Pokój różany

Przed domem zatrzymuje się z piskiem jakiś samochód i Lucia leżąca w małym kwadratowym pokoiku unosi się na rękach. Kieruje twarz w stronę okna i uważnie nasłuchuje. Dobiega ją trzask zamykanych drzwi i gniewna, prowadzona po trosze szeptem rozmowa, a po chwili łomot zamykanych drzwi frontowych. I odgłosy szurania świadczące o tym, że wprowadzają tatę z powrotem do jej pokoju na drugim końcu korytarza.

Lucia ani drgnie; próbuje odgadnąć, co się dzieje. Słychać kroki na schodach i stłumiony odgłos prowadzonej w kuchni rozmowy. Nie rozróżnia słów, ale wyczuwa atmosferę niepokoju.

Po chwili zmienia pozycję na siedzącą i pociera kostkę w miejscu, gdzie jest przypięta do kaloryfera. Jej glany w trolle stoją nieopodal, równo ustawione. Wczoraj wieczorem Molina odniósł jej but, który spadł jej z nogi podczas szamotaniny na schodach pierwszego dnia. Podziękowała mu. Zastanawiała się, czy się do niego nie uśmiechnąć, może nawet wyciągnąć rękę w geście wdzięczności, ale pozostawił za sobą otwarte drzwi i nie chciała, żeby ten ruch został zarejestrowany przez kamerę. Szczególnie teraz, gdy zaczyna się coś dziać.

Lucia ma niemal stuprocentową pewność, że plan Honiga się rozpada, rozsypuje z sekundy na sekundę. Obserwuje go niczym jastrząb, śledzi jego ruchy i wie, że to pozer, że jego zuchwałość to blef. Pewnie nie uczestniczył nawet nigdy w barowej burdzie i daleko mu do płatnego zabójcy o międzynarodowej reputacji, za jakiego chciałby uchodzić w ich oczach. Zdradził się niechcący, gdy mama wisiała do góry nogami, a on rozwiązywał te łamigłówki. Ze swego miejsca na podeście widziała, że zapełnia kratki sudoku gryzmołami. Może i zna pewne zasady – rozumie na przykład, że dla rodzica nie ma gorszej tortury niż świadomość męczarni dziecka, co jest oczywiste od tak dawna, że wiedział o tym nawet Szekspir – ale prawda o Honigu jest taka, że wprawdzie udaje twardziela, ale ma duszę dziecka. A teraz sprawy zaczynają mu się wymykać spod kontroli.

I rzeczywiście, gdy pięć minut później otwierają się drzwi i staje w nich Honig z kanapką i plastikową butelką z wodą, ma to wszystko wypisane na twarzy. Jest niespokojny. Naprawdę niespokojny.

– Śniadanie – odzywa się szorstko. Gdy Lucia nie sięga natychmiast po jedzenie, Honig podsuwa je bliżej. – Jedz.

– Co się dzieje? – Patrzy ciekawie przez jego dłonie na twarz. – Co jest?

– Bierz jedzenie.

Lucia powoli rozciąga wargi w uśmiechu.

– Wiem. Wiem, co jest grane. Wiem więcej, niż potrafisz się domyślić.

– Zamknij japę i bierz jedzenie.

– Wiem, że wasza akcja ma coś wspólnego z pracą taty. I że nie jesteś tym, za kogo się podajesz.

– Bierz to jebane żarcie.

Rzuca w nią kanapką i butelką z wodą. Lądują jej na udach i staczają się na podłogę. Gdy Honig wychodzi z pokoju, Lucia nadal się uśmiecha.

– Tak mi przykro – mruczy do jego oddalających się pleców. – Tak mi przykro, że ci to nie wypaliło.