NOWY JORK, 40°42’N, 74°00’W
MARZEC 1891
Kilka dni po lunchu z Frankiem Jakob otrzymuje list. Rozrywa go; list zawiera propozycję objęcia posady geologa podczas amerykańskiej ekspedycji na Grenlandię i Ziemię Ellesmere’a. Od wielu tygodni nie czuł się tak dobrze, pośpiesznie wysyła swoją zgodę.
Oznajmia Bettinie, swojej bratowej, że już wkrótce przestanie zajmować miejsce w jej domu. Jest przerażona na wieść, że Jakob ma wyruszyć w tak daleką podróż.
– Dlaczego? Gdzie wyjeżdżasz? – pyta Vera, jego sześcioletnia bratanica.
– Mam zadanie i żeby je wykonać, muszę pojechać daleko, daleko na północ, gdzie przez cały rok jest śnieg.
– Będziesz lepić bałwana?
– Pewnie tak. I to wielkiego. Wiesz co, Vero, ulepię bałwana i zrobię mu zdjęcie, specjalnie dla ciebie.
– Tak! – Vera klaszcze w dłonie.
– Nie będzie cię przez dwa lata! Masz pojęcie, jak się zamartwiamy o ciebie, kiedy wyjeżdżasz Bóg wie gdzie? – mówi Bettina.
– Naprawdę? Kiedy wyjeżdżam, w ogóle o was nie myślę.
– Jesteś okropny. Vero, twój wujek to okropny człowiek.
Vera chichocze i wspina się Jakobowi na kolana. Szyna ortopedyczna na nodze dziewczynki boleśnie uderza go w kolano.
– Ma rację. Słuchaj mamy.
– Hendrik nie śpi po nocach. Nadal wydaje mu się, że nie potrafisz sam się o siebie zatroszczyć.
Jakob uśmiecha się i kołysze bratanicę. Jego brat sprawia wrażenie, jakby nie przejmował się niczym poza ceną wołowiny. Pracował ciężko, żeby stworzyć własny interes, i teraz dostarcza mięso wielu restauracjom. Zaokrąglił się znacznie w pasie i wygląda na stateczną i poważaną głowę rodziny, którą jest. On i Bettina mają dwoje dzieci, Verę i trzyletniego Willema, a także Carla, syna Bettiny z pierwszego małżeństwa, który terminuje u Hendrika. W ich domu zawsze jednak znajdzie się miejsce dla Jakoba. Mieszkają teraz w czteropiętrowej kamienicy w spokojnej dzielnicy Brooklynu. Na najwyższym piętrze mają pokój, który nazywają „pokojem Jakoba”, nawet jeśli ten chwilowo w nimi nie mieszka. Jakob przyjmuje to jako pewnik.
– Powinien to już wiedzieć. To nie ja chodzę po niebezpiecznych ulicach, nie ja mam do czynienia z ostrymi nożami…
Bettina rzuca ostrzegawcze spojrzenie, wskazując na córkę, która wygląda na przejętą.
– Gdzie są niebezpieczne ulice?
– Nigdzie. Wujek Jakob tylko żartuje. Prawda?
– Tak. A teraz, skoro mam nową pracę, zamierzam kupić trochę nowych ubrań. Twój wujek czuje się jak włóczęga. Frank Urbino zaprosił mnie na lunch w niedzielę.
– Kto to jest włóczęga?
– To ktoś, kto śpi na dworze. I nie ma się gdzie umyć.
Vera wykrzywia się i śmieje piskliwie.
– Uspokój się, Vero. Miło będzie spotkać się znów z przyjaciółmi.
Bettina obdarza go wymownym uśmiechem. Nie ukrywa tego, że chce, by Jakob poznał jakąś miłą dziewczynę, ustatkował się i zamieszkał gdzieś w pobliżu.
– Tak – odpowiedział, zastanawiając się, czy tak będzie.
W niedzielę Jakob puka do drzwi domu rodziny Urbino, doświadczając trudnego do wyjaśnienia niepokoju. Ma na sobie nowy płaszcz, co sprawia, że czuje się niekomfortowo formalnie. Ale Frank otwiera drzwi i uśmiecha się z tak autentyczną radością, że Jakob czuje ucisk w gardle, kiedy podają sobie ręce na powitanie. Frank wygląda na nienaturalnie podekscytowanego, jakby i on się denerwował.
