Honig siedzi przy stole z łokciami wspartymi o blat i obserwuje Iana Geeka. Ten przewraca się z boku na bok, naciąga koc i próbuje wrócić do przerwanego snu, ale ilekroć tak robi, Honig pokasłuje jeszcze głośniej niż chwilę wcześniej, aż w końcu Geek się poddaje.
– Co jest? Co się dzieje?
– Coś mi się zdaje, że pora się budzić.
– Co…? – zaczyna, ale gdy widzi minę Honiga, na jego twarzy pojawia się niepokój. – Co? – Siada nerwowo. – Co jest grane?
Honig nie odpowiada. Przywołuje go skinieniem palca. Ian waha się przez chwilę, po czym wstaje z łóżka polowego i podchodzi do stołu. Honig wskazuje leżący na blacie przedmiot.
Ian patrzy i marszczy brwi.
– Co to takiego?
– Plomba.
– Plomba?
– Hm, tak. Nie przesłyszałeś się. Nie wiesz czasem, skąd się wzięła?
Geek kręci zdumiony głową. Pociera oczy i siada po przeciwnej stronie stołu.
– Nie wiem. Normalnie nie wiem.
– Znalazłem ją. W trawie. Sam ją tam wrzuciłeś.
– Co?
– Pozwól, że ci odświeżę pamięć. Kawałek „śrutu”. W jelitach.
Z miny Iana Geeka można wywnioskować, że zaczyna mu coś świtać. Podnosi plombę i ogląda ją uważnie.
– To nie jest kawałek ołowiu – przyznaje. Na twarz wyszły mu rumieńce. – To na pewno plomba. Jak to się stało, że trafiła do jelit?
Honig kładzie zaciśnięte pięści na stole i zagryza zęby, ledwo się powstrzymując przed opuszczeniem głowy na dłonie. Z całych sił skupia się na tym, żeby nie przemówić, bo wie, że jeśli to zrobi, to wypłynie z niego potok inwektyw. Odsuwa krzesło, podchodzi do zlewu i grzebie z łoskotem w szafce, aż odnajduje dwie pary gumowych rękawiczek. Wyjmuje z bloku nóż – ten z ząbkami, którego nakazał mu użyć trzy dni temu Oliver, gdy Honig był jeszcze detektywem Honeyem i bawili się, że Minnet Kable wyszedł z więzienia i terroryzuje dom. Paradoksalność tej sytuacji nie umyka jego uwadze.
Mężczyźni wychodzą na zewnątrz i Honig starannie zamyka na klucz tylne drzwi. Lustruje bacznie drzewa i ogród, a potem wyprowadza Geeka w mglisty poranek. Mijają ogrody, wchodzą do lasu i zakrywając dłonie ustami, stają nad rozkładającymi się wnętrznościami, które Ian wyrzucił tu z wiadra. Jelita cuchną, ale przynajmniej z powodu zimna nie oblepiają ich jeszcze szczelnie muchy. Na razie chodzi tylko po nich niemrawo parę plujek.
Honig wyciąga nóż i parę rękawiczek. Ian Geek wytrzeszcza na nie oczy.
– Że niby co?
– Do roboty.
– Jak to?
Honig wskazuje głową wnętrzności.
– Przyjrzyjmy się ostatniemu posiłkowi „jelenia”, zgoda? Zerkniemy na tę trawę i liście, które zjadł?
Ian Geek przełyka ślinę. Twarz ma bladą w rozrzedzonym powietrzu poranka. Chwila wahania i Ian odbiera rękawiczki. Wkłada je i kuca przy flakach, odwracając z obrzydzeniem twarz. Nie potrzebuje noża, jelita są tak przegniłe, że biała błona rozchodzi się pod wpływem dotyku.
Honig obserwuje go bez słowa, zatykając nos i oddychając głośno przez usta. Z jelit wylewa się z pluskiem biała masa czerwi. Geek odwraca głowę, ale dalej rozsnuwa jelita, z których wypływają rozmaite inne treści.
– Okay – mówi sztywno Honig, prostując plecy, żeby dodać sobie animuszu. – Chyba już zobaczyliśmy, co mieliśmy zobaczyć.
Ian Geek gapi się na niego, a źrenice ma jak łebki szpilek. Wygląda to tak, jakby nie mógł się zdobyć na spojrzenie na to, co robią jego ręce, jakby zostały oddzielone od jego ciała.
– Co? Co tam widzisz?
– Żaden ze mnie specjalista i co nieco się już rozłożyło. Ale wydaje mi się, że rozpoznaję pestki pomidora. A to bez wątpienia ziarna kukurydzy.
– Nie rozumiem.
– Nie dziwię się, ty zakuta pało. Pies po nie nie wrócił, bo jest w nich alkohol. Stąd ten zapach – to dlatego żadne stworzenie, ani borsuk, ani lis, nie tkną tego syfu.
– Alkohol? – pyta drżącym głosem Geek. – Alkohol? Kukurydza?
– Tak, i do tego plomba. Połknięta.
Geek wydaje z siebie gardłowy dźwięk. Prostuje się natychmiast, strzepuje resztki z rękawiczek i podchodzi szybko do skraju lasu. Ściąga rękawiczki i łapie gwałtownie powietrze, a tymczasem Honig zachodzi go od tyłu i wymierza mu błyskawiczny cios w tył głowy.
Pod Geekiem uginają się nogi.
– Kurwa! – wrzeszczy, zakrywając dłońmi uszy. – Na chuja żeś to zrobił?
W odpowiedzi Honig łapie go za kołnierz polarowej bluzy i popycha w kierunku domu.
– Bo jesteś debilem – syczy po drodze. – Jebanym cwelem.
Ale to nie złość każe mu krzyczeć i Honig o tym wie. To strach.