Caffery właśnie zatrzymuje się przed siedzibą główną Columbus Systems – szesnaście arów wypielęgnowanej zieleni, fontann i połyskującego szkła na peryferiach Slough – gdy dzwoni jego telefon. Numer zastrzeżony. Tak dzwonią zwykle z policji, więc zaciąga ręczny, wyłącza silnik i odbiera.
To Paluzzi.
– Odebrałeś pdf?
Caffery przez chwilę zbiera myśli. Ataki w Oślim Lasku. Minnet Kable.
– Tak. Dziękuję ci bardzo.
– Nie pytałeś o to z jakiegoś szczególnego powodu, co? Nic się za tym nie kryje?
– Nie – odpowiada powoli. – Tak jak mówiłem: czysta ciekawość. A co?
– Sama nie wiem. Chciałam ci tylko coś sprzedać. Mamy zaginioną osobę w Litton, rzut beretem. To nie ma nic wspólnego z twoją ciekawością, co?
– Na pewno nie. – Wyciąga szybko ze schowka mały organizer i wyjmuje z kieszeni długopis. Telefon wciska między brodę a ramię. – Ale powiedz coś więcej na wszelki wypadek.
– Pani Ginny van der Bolt. Czterdzieści lat, biała, pracuje jako gosposia, rozwódka, dzieci opuściły gniazdo, ale córka zadzwoniła na miejscową komendę, bo mama od kilku dni nie odbiera telefonu. Sprawa trochę dziwna. Najwyraźniej zdarzyło jej się to nie pierwszy raz, ma w zwyczaju znikać bez słowa – szczególnie po kłótniach rodzinnych – więc skłamałabym, mówiąc, że załamujemy ręce. Dom już przeszukali; brakuje torebki i samochodu, ale paszport został.
– Samobójstwo?
– Nic na to nie wskazuje. Ani śladu samochodu. Na komendzie nikt się szczególnie nie przejmuje – nie miała skłonności do depresji – ale dziś rano grzebałam w bazie i to mnie uderzyło, bo jej dom stoi tak blisko miejsca, w którym Kable zabił tych nastolatków. Rose Cottage w Litton – niezbyt daleko od miejsca zbrodni.
– Mówiłaś, że jest rozwiedziona?
– Tak. Jej były mieszka w Wincanton. Nie kontaktowała się z nim, ale twierdzi, że to nic dziwnego.
– Czy Ginny ma psa?
– Psa? Hm, nie sądzę. Poczekaj.
Pomrukuje coś pod nosem, przeglądając raport.
– Nie, nie ma mowy o psie. Jest napisane: córka przesłuchana, żadnych osób na utrzymaniu, żadnych zwierząt.
Caffery zerka w lusterko wsteczne i widzi, że Misiek patrzy na niego poważnie z tylnego siedzenia.
– Na pewno?
– Na pewno.
– No dobra – mówi. – Możesz coś dla mnie zrobić? Zadzwoń na tę komendę i postaraj się to potwierdzić. Gdyby się okazało, że ma psa, odezwij się, co?
– Daj mi dziesięć minut.
– Nie, idę na spotkanie. Wyślij SMS-a.
– Nie ma sprawy, poczekam, aż wyjdziesz.
– Wystarczy SMS, okej? I to tylko jeśli kobieta faktycznie ma psa. Dobra?
Chwila wahania po drugiej stronie. A potem Paluzzi odzywa się przygnębionym głosem:
– Dobra. Miłego dnia. Przed gabinetem nadinspektora dalej żółte światło, ale jeśli jeszcze trochę wytrzymasz, to jeszcze w tym tygodniu może się zmienić na zielone.
Kończą rozmowę i Caffery siedzi chwilę bez ruchu, wbijając nieobecne spojrzenie w połyskujący w słońcu budynek Columbus. Jest przekonany, że podczas obchodu okolic Litton zaglądał do Rose Cottage, ale w tej chwili nie może sobie tego dokładnie przypomnieć. Tyle tam domków i wydaje się, że wokół wszystkich werand rosną róże. To gęsto zaludniony teren. Misiek może należeć do kogokolwiek.
– Ginny? – Przechyla głowę i patrzy na odbicie Miśka. – Znasz kogoś o imieniu Ginny?
Misiek macha ogonem i otwiera pysk. Chyba sądzi, że Caffery pyta, czy chce iść na spacer, ale on uśmiecha się ze znużeniem.
– Później. Później, obiecuję.
Opuszcza głowę na kierownicę i z największym trudem patrzy w bok, na iskrzący się w słońcu stadion piłkarski. Siedziba Columbus Systems. Tak cholernie wielka, że ma własny oznakowany zjazd z dwupasmówki i ośrodek sportowy. A to tylko centrala – firma zatrudnia na całym świecie prawie dziesięć tysięcy osób.
Podobnie jak podczas innych poszukiwań, które prowadził, odkąd zgodził się odnaleźć właściciela Miśka, teraz też od razu czuje, że jest na straconej pozycji.
– Raz kozie śmierć – mówi do Miśka, wysiadając z samochodu. – Kto nie ryzykuje, ten nie ma. Zostań tu i grzej siedzenia.