2

 

 

Z perspektywy czasu wydaje się zdumiewające, jak szybko po uroczystym pogrzebie partyjni prominenci zapomnieli o martwym Obergruppenführerze. Można było odnieść wrażenie, że wszystkie grube ryby odetchnęły z ulgą, wiedząc, że Heydricha wreszcie nie ma wśród żywych.

Bormann, „brunatna eminencja” führera – „każdy, kto chce mieć dostęp do führera, musi to załatwiać za moim pośrednictwem” – był najwyraźniej zadowolony, że „protektor Czech i Moraw” zniknął ze sceny. Bormann wiedział, że Heydrich badał jego przeszłość i zebrał dokumentację o wielu jego romansach z sekretarkami z kwatery głównej führera. „Gestapo” Müller był następną osobą, którą uszczęśliwił koniec „ważniaka”. Ktokolwiek obejmie teraz stanowisko Heydricha, będzie uzależniony od informacji Müllera na temat zawiłości aparatu policji państwowej. Wszystko wskazywało również, że Himmler podziela punkt widzenia Müllera, ponieważ w odpowiednim momencie mianował na miejsce Heydricha brutalnego austriackiego prawnika Kaltenbrunnera*. Schellenberg był również zadowolony. Dzięki śmierci Heydricha niedawno awansowany do stopnia generała policji i SS mógł prowadzić niezależne działania bez oglądania się na „ukochanego i nieodżałowanego Reinharda” i zostać zausznikiem Himmlera.

Nawet Hitler, który sprawiał wrażenie przybitego i był w stanie powiedzieć jedynie kilka słów na uroczystym pogrzebie, zdawał się pamiętać o nim jedynie, kiedy wściekał się na głupotę Heydricha, która doprowadziła do jego śmierci. Po pewnym czasie bardzo rzadko wspominał o swoim podwładnym, którego nazwał „człowiekiem o sercu z żelaza”.

Z kolei żona Heydricha raczej skupiła swoją uwagę i starania na zapewnieniu sobie utrzymania. Kto zaopiekuje się nią i jej dziećmi? Co stanie się z dworem, z którego była tak dumna, ale który nie należał do niej? Czech, niegdyś bliski współpracownik doktora Beneša, obiecał zająć się jej sprawami i powiedział, że jeżeli będzie musiała któregoś dnia uciekać, może zostawić u niego swoje kosztowności, a on bezpiecznie je przechowa*. Tymczasem na wielką skalę zajęła się łowiectwem, chociaż to dość dziwne hobby dla kobiety.

Jeszcze dziwniejsze było zachowanie Thomasa – brata Heydricha – tak w każdym razie uznał jego syn, również Thomas. Obaj byli obecni na pogrzebie wuja Reinharda, przy czym jego ojciec wyróżniał się „swoim cywilnym ubraniem wśród mundurów”, a syn stał dumnie w mundurku Hitlerjugend. Wkrótce potem syn wspominał: „W naszym domu w Berlinie zjawił się nieznajomy oficer SS, który przyniósł ojcu jakieś osobiste dokumenty Reinharda. Ojciec zamknął się na całą noc, by je przeczytać, a rano spalił je. Nigdy nie powiedział, dlaczego. Chociaż nie musiał tego zrobić, zgłosił się na front na ochotnika, mimo że poprzednio związany był z jakąś tajemniczą antynazistowską działalnością. Nie mogłem tego zrozumieć. Byłem zagorzałym uczniem führera, dumnym z faktu, że jestem młodszym członkiem Hitlerjugend. W październiku 1944 roku mój ojciec zniknął na froncie i zaliczono go do kategorii „Zaginiony, prawdopodobnie zabity”. Nigdy nie powrócił. Ale do dziś dnia nie wiem, dlaczego poszedł na front”.

 

*   *   *

 

Teraz Pannwitz zorganizował swoje stanowisko dowodzenia w skarbcu Banku Petschka, skąd miał kierować operacją przeciwko agentom ukrytym w cerkwi. W tym samym czasie gestapo jechało już, by uwięzić księży na ulicy Resslova. Około siedmiuset esesmanów z praskiego garnizonu zostało postawionych w stan alarmowy, by w razie potrzeby zakończyć operację przeprowadzonym na pełną skalę szturmem cerkwi.

Pannwitz wydawał polecenia, stojąc przy wiszącej na ścianie szczegółowej mapie rejonu. SS najpierw miało zablokować okolicę, aby odciąć wszelkie drogi ucieczki. Wskazywał okna, drzwi i dachy, gdzie rozmieszczano strzelców wyborowych, którzy otrzymali rozkaz zastrzelenia każdego, kto próbowałby się przedrzeć.

A kiedy wszyscy znajdą się już w wyznaczonych miejscach, miał nastąpić szturm. Pannwitz znalazł nawet doświadczonego przewodnika, Herr Streibera z praskiej policji, i polecił mu zaprowadzić pierwszych esesmanów do zakrystii. Liczono na to, że znajdą tam kapłana ze wszystkimi kluczami niezbędnymi do przeszukania starego kościoła.

Na zakończenie komisarz uprzedził ich, iż może istnieć jakieś tajne przejście prowadzące z katakumb do rzeki oraz że Himmler i Hitler czekają na wynik akcji. Lepiej niech nikt nie popełni żadnego błędu, ponieważ konsekwencje będą poważne.

Teraz nastąpiła kolej SS-Gruppenführern von Treuenfelda, który sprawował ogólne dowództwo nad pododdziałami bojowymi. Miał wysłać pierwszą grupę funkcjonariuszy SD i esesmanów, którzy w razie możliwości powinni byli ująć zamachowców żywcem. Führer chciał urządzić pokazowy proces, dzięki któremu mógłby wykazać, że czescy przywódcy emigracyjni i ich brytyjscy mocodawcy są bezlitosnymi manipulatorami. Do tego jednak nie doszło.

Siedmiu agentów wciąż jeszcze spało, a może pełniło straż – trzej w cerkwi, a czterej w podziemiach. Jutro mieli opuścić to miejsce. Praga stała się dla nich zbyt niebezpieczna. Rankiem ktoś miał ich zabrać do nowej kryjówki na wsi. Powiedziano im, że stamtąd łatwiej będzie ich ewakuować.

Kubiš pierwszy ogłosił alarm. Ostrzegł swoich towarzyszy, Opałkę i Švarca, że na zewnątrz dzieje się coś dziwnego. Był już prawie świt i wszyscy przemknęli na wyznaczone wcześniej stanowiska, gotowi do rozstrzygającej walki.

Kubiš miał rację. Usłyszał coś. Był to stłumiony tupot wysokich butów w korytarzu prowadzącym do pomieszczeń księży. Esesmani znaleźli w nich jednak tylko zaspanego kościelnego, który protestował przeciwko budzeniu go o tak wczesnej porze. Jednak widząc miny Niemców, wkrótce zmienił ton, wyciągnął klucze i zaczął otwierać kolejne drzwi. Prowadzący poszukiwania rozbiegli się we wszystkie strony, oświetlając latarkami zakurzone zakamarki, odsuwając wyblakłe zasłony i zaglądając w kąty. Bez rezultatu. Nie było żadnego śladu spadochroniarzy.

Wtedy na miejscu pojawił się Pannwitz i zaczął wydawać rozkazy. Chciał schwytać zabójców żywcem. Musieli gdzieś tu być. Z całą pewnością nie zdołali się przedrzeć przez kordon.

Okazało się, że prowadzące na chór drzwi z metalową kratą nie dają się otworzyć.

Wo ist der Schlüssel? – zapytał Pannwitz. Kościelny nie miał klucza. Komisarz nie wahał się. – Aufbrechen! – rozkazał i esesmani zaczęli wyłamywać kratę kolbami karabinów. Drzwi ustąpiły i niemal w tej samej chwili Niemcy usłyszeli odgłos toczącego się po podłodze metalowego przedmiotu. Granat eksplodował i chwilę potem rozległo się terkotanie strzelających z bezpośredniej odległości pistoletów maszynowych. Pociski rykoszetowały z gwizdem i wszędzie naokoło latały odpryski kamienia.

Esesmani rozlokowani na dachach wokół cerkwi otworzyli wściekły ogień. Ciszę poranka rozdarła nagła kanonada. Okna rozsypywały się. Ze wszystkich stron wzbijały się kłęby dymu i kurzu. Draperie przy ołtarzu stanęły w ogniu i całe wnętrze cerkwi rozświetlił przytłumiony, pomarańczowy blask. Pannwitz, przekrzykując hałas, rozkazał plutonowi wycofać się, póki jest jeszcze czas, bo w przeciwnym razie może zostać wybity do nogi przez swoich.

Po kilku minutach porządek został przywrócony. Oddział SS ruszył do szturmu na chór. Jeżeli się uda, mieli wziąć zabójców żywcem. I już bez żadnej bezładnej strzelaniny. Ale sprawa okazała się nie taka łatwa, jak Pannwitz sądził. Esesmani musieli nacierać wąskimi, spiralnymi schodami. Było to miejsce, w którym zdecydowany na wszystko jeden mężczyzna i chłopiec mogli bronić się przed całym pułkiem – a Czesi byli zdecydowani na wszystko. Czy mogli liczyć na coś innego niż śmierć? A skoro tak, to przynajmniej wezmą ze sobą tylu szkopów, ilu się da.

Pociski z wyciem odbijały się od ścian. Zgięci wpół esesmani przedzierali się w górę, strzelając bez przerwy i drogo płacąc za każdy metr drogi. Pannwitz polecił oficerowi, by posłał im wsparcie, i w końcu udało się zdobyć podest. Tutaj warunki były nieco lepsze, ale w niewielkim stopniu. Czesi wciąż stawiali zaciekły opór. Zdecydowanie mniej liczni i dysponujący coraz mniejszymi zapasami amunicji, wciąż powstrzymywali atakujących.

Esesmani zaczęli wyciągać granaty trzonkowe z zawieszonych na szyi brezentowych sakw, rzucać je przed siebie i nacierali dalej za tym zaimprowizowanym „wałem ogniowym”. Taktyka okazała się skuteczna. Poza tym mieli liczebną przewagę – cały oddział przeciwko trzem bojownikom z niewielką ilością amunicji. W czasie gdy Pannwitz oczekiwał z niepokojem na dole, esesmani przedzierali się do przodu. Walka trwała dwie godziny, aż w końcu terkot stenów zaczął cichnąć, zagłuszany przez nieprzerwane dudnienie schmeisserów, by wreszcie ucichnąć zupełnie. Z góry doleciał okrzyk: – Alles in Ordnung!, a potem rozkaz: – Przerwać ogień!

Pannwitz pobiegł na chór. Całe pomieszczenie było całkowicie zniszczone. Wszędzie leżał gruz i połupane kawałki drewna. Depcząc po rozsypanych wszędzie łuskach, podszedł do zmęczonych esesmanów, którzy czubkami butów odwracali leżące ciała. – Ilu ich było? – zapytał. – Trzech – padła odpowiedź.

Tylko trzech ludzi broniło się tu przez ponad dwie godziny. A kiedy sytuacja stała się zupełnie beznadziejna, a amunicja była na wyczerpaniu, połknęli pigułki z cyjankiem, które przywieźli z Anglii. Dwóch zmarło natychmiast. Trzeci, Kubiš, był wciąż jeszcze na wpół przytomny. Jak zeznał później Pannwitz: „Próbował zażyć truciznę, ale zapewne stracił tylko przytomność. Natychmiast przewieziono go do szpitala, ale podejmowane przez lekarzy próby utrzymania go przy życiu nie powiodły się. Zmarł dwadzieścia minut później”.

 

_______________

* Jest dość charakterystyczną rzeczą, że chociaż Austriacy po wojnie utrzymywali, że ich kraj został siłą włączony do Rzeszy i nazywali to „zgwałceniem Austrii”, to jednak tak wielu z nich było niezwykle ważnymi postaciami w nazistowskim państwie – od Hitlera poczynając, a na Eichmannie kończąc.

* Nie zrobił tego. Wszystkie zniknęły pod koniec wojny i nigdy się już nie pojawiły. Ale Frau Heydrich zdołała sporządzić i zabrać pośmiertną maskę Reinharda, jego mundur i srebrny półmisek, ofiarowany mu przez samego kapitana Roehma z okazji urodzin pierwszego dziecka, przywódcę SA, zlikwidowanego później przez Hitlera.