcu mowa tylko o zwierzęcych bebechach na drucie kolczastym, ale nagle zapragnął mieć pewność, że facet jeszcze nie skończył odsiadki. Nikt mu niczego nie powiedział, ale wszyscy obiecali pogrzebać i oddzwonić. Potem na jego polecenie Ian Geek przez pół godziny przeczesywał sieć w poszukiwaniu wiadomości o zwolnieniu Kable’a. Bezskutecznie. Ale z drugiej strony, myśli Honig, czy władze na pewno przekazałyby taką informację opinii publicznej?

Niemożliwe, żeby Minnet Kable był na wolności. Niemożliwe. A nawet jeśli, jest to ostatnie miejsce, do którego by wrócił. Ale czy na pewno? Te zwierzęce szczątki ostro zagrały Honigowi na nerwach. Nie może się oprzeć wrażeniu, że z godziny na godzinę okoliczne lasy i powietrze wokół domu zaciskają się stopniowo jak pięść.

– I co?

Stoi odwrócony plecami do Geeka i nie spuszcza wzroku z najodleglejszej linii oddzielającej półkolisty snop światła od ciemności. Kątem oka śledzi też otwarte tylne drzwi, z których również sączy się światło. Z natury jest rozsądny i zrównoważony, więc nie umie wyjaśnić, dlaczego denerwuje się teraz jak cholera.

– Wskórałeś coś?

– Nic.

Honig przygryza mocno wargę, żeby nie zakląć. Jego cierpliwość do Geeka wisi w tej chwili na włosku. Nie mieści mu się w głowie, że facet nie dość, że nie dostrzegł niczego dziwnego w znalezieniu tych jelit, to jeszcze wszystko wskazuje na to, że nie zna się na tej jedynej dziedzinie, która miała być jego działką – na podłączeniu jebanego telefonu. Ten telefon jest im potrzebny. Naprawdę jest im potrzebny.

Wpatruje się w las, przegrzebując swoje myśli i odczucia w poszukiwaniu jakiegoś racjonalnego wyjaśnienia. Przenosi snop światła na drzwi do komórki. Przygląda im się. Pogrążony w zadumie odnosi przedziwne wrażenie, że przeoczył coś, co mogłoby mu pomóc to wszystko wyjaśnić. Coś, co zdarzyło się pierwszego dnia… ktoś coś powiedział albo zrobił…

Ta myśl nachodzi go znienacka i natychmiast umyka. Honig mruży oczy, pociera ze znużeniem skronie, próbuje ją na nowo przywołać. Ale już po niej. Znikła bez śladu. Odwraca się. Ian Geek stoi przy skrzynce przyłączeniowej, na twarzy ma doklejony uśmiech.

– Przepraszam. – Ociera twarz rękawem. Wzrusza ramionami i wskazuje obcęgami skrzynkę. – Dałem dupy, wiem o tym. Za nic nie mogę do tego dojść.

Honig kręci głową. Właśnie umocnił się w postanowieniu, że to jego ostatnia robota. Po wszystkim na sto procent odejdzie z Gauntlet. Wraca do domu do Gumy Balonowej.

Wchodzą do domu i rozkładają łóżka polowe. Geek zasypia szybko, ale Honig jest niespokojny i nie może znaleźć wygodnej pozycji. Miastowy z niego chłopak i odgłosy przyrody brzmią dla niego obco. Nocny śpiew ptaka, szczek lisa. O czwartej nad ranem ginie jakieś stworzenie, może bażant, sądząc po skrzeku i pisku. Honig wie, że to tylko dźwięki natury, ale budzą w nim taki nagi strach, jakiego nie czuł nigdy w życiu. Szminkę trzyma na poduszce, żeby móc w każdej chwili ją odkręcić i powąchać, tak dla uspokojenia. Nie ma pojęcia, skąd zrodziła się w jego głowie myśl, że Kable wyszedł z więzienia, ale przez całą noc prześladuje go wizja mężczyzny, który w rozbielonym powietrzu świtu ozdabia drzewa jelitami dwojga nastolatków.

W końcu rezygnuje z walki i z pierwszym promieniem słońca odrzuca koc i wstaje. Nastawia wodę w czajniku i wypija dwie mocne kawy, jedną za drugą. Ian Geek jeszcze śpi. Chrapie. Plus ça change, myśli Honig.

Myje kubek, rozsuwa zasłony i wygląda przez okno. Wstaje świt i po wschodniej stronie domu przez drzewa przesącza się różowy blask. Honig wkłada buty, odnajduje latarkę i otwiera drzwi. Ma w nosie, czy ten cienias Geek się obudzi, ale on śpi tak mocno, że chrapania nie przerywa nawet trzykrotny szczęk odsuwanych zasuw.

Świat bieleje od rosy. Honig wie, że ma zgrywać cynicznego twardziela, ale nawet on widzi w tym coś czarownego – rozumie nagle, skąd wzięła się „różanopalca bogini jutrzenki”. Szkoda, że jego żona nie może tego zobaczyć. Zrobiłby zdjęcie, gdyby nie przesąd mówiący, że nie należy łączyć pracy z przyjemnością. Idąc, czuje, jak ukryta w kieszeni Guma Balonowa obija mu się lekko o udo.

Idzie szybko ścieżką i stara się nie zwracać uwagi na zamglone drzewa, ciche i nieporuszone. Na nogawkach osiadają mu krople rosy z lawendy rosnącej na skraju ścieżki. Nie ma pojęcia, co go tu przywiodło ani czego oczekuje, ma tylko przeczucie, że jeśli coś tu nie gra, to ma to związek z jelitami. Z przeniesieniem ich do lasu.

Zatrzymuje się przed drzwiami komórki i nadal niepewny, czego właściwie szuka, rozkopuje soczystą trawę, świecąc sobie latarką pod nogi i wzdłuż ścieżki, którą szedł Ian Geek, gdy wynosił wiadro między drzewa. Stara się nie skupiać na obrazach przewijających mu się we śnie. Rozpłatane brzuchy. Kable przyczajony w jamie. Czekający. Czasem żałuje, że przeczytał wszystkie dostarczone przez firmę papiery związane z tą sprawą.

Patrzy pod stopy i nieruchomieje. Coś tam leży. Podnosi to i podstawiając pod światło, dokładnie ogląda. Naraz przechodzi go dreszcz. Jakby znad zbocza wzgórza uniosły się ostatnie tchnienia tych nieszczęsnych nastolatków. Jakby skropliły mu się lodowato na twarzy.

– Ożeż kurwa – mamrocze. – Ożeż kurwa.

Wkłada przedmiot do kieszeni i rusza szybko w stronę domu.