Nożyczki z pokoju miętowego

Matilda doszła już do siebie. Nie czuje już próżni w tym miejscu, w którym powinna znajdować się głowa, a wyrwę po sercu wypełnia teraz determinacja. Przez dziesięć ostatnich minut spruwała szwy w swoich płóciennych tenisówkach ogrodowych. Trzyma teraz czubkami palców język z buta i napręża się, żeby wsunąć go pod listwę podłogową, gdzie utkwił fiszbin ze stanika. Za pierwszym razem chybia, więc zmienia pozycję i ustawia się pod innym kątem. Bierze głęboki wdech i próbuje ponownie; tym razem sięga dalej. Słychać skrobanie metalu o drewno, po czym drut wyskakuje z brzękiem spod listwy.

Matilda chwyta go i patrzy na swoją dłoń. Niewiarygodne. Cudowne. Wraca na klęczki, obraca usztywnioną kajdankami kostkę i sadowi się przodem do fragmentu listwy, który Oliver zabił przed laty deską. Tym razem jej grube palce nie mają znaczenia. Ma drut, który wsuwa się w szczelinę z taką łatwością, że aż jej się chce śmiać. Zapiera się i nie mija kilka sekund, a deska odskakuje pod jej ręką i odrzuca ją na plecy.

Leży przez kilka chwil, oddycha ze świstem i wpatruje się w porośnięty pajęczynami skarbiec. Aż trudno uwierzyć, że okazało się to takie łatwe i że jest tam tak wiele rzeczy. Bogu dzięki, że Oliver tak się wtedy wściekł. Nie wyjął niczego, obojętny na dziecięce piski i błagania zapieczętował, co się dało. I wszystkie przedmioty pozostały nietknięte niczym eksponaty muzealne. Ołówki i długopisy, kątomierz i… nie wierzy własnym oczom… czerwona plastikowa rączka nożyczek. Nożyczki też są.

Przebija dłonią pajęczyny, wyjmuje nożyczki i ogląda je gorączkowo. Są pordzewiałe i niewielkie, ale i tak lepsze, niż się spodziewała. Przy odrobinie zręczności może uda jej się usunąć rdzę fiszbinem. Po raz pierwszy od czterech dni pozwala sobie na optymizm.

Jest gotowa na śmierć – chyba – ale teraz pojawiła się szansa, że przynajmniej jednego z mężczyzn zabierze ze sobą.