Regaty wioślarskie

Matilda leży na podłodze, przykuta za kostkę do kaloryfera. Oczy ma zamknięte, tkwi zawieszona gdzieś między snem a majakiem. Przez cały dzień próbuje przywołać w pamięci korzystniejszy obraz Olivera. Czysty, piękny i nieskażony wiekiem i realiami.

W końcu mruga powiekami, a na jej twarzy pojawia się delikatny uśmiech – bo już go widzi. Jest znów młody i ma na sobie ładny garnitur oraz uczelniany krawat w czerwone pelikany. Stoi z lornetką w ręce na zalanym słońcem dziedzińcu. Trwają regaty wioślarskie i Oliver przywiózł ją na zjazd absolwentów. Trzyma lornetkę, bo chce wejść na szczyt hangaru i pierwszy wypatrzyć swoją dawną drużynę uniwersytecką wyłaniającą się zza zakrętu Tamizy. Wyciąga do niej rękę.

– Chodź, Matildo, kochana moja – mówi. – Przejdźmy się nad rzekę.

Matilda wyciąga do niego rękę i wtedy do oczu napływają jej łzy.

– Och, Oliverze – szepcze. – Co oni chcą nam zrobić? Co chcą zrobić Lucii?

– Nie wiem – przyznaje on. – Nie wiem.

W przywidzeniu światło załamuje się ostro wokół twarzy Olivera, tworząc geometryczne kształty. Krew uderza jej do głowy, Matilda wyrywa się z półsnu i nagle przejaśniają jej się myśli. Powieki otwierają się gwałtownie. Widzi nad sobą sufit, łuszczącą się farbę na gzymsie i rozetce i wszystkie zawieszone tam samoloty Kirana. Podciąga się do pozycji siedzącej, uważając, by nie naprężać niepotrzebnie kostki, i mrugając, rozgląda się wokół. Chodzi o to, żeby się teraz na powrót zakotwiczyć w rzeczywistości, bo to w niej musi funkcjonować.

Rysy jej tężeją, oczy wpatrują się nieruchomo w złuszczoną farbę listwy podłogowej. Coś… coś… coś… – próbuje złapać nieuchwytną myśl – coś w tym pokoju przeoczyła. Rozgląda się uważnie, serce zaczyna bić jej mocniej. Tyle lat dbania o taki wielki dom… tyle lat, mimo szkód wyrządzonych przez dwoje małych dzieci, które tylko patrzyły, żeby coś zdemolować. Zniszczone meble, wypaczone drzwi, podarte zasłony, psie kłaki, zaginione chomiki, stłuczone kubki i dżem na listwach podłogowych. Listwy podłogowe. Powoli przenosi spojrzenie na podstawę ściany. Opuszcza się na rękach, jakby zamierzała robić pompki, i wpatruje się w szczelinę między listwą a podłogą. Srebrzysty drut, który zauważyła pierwszego popołudnia, gdy ją tu uwięzili. Przez cały ten czas ani raz o nim nie pomyślała.

Otrzeźwienie przychodzi znienacka jak gwałtowna fala. Wspomnienie, które powinno napłynąć przed kilkoma dniami. Dlaczego nie przyszło jej to do głowy?

Jej synowa, Emma. Biedna speszona Emma. Stoi z zawstydzoną miną w pomieszczeniu gospodarczym.

– Matildo, przepraszam, to chyba moja wina.

Spod domu rusza furgonetka hydraulika, a w zlewie zalegają odpadki, którymi zapchana była pompa w pralce. Kłaczki i fiszbiny z biustonosza. W dziewięćdziesięciu procentach przypadków to one powodują awarie, orzekł hydraulik. Kto by pomyślał: niewinny stanik z fiszbinami jako saboteur extraordinaire pralek automatycznych. Ale co ważne, Matilda przypomina sobie teraz następną uwagę Emmy zaglądającej z zatroskaną miną do bębna: „Obydwa fiszbiny wypadły, mam nadzieję, że drugi nie został w środku”.

To się stało mniej więcej w czasie, gdy Emma i Kiran brali ślub. Brakujący fiszbin nigdy się nie odnalazł.

Matilda mruga. Właśnie na nią patrzy, nie ma co do tego wątpliwości. Dziś jest przykuta za prawą kostkę, co oznacza, że może sięgnąć dalej. Odkrywa, że leżąc płasko na brzuchu i wytężając wszystkie siły, bez trudu dotyka listwy podłogowej.

Unosi brodę, oblizuje wargi i koncentruje się na drucie.

To jeszcze nie koniec. Nie koniec.