Piwnica

Jakie to jest pojebane, aż trudno uwierzyć. Totalnie pojebane. Jest tak, jak powiedziała Lucia: nic nie wypaliło. Honig chodzi tam i z powrotem po kuchni. On i Ian ostentacyjnie wyjechali na pieczonego prosiaka, na wypadek gdyby policja zechciała to sprawdzić, ale teraz są już z powrotem w domu. Od paru godzin próbują coś z tego wszystkiego zrozumieć i zdecydować, co dalej robić. Jak dotąd bez skutku.

Chrysler, którego żaden z nich nie stara się już nawet ukryć, stoi tuż przed drzwiami frontowymi. Zostawili nawet światło w kabinie. Intuicja podpowiada Honigowi, że trzeba wszystko rzucić i zwiewać. Ale Pietr Havilland ich odnajdzie. Mogliby dalej zastraszać Olivera, ale nawet jeśli wycofa to, co przekazał agentowi, będzie mógł później dorwać Gauntlet Systems.

Czasu coraz mniej. Coś dziwnego się tu święci, coś, co Honigowi zupełnie nie mieści się w głowie. Za nic nie może dojść, co tu jest grane.

Bierze kilka głębokich oddechów i po raz setny odtwarza w głowie fakty z nadzieją, że uda mu się w nich dostrzec jakiś ukryty sens.

1. Linii telefonicznej tu nie ma.

2. Zasięg można złapać dopiero przy końcu podjazdu, gdzie jak sępy krążą gliny.

3. Gosposia Anchorów-Ferrersów zaginęła.

4. Jelita, które on i Ian Geek wynieśli dziś rano do lasu w trzech pojemnikach, były ludzkie. Należały do człowieka. Kukurydza – plomba – alkohol (nieszczególnie słynie z solidności. Spędza masę czasu w „Cart and Horses”. Chyba się rozumiemy?).

5. Minnet Kable nie żyje.

Zwłaszcza ostatni szczegół robi sieczkę z mózgu. Honig sprawdził, czy Minnet Kable faktycznie zmarł. Tak. Nie ma co do tego wątpliwości.

W telefonie zostały wiadomości, które Geek przeoczył; sprawdził e-maile, ale nie raczył przeczytać SMS-ów, między innymi z Gauntlet. Dziesięć dni temu Minnet Kable zmarł w Rampton, szpitalu psychiatrycznym o zaostrzonym rygorze, wskutek powikłań w przebiegu raka płuc. Wściekłość na Iana Geeka odchodzi na drugi plan i ustępuje miejsca bezgranicznemu zdumieniu. Co tu jest, kurwa, grane? I ile jeszcze musi ścierpieć, zanim zupełnie puszczą mu nerwy?

Cienie, dotąd wydłużone i ostre, zaczynają mętnieć jak woda w kałuży i zmierzch przechodzi powoli w ciemność. Honig nie zamierzał spędzić kolejnej nocy w tym miejscu, ale nadal nie może się zdecydować, co dalej począć. Zdjął już smoking i przebrał się we własne ubrania, ale Geek jest nadal ubrany na „pieczenie prosiaka” – wokół kołnierzyka białej koszuli zwisa mu luźno muszka Olivera. Twarz ma rumianą i przekrwioną, bo zaczął już pić – osusza butelkę z winem, którą znalazł na stojaku przy oknie. W popielniczce na kominku leży cygaro. Tytoń i alkohol są niezgodne z procedurą, ale ta sytuacja obu ich wytrąciła z równowagi.

Natychmiast po powrocie ze spotkania z policjantami obaj zaczęli sprawdzać wszystkie drzwi i okna. Podali Oliverowi lek i zajrzeli do Matildy i Lucii, które są nadal świadome i w świetnej formie – na ile się oczywiście da po trzech dniach na uwięzi. Absolutnie nic nie wskazuje na to, że ktokolwiek zaglądał do domu. A jednak coś wisi w powietrzu. Honig wachluje się dłonią, licząc po cichu, że dym z cygara Iana zamaskuje smród, który nadal przenika każdy centymetr sześcienny kuchni.

– Na pewno wymyłeś te pojemniki? – pyta. – Wali tu jak cholera.

Ian Geek kiwa głową i dolewa sobie wina. Honig nie spuszcza go z oka. Ten typ już naprawdę go drażni. Dostał prawie tyle samo kasy co on sam, a zrobił dwa razy mniej. Spierdolił, co tylko się dało. Najpierw zebrał te jelita, potem nie umiał podłączyć telefonu, a teraz jeszcze okazuje się, że nie sprawdził SMS-ów od Havillanda i przeoczył śmierć Kable’a. Bardzo możliwe, że gdy przyjechał tu cztery dni temu, nie dość dokładnie przeszukał dom.

Honig, mocno już poirytowany, chwyta cygaro Iana i wrzuca je do zlewu. Nie zwracając uwagi na jego oburzenie, sięga po latarkę, podchodzi do drzwi piwnicznych, naciska klamkę i uchyla je lekko. Ustępują z cichym skrzypnięciem. Z dołu dochodzi ohydny smród. Wprost obrzydliwy. Honig oblizuje wargi i patrzy na swoje czyste buty; na pewno się upaprzą. Potem dociera do niego, że stoi w tym samym miejscu, w którym dwa dni temu ścierał z podłogi plamy krwi pozostawione przez Iana Geeka po tym, jak przenosił przez dom jelita. Coś nie daje mu spokoju; w zakamarkach świadomości, gdzie chomikuje wszystkie odkładane na później sprawy, coś go nieuchwytnie dręczy.

Minnet Kable nie żyje.