– Wchodź.
Frank prowadzi Jakoba do jadalni, gdzie siedzą już Anna i Clara. Angeli i Johnny’ego nie ma, ale są tam jeszcze dwie inne, nieznane mu kobiety, jedna ciemnowłosa, druga jasnowłosa; obie stoją z rękami złożonymi elegancko przed sobą.
– Pozwól, że przedstawię ci kogoś ważnego. Marion Rutherford, moja narzeczona. Marion, mój najlepszy przyjaciel z City College, Jake de Beyn.
Frank promienieje z dumy, przedstawiając jasnowłosą dziewczynę. Jakob wyraża swój zachwyt, składa gratulacje i mówi, jakim szczęściarzem jest Frank. Dziewczyna mu dziękuje i mówi, że sporo o nim słyszała. Żadne z nich nie miało prawdopodobnie niczego innego do powiedzenia. Jakoba zaskakuje silna antypatia, jaką do niej czuje, ale nie potrafi wyjaśnić, skąd się to bierze.
Z prawdziwą przyjemnością wita się z Clarą i z Anną i zaraz po tym zostaje zasypany pytaniami o podróż. Uważa, że Anna wygląda lepiej, niż kiedy widział ją ostatnio; wtedy prawie w ogóle się nie odzywała. Frank może nie ujął tego w ten sposób, ale podejrzewał, że była czymś załamana. Clara jest dokładnie taka, jaką ją zapamiętał – wytworna i pewna siebie, jej twarz jest może odrobinę bardziej wyrafinowana. Druga kobieta nazywa się Lucille Becker, to przyjaciółka Clary ze sklepu, w którym pracuje. Ma ciemną karnację, wesołą twarz i małpi uśmiech, a to, że nie jest w oczywisty sposób urocza, sprawia, że Jakob czuje się swobodnie.
Inaczej niż Lucille, Marion Rutherford jest niską, bladą dziewczyną o zgrabnej figurze. Jest niewątpliwie ładna, ale im więcej rozmawiają, tym bardziej Jakob jest zdziwiony uwielbieniem, jakim Frank wyraźnie ją darzy. Dorastał z pełnymi życia, inteligentnymi siostrami; nie byłoby więc zaskoczeniem, gdyby wybrał dziewczynę, która w jakiś sposób je przypomina. Ale Marion jest ich skrajnym przeciwieństwem, nie tylko pod względem wyglądu, ale też przez swoją bierność, zniechęcający brak ducha. Brakuje jej chyba jakiejś witalnej energii; co więcej, zdaje się wyciągać ją od wszystkich wokoło. Jakob ma wrażenie, że w jej towarzystwie staje się apatyczny. Kiedy pyta ją o coś, Marion odpowiada mu długimi, złożonymi zdaniami. Ciągle zerka w kierunku Franka z zadowoloną, wyczekującą pozą, a Frank, wyczulony na każdy ruch jej głowy, obdarza ją dumnym uśmiechem. Jakob zastanawia się, czy cokolwiek ją pasjonuje; trudno to sobie jakoś wyobrazić. Przecież może się mylić (ostatecznie jakież ma pojęcie na temat kobiet?), a może Franka, który pod wieloma względami wiódł niezwykle ascetyczną egzystencję, ta sama bezbarwność uspokaja. Cokolwiek to jest, coś w niej Jakoba przygnębia.
Wymyka się do ogrodu na papierosa i odkrywa, że Clara i jej przyjaciółka już tam są. Wyjście na zewnątrz sprawiło mu ulgę. Clara obrzuca go badawczym spojrzeniem, kiedy do nich dołącza.
– No i co o tym sądzisz?
– Co sądzę o czym?
– Daj spokój. O wybrance.
– Dopiero ją poznałem. Prawie nic o niej nie wiem.
– Przysłuchiwałam się: więcej się już o niej nie dowiesz. Staraliśmy się dopatrzeć czegoś od miesięcy. Ale…
Otwiera szerzej oczy i unosi ramiona w dobitnym geście – nic! Jakobowi na chwilę odejmuje mowę. Clara, którą zna, bywa zgryźliwa, ale zwykle nie jest niemiła. Lucille rzuca jej ostrzegawcze spojrzenie. Przez chwilę luźno gawędzą, po czym ona oznajmia:
– Frank zawsze był dosyć naiwny. Ale ma w sobie ogromne pokłady miłości i lojalności, o czym pewnie wiesz. Nie chcę, by się rozczarował.
– Może do tego nie dojdzie. Rozumiem, że nie pobiorą się, zanim wyjedzie.
– Nie. Może jeszcze się opamięta.
Jakob się śmieje.
– Nie to miałem na myśli. – Zaciąga się papierosem. Ryzykując to, że zaszokuje Lucille, mówi: – Wątpię, by dwa lata na zmrożonej Północy miały ostudzić jego zapał.
Tym razem to Clara i Lucille wybuchają śmiechem.
– Nie. A to pech. I jeszcze musiałyśmy mu obiecać, że przygarniemy ją na łono rodziny podczas jego nieobecności. To tylko nieco ponad rok, prawda? – W jej głosie pobrzmiewa prawdziwe zaniepokojenie.
– O ile wyruszymy w maju. Spędzimy tam następny sezon i powinniśmy wrócić następnego września lub października. Taki jest plan.
– O ile nic się nie wydarzy.
Jakob się uśmiecha.
– Wszystkie plany zakładają, że nie wydarzy się nic niedobrego.
Clara spogląda na dom i mówi:
– Chyba powinniśmy już wracać.
Zgniata papierosa czubkiem buta, po czym bierze Jakoba pod ramię, co jest gestem niezwykle intymnym, nawet jak na nią. Lucille taktownie się od nich odsuwa.
– Chcę cię o coś prosić: miej oko na Franka. Ostatecznie ta cała pogoń za przygodą to twoja wina.
– Co, u licha, masz na myśli?
– Chyba zdajesz sobie sprawę, że… nie pakowałby się w to wszystko, gdyby nie ty.
Jakob jest zdumiony.
– To niedorzeczne! Jest członkiem ekspedycji o wiele dłużej niż ja. To on mnie przedstawił…
Clara obdarza go pobłażliwym uśmiechem starszej siostry.
– Wiem, ale zawsze opowiadał o rzeczach, które robisz, o cudownych, ekscytujących miejscach, które odwiedzasz. Uznał chyba, że jego życie, w porównaniu z twoim, stało się nudne i stateczne. Drogi Frank chce zrobić coś wielkiego i… wartego wzmianki w mediach – zaśmiała się krótko – zanim będzie za późno. Mówi nawet, że chce zrobić coś „wartego” Marion. Bóg jeden wie dlaczego. Marion się to nie podoba, nawet tego nie rozumie, ale zakładam, że… ty tak.
Jakob jest zmartwiony tymi słowami, choć przypuszcza, że Clara przesadza.
– Oczywiście, że się nim zaopiekuję. Ale to nic niebezpiecznego. Niektórzy ludzie spędzili całe życie tam, gdzie wyruszamy.
– Jakoś nie zdołali zapobiec tragedii Greely’ego.
– Uczymy się na błędach innych. Armitage wie, na co się pisze. Ta wyprawa nie różni się od wyjazdu w tutejsze góry.
Jakob mówi wymijająco i ona o tym wie. Clara puszcza jego ramię i odsuwa się od niego, kiedy docierają do drzwi.
– Tylko spójrz na siebie – mówi. – Nie możesz się tego doczekać. Po prostu mi to obiecaj.
– Zaopiekuję się Frankiem, obiecuję – odpowiada, pewny, że nikt nie wymaga takiej obietnicy w trosce o niego.
Kiedy Jakob wychodzi z ich domu, Marion uzyskuje od niego taką samą obietnicę, co wzbudza śmiech Franka. Obejmuje szczupłe ramiona Marion i spogląda z góry z sympatią na Jakoba, od którego jest wyższy o piętnaście centymetrów. Powtarza to, co Jakob powiedział Clarze:
– Nie masz się o co martwić, najdroższa. Nie ma w tym nic niebezpiecznego. Dosłownie nic.