Rodzice nie żyją. Ojciec przestał oddychać kilka minut temu i od tego czasu nie daje znaku życia. I już nie da. Matka jest martwa prawie dwadzieścia minut. Zasłużyli sobie na to. Zbierało im się od lat. Jej nienawiść do rodziców jest potężna i złożona. Od lat jest w rodzinie czarną owcą, ani jedno, ani drugie nigdy jej nie rozumiało. Tata zamierzał nawet zmienić testament na rzecz Kirana. Jej brat, zawsze w centrum uwagi, złotowłosy chłopczyk wiecznie wychwalany pod niebiosa, gdy ona mizerniała w ciemnych rodzinnych kątach, mroczna dusza z czarnymi obwódkami pod oczami i ponurymi słowami na ustach. A Kiran tymczasem unosił się na białych skrzydłach – zwiedzał dalekie lądy i przyniósł rodzinie wnuczęta. Jak powszechnie wiadomo, sam fakt rozmnożenia się pozwala człowiekowi poczuć się lepszym oraz bardziej bogobojnym i godnym uwagi oraz pieniędzy.
Do swojej rodziny ma taki sam stosunek, jaki miała kiedyś do Hugona. W dniu, w którym ją rzucił i podarował Sophie pierścionek zaręczynowy. Jej gorycz nie ma granic.
– I co, zadowolona?
Lucia podnosi wzrok. Molina, czy raczej Ian, siedzi przy jej biurku i obserwuje ją bacznie. Prawie zapomniała o jego istnieniu. Zdążył już zdjąć swoje okulary-kujonki. Wygląda bez nich całkiem, całkiem. Lucia sama nie wie, co o nim teraz sądzić. Z zasadzie zrobił to, co mu kazała. Dostał od niej cynk o książce taty, zaalarmował Havillanda, pałeczkę przejął pion do spraw bezpieczeństwa w Gauntlet, a Ian musiał tylko popłynąć z prądem do brzegu.
Intryga była złożona, ale gra okazała się warta świeczki. Nawet zainscenizowany przez Iana atak, po którym zostały jej sińce na twarzy, był doskonały i wart całego bólu. To wszystko wpisało się w jej zamiłowanie do dramatyzmu, tę subtelną gotycką estetykę, którą ubóstwia, a każda najmniejsza oznaka cierpienia na twarzy mamy albo taty sprawiała jej rozkosz. Szczególnie ich ból, gdy mężczyźni jej „grozili”.
– I jak tam, Lucio? Po tym wszystkim? Jesteś teraz zadowolona?
Lucia siada i zakłada nogę na nogę. Opiera łokieć na kolanie, nachyla się i patrzy mu w oczy.
– Ianie – mówi miłym głosem. – Sama już nie wiem.
Uśmiech gaśnie mu na twarzy. Na powiekach nabrzmiewają ciemnoniebieskie żyły.
– Co proszę?
– Cały plan mógł spalić na panewce przez to, że wplątałeś w to Hugona i Sophie.
– Mówiłem ci przecież, nie miałem wyboru i nie mogłem cię ostrzec. To wyskoczyło w ostatniej chwili. Na polecenie Havillanda.
– To była głupota. Totalna, kurwa, głupota.
– Tak jakbym o tym nie wiedział.
– A Misiek? Co to za historia?
Ian patrzy na nią spode łba. Przypomina jej posępnego małego chłopca.
– Ianie? – zwraca się do niego ostro. – Odpowiedz mi: co się stało z Miśkiem? Ustaliliśmy, że będzie ze mną. A ty pozwoliłeś, żeby Honey – czy jak mu tam było – mówił do mnie te wszystkie porąbane głupoty. A więc odpowiedź na twoje pytanie brzmi: nie. Wcale nie jestem taka znów zadowolona.