Jelenie nie jedzą kukurydzy i nie połykają plomb.

Próbuje włączyć światło na wypadek, gdyby miało się okazać, że jednak działa, ale nic z tego. Schodzi kilka stopni i czeka chwilę, aż wzrok przyzwyczai się do zmiany. Zanurzone w półmroku schody giną poniżej w piwnicznej ciemności – nie widać tam zupełnie nic. Kładzie dłoń na poręczy i schyliwszy głowę, mruży oczy i wpatruje się w mrok. Przez szczeliny między deskami podłogi kuchennej wpada trochę przyćmionego światła, które rozjaśnia odcinkami powierzchnię poniżej; piwnica ciągnie się dość daleko. Ian Geek zdecydowanie coś przeoczył. Na dole coś się psuje, bo smród jest nie do wytrzymania. Podłoga w kuchni nie jest uszczelniona i do piwnicy wpadają wirujące od kurzu pasma światła. Odór musiał przedostawać się do kuchni przez szpary.

Włącza latarkę i świeci w mrok. Piwnica ciągnie się daleko pod podłogą domu, za kuchnią i jeszcze dalej, gdzie ginie w ciemności. Po lewej stronie stoją rzędy stojaków na wino wypełnionych zakurzonymi butelkami. Po prawej piętrzy się porąbane drewno i leży stos pudeł ze zwykłymi rodzinnymi rupieciami – ozdobami świątecznymi, starymi pompkami rowerowymi. Dalej lawina węgla, który zrzucił tu widocznie Geek, ale to dopiero połowa piwnicy i nie ma cienia wątpliwości, że nie obszedł całej powierzchni. Piwnica jest głębsza, o wiele głębsza.

Honig pokonuje pozostałe schody i zatrzymuje się przy pudełkach z lametą. Kieruje latarkę na sufit i przesuwa snop światła wzdłuż szczelin. Domyśla się, że stoi pod stołem kuchennym. Widzi ciemny fragment w miejscu, gdzie leży duży dywan, a dalej, bliżej kominka i łóżek polowych, drugi, mniejszy. Omiata światłem latarki nierówne kamienne ściany pokryte pajęczynami i poczernione od sadzy i zauważa, że wzdłuż całej tylnej ściany piwnicy piętrzą się grubo porąbane polana, gotowe do spalenia. Jedna sterta, druga, trzecia. Honig jest prawie pewien, że tam Geek nie zaglądał.

Pod stopami ma betonową wylewkę i gdy podchodzi do ściany, jego stopy poruszają się bezszelestnie. Stąpa jak kocur i z każdym ostrożnie postawionym krokiem zatrzymuje się i czeka, czy coś mu się ukaże. Na suficie w głębi pomieszczenia znajduje się krata, która musi leżeć pod tym wielkim wykuszem we frontowym pokoju. Zalegają pod nią inne rupiecie: stare skrzynki po mleku, namiot w czerwono-niebieskim pokrowcu, rozpadający się karton pełen plastikowych butli po płynie do płukania tkanin. Pod jednym z ceglanych filarów dostrzega kilka sztuk odzieży. Kuca i zaczyna je przeglądać. To damskie ciuchy, zesztywniałe od dawno zaschniętej krwi. Splątane bezładnie majtki, stanik i rajstopy. Para dżinsów, a pod nimi portfel. Honig otwiera go jednym strzepnięciem i na widok zawartości przymyka powieki.

Ginny van der Bolt. Gosposia.

Musi odliczyć do dwudziestu i dopiero zbiera siły, żeby wstać.

– Ej! – wyciąga rękę i stuka odwróconą latarką w sufit. – Dupę w troki i do mnie! – woła do Iana Geeka. – I to już!

Podchodzi do najodleglejszego kąta i zatrzymuje się przy stosie porąbanego drewna. To stamtąd dochodzi smród. Nachyla się lekko i kładzie dłoń na drewnie, wyczuwając pod palcami jego nierówną, pylistą powierzchnię. Na schodach pusto.

– Geek! – wrzeszczy. – Do mnie!

W ruchomym świetle latarki drewno to wynurza się z mroku, to znów w nim ginie. Honig zdejmuje z góry pierwsze polano i przerzuca je na bok. I kolejne, i jeszcze jedno. Piąty klocek opiera się o coś miękkiego.

Honig stoi nieruchomo przez dłuższy czas. Serce dudni mu w piersi. Pod drewnem leży coś wielkiego i długiego, a gdy patrzy na swoje stopy, widzi, że coś spod nich wypływa. Podnosi stopę i czuje pod podeszwą lepką ciecz. Podważywszy dłonią krawędź następnego klocka, odnajduje rękę. Opuchniętą i czarną, z paznokciami odchodzącymi od palców. Na jednym z palców widać pierścionek. Po usunięciu następnych klocków Honig utwierdza się w przekonaniu, że ma przed sobą zwłoki kobiety. Nagie. Denatka głowę ma odwróconą w stronę ściany, zgiętą w niemal niewykonalny sposób, jak gdyby patrzyła na swoje kolana. Honig dziękuje Bogu, że nie musi zaglądać jej w twarz. Widoczny fragment ręki nacinano ostrym narzędziem – to stąd wypływała krew. Brzegi rany są wywinięte i wysuszone jak skórka pomarańczowa. Honig odsuwa następny kawał drewna i zauważa na brzuchu ziejącą ranę.

Czuje szarpnięcie w piersi. Sam nie wie, czy to mdłości, czy łkanie. Kable nie żyje, Kable nie żyje, Kable nie żyje, powtarza w duchu. Kable nie żyje.