SIORAPALUK, 77°47’N, 70°38’W
LIPIEC 1892
Jakoba i Erdingera dostrzeżono, kiedy byli jeszcze kawałek od celu. Na powitanie wyszły im dwie postacie. Jedną z nich jest Pualana, starszy mężczyzna o ciemnej twarzy, który odwiedzał ich często zimą. Ten drugi to Ayakou, jego syn.
Spytany o nowo przybyłych, Pualana potwierdza, że ich szefem naprawdę jest kobieta – angut – i określa ją mianem upernallit. Jakob myślał, że tