Matilda siedzi w swym zwykłym miejscu między oknem a kominkiem. Jest wyczerpana – boli ją kark, a dłonie już jej niemal krwawią. Jakimś cudem udało jej się naostrzyć nieco nożyczki, ale ani nimi, ani drutem z biustonosza nie zdołała rozpiąć kajdanek. Łzy rozczarowania płyną jej po twarzy. Potrzebuje Olivera. Potrzebuje go tak bardzo, że odczuwa to prawie jako posmak w ustach albo bolesny skurcz żołądka.
Otwierają się drzwi frontowe. Rozlega się niegłośne, ale wyraźne skrzypnięcie. Matilda podrywa głowę i patrzy w kierunku holu. Nie widziała mężczyzn od pory lunchu, chociaż słyszała, jak wchodzą do pokoju Olivera, a potem z niego wychodzą, otwierają i zamykają drzwi. Dziś dwukrotnie wyjeżdżali gdzieś samochodem, ale za każdym razem wracali. Cały wieczór spędzili w kuchni na gotowaniu i rozmowach. Jakiś czas temu przestali rozmawiać; sądziła, że poszli spać, ale wygląda na to, że nie.
Cisza. Nikłe trzaski pełnej wyczekiwania próżni – jakby dom wstrzymał oddech, a rozgrywającą się akcję zdradzały tylko najsubtelniejsze jęki i stęki mięśni między fragmentami żebrowania. Matilda wytęża słuch, dzierga łańcuszek skupienia, który pełznie pod drzwiami i zsuwa się po schodach do holu.
Przez długi czas nic nie słychać. Potem cichutki odgłos stąpania na progu drzwi wejściowych. Długa przerwa. A potem dochodzi ją cichy, ale wyraźny chrzęst żwiru i odgłos otwieranych drzwi samochodowych.
Matilda wypuszcza powietrze. Klęka.
Coś się dzieje. Niebawem wszystko się rozstrzygnie.