Na dworze narasta upał i Honig czuje, jak pot zlepia mu koszulę. Obłęd. Kompletny obłęd. Nawet zwykła przeprawa na koniec podjazdu, skąd można zadzwonić, budzi w nim napięcie. Co za ironia: nagle on i Ian Geek znaleźli się w takiej samej sytuacji jak ta, którą zaaranżowali pierwszego dnia, żeby nastraszyć rodzinę.
Przeczesuje wzrokiem ogrody, sprawdzając, czy wszystko wygląda tak, jak to zapamiętał. Nabrawszy pewności, że nic się nie zmieniło, podchodzi do bocznych drzwi i nie spuszczając otoczenia z oczu, wyciąga rękę i wyjmuje włożony od środka klucz. Przeszedł się już wokół domu i sprawdził, że wszystkie inne drzwi są zamknięte – te są ostatnie. Zatrzaskuje je i zamyka na klucz. Naciska klamkę. Potrząsa nią mocno. Drzwi wyglądają solidnie.
Na frontowej werandzie stoi w towarzystwie Iana Geeka Oliver. Ma minę więźnia przeżywającego pierwszy dzień na wolności. Odwraca się i patrzy w górę na okna, jakby próbował dostrzec tam żonę albo córkę. Potem bierze bardzo głęboki wdech. Twarz ma tak siną, że Honig zastanawia się, czy nie przechodzi przypadkiem kolejnego ataku serca. Ale stary człowiek wzdycha tylko ze znużeniem.
– No, w drogę – mówi. – Miejmy to już za sobą.
Samochód już czeka – zaledwie kilka kroków od drzwi. Honig przeciwstawiłby się teraz każdemu, kto zechciałby się na nich zasadzić. Nawet komuś tak obłąkanemu jak Minnet Kable. Jednak prowadząc Anchora-Ferrersa do samochodu, obserwuje bacznie granicę lasu. Otwiera drzwi wozu i kładzie starcowi dłoń na głowie, żeby ten wchodząc na tylne siedzenie, nie uderzył nią o krawędź samochodu. Dokładnie tak, jak robią gliniarze, żeby uniknąć ewentualnego pozwu.
Zatrzaskuje drzwi i obchodzi od tyłu samochód. Otwiera bagażnik i sprawdza, co tam wstawił Ian Geek. Przełożył jelita z wiadra do trzech plastikowych pojemników z podziałką, zakleił od góry folią spożywczą i umieścił w bagażniku. Jelita nie są zbyt duże – zmieściły się w trzech pojemnikach. Należały najpewniej do kobiety, co by odpowiadało jego wyobrażeniu o skłonnościach Kable’a. Ale do kogo? I dlaczego, i gdzie, i kiedy? Polana otoczona drutem kolczastym znajduje się – cóż za upiorny zbieg okoliczności – dokładnie naprzeciwko domu zamieszkanego przez kobietę w czerwonych dżinsach. Kobietę, którą wybrali niemal na chybił trafił, gdy reżyserowali tę przerażającą farsę dla Anchorów-Ferrersów. Padło na nią przede wszystkim dlatego, że rzucała się w oczy z tym swoim samochodem i obcisłymi czerwonymi dżinsami. O ile im było wiadomo, miała się wówczas zupełnie dobrze. Czyżby wychodziło na to, że nie dość, że gdzieś grasuje Kable, dokładnie tak, jak w sfabrykowanym przez Havillanda pastiszu, to jeszcze do tego jego ofiarą padła kobieta z żółtego domu? Normalnie jaja jak berety. To by już była totalna rozjebka. Chyba musiałby uwierzyć w UFO i wybuch w WTC 7, i w inne lipne teorie spiskowe.
Pojemniki stoją przyciśnięte do błotników, żeby się nie przewróciły. Geek przynajmniej ruszył głową, zauważa Honig. Otoczył pojemniki ręcznikami. Jeśli się przewrócą, nie zabrudzą bagażnika. W tej samej chwili tylnymi drzwiami wychodzi z domu Ian Geek ze wszystkimi potrzebnymi smartfonami, słuchawkami i sprzętem nagrywającym. Przemierza krótki odcinek między drzwiami a samochodem i staje u boku Honiga. Patrzą obaj na stojące w bagażniku pojemniki.
– Masz się czym później wytrzeć?
– Tak – odpowiada Ian Geek. – Mam w kieszeni chusteczki.
– A odciski palców?
– Mam te rękawiczki, które mi wczoraj dałeś.
– Dobrze. Pamiętaj, żeby przynieść wszystko z powrotem.
– Zawsze zacieram po sobie ślady. Tego akurat uczą w legii.
W końcu Geek kombinuje jak zawodowiec, myśli Honig. Niepytany zasugerował, że najrozsądniej byłoby odwiesić jelita z powrotem na ten drut kolczasty, na którym je znalazł. Gdy tylko Oliver zadzwoni gdzie trzeba, zgarną większość kasy i znikną. Tego grasującego po lasach psychola, kimkolwiek jest, zostawią już glinom.
Gumo Balonowa, myśli. Jezu, Gumo Balonowa. Jadę do domu.
Zatrzaskuje klapę bagażnika i obaj wsiadają do samochodu, gdzie czeka już na nich Oliver. Ian Geek zapina pas na fotelu pasażera, a Honig wciska przycisk zamka centralnego, żeby zamknąć wszystkie drzwi. Żaden z obecnych tego nie komentuje – dlaczego trzeba zamykać na zamek wszystkie drzwi, skoro jadą tylko na krótką przejażdżkę w dół wzgórza.
– W tym aucie cuchnie. – Honig przejechał dopiero ze sto metrów, bardzo powoli, żeby nie wywrócić pojemników w bagażniku, gdy siedzący na tylnym siedzeniu Oliver Anchor-Ferrers prostuje się gwałtownie. Odwraca głowę i wyciąga szyję, żeby wykryć źródło drażniącej woni. – Cuchnie jak cholera. Trupem. I procentami. Czuć procentami.
– To śmieci – mówi Honig, ledwie dotykając dłońmi kierownicy. – Trzeba wyrzucić worki. Pełno w nich tej psiej karmy, która się wszędzie walała. Są w bagażniku.
Oliver nie od razu wierzy w tę odpowiedź, Honig widzi to po jego twarzy, którą może obserwować w lusterku wstecznym. Stary siedzi wychylony w przód, z przekrzywioną głową, i łypie oczami na boki, jakby próbował dojść, co tu się dzieje. Widoczny za jego plecami dom „Pod Wieżyczkami” zmniejsza się do rozmiaru baśniowego zamku z pocztówki z Disneylandu.
Chrysler przejeżdża płynnie przez bramę elektroniczną. Co za drapieżny wóz; Honig ma poczucie, że nie wypada go prowadzić bez okularów przeciwsłonecznych na nosie. Znów żałuje, że nie może się zatrzymać i zamknąć tej sytuacji w kadrze – siebie za kierownicą, w chwili zagrożenia – po to, żeby mieć co zabrać do domu, do Silver Spring. Ian Geek na siedzeniu obok sprawdza wiadomości w telefonie. Przez całą noc dyskutowali o tym, jak to możliwe, że Havilland pozwolił im odegrać tę farsę, skoro Minnet Kable wyszedł z więzienia. Liczą, że już zaraz się czegoś dowiedzą.
– Nic – mówi prawie niedosłyszalnie Geek. – Nic a nic.
– Co?
Ian Geek marszczy brwi i kręcąc głową, patrzy w ekran.
– Maili też nie ma.
Kurwa jego mać. Jebanemu Havillandowi nie chce się nawet zdobyć tak ważnej dla nich informacji? Siedzą na tym zadupiu w towarzystwie jakiegoś seryjnego mordercy, który planuje Bóg wie co, a ich pieprzona firma nawet ich nie wspiera? Piekli się w duchu, aż docierają do miejsca, do którego dojechał wczoraj z Geekiem. Zatrzymuje się, a Ian wysiada i podchodzi do bagażnika. Zaczyna w nim grzebać, a Honig odpina pas i odwraca się, żeby spojrzeć przez zagłówek na Olivera.
– Ej, spójrz tu na mnie. Masz patrzeć na mnie. Nie musisz wiedzieć, co tam się dzieje. Okej?
Oliver kiwa głową. Ucieka wzrokiem, ale nie próbuje się odwracać. Widać wyraźnie, że nie jest z tego powodu zadowolony; to człowiek, który od dawna w pełni kontroluje swoje życie i stwierdzenie, że nie może panować nad wszystkim, to dla niego na pewno najtrudniejsza nauczka. Ian Geek wyjmuje tymczasem z bagażnika pojemniki. Wyjmuje jeden, zostawia go w niewielkiej odległości między drzewami i dopiero wraca po następny; najpierw zabiera je sprzed oczu Olivera, żeby dopiero później przenieść je głębiej w las w okolice ogrodzenia z drutu kolczastego. Po wszystkim salutuje krótko Honigowi przez tylną szybę i znika w lesie.
Honig wzdycha, odwraca się i patrzy przed siebie na nasłoneczniony asfalt i zwisające nad jezdnią gałązki trybuli leśnej. Jest dwadzieścia pięć po dziewiątej. Biura agencji literackiej otwierają się za pięć minut.
Bawi się ukrytą w kieszeni plombą. Obraca ją i obraca. Jak się stąd wydostaną, to wyśle cholerstwo pocztą na policję, załączając anonimowy liścik. Gdzieś w tych lasach leżą zwłoki. Bóg jeden wie, w jakim stanie. Wciąż nie może uwierzyć, że Havilland tak ich olał i nie wysłał wiadomości. Coś podobnego.
Zaczyna składać urządzenie do rejestracji, próbując sobie przypomnieć, co Geek mówił o wejściu USB. Udaje mu się zamontować mikrofon i właśnie ma na próbę uruchomić urządzenie, gdy od północy nadjeżdża krętą drogą samochód. Honig opuszcza telefon i obserwuje. To oznakowany wóz policyjny, z przodu siedzi dwóch mundurowych.
Honig reaguje odruchowo. Opuszcza urządzenie na kolana i jednocześnie łapie Olivera za kostkę chwytem mocnym jak kleszcze.
– Ani mi się rusz – mówi przez zaciśnięte zęby. – Jeśli nie uda się mnie i mojemu partnerowi, przyjdą po nas inni. Będziemy wracać tak długo, aż zrobisz, co chcemy. Kapujesz?
Mijając ich, radiowóz nieznacznie zwalnia. Mężczyzna siedzący obok kierowcy odwraca głowę na sekundę czy dwie, żeby przyjrzeć się pasażerom chryslera. Samochód jedzie dalej, aż w końcu znika w oddali.
Honig oddycha z ulgą. Puszcza nogę Olivera i dalej pospiesznie składa sprzęt. Policja nie szuka akurat ich, ale ich zachowanie podpowiada Honigowi, że to nie był rutynowy objazd. Wyraźnie przeprowadzają rekonesans. Może już wiedzą, że w okolicy grasuje ten pojebany psychol. Czy to możliwe, że znaleźli te wypatroszone zwłoki?
Pętla się zaciska. Czasu coraz mniej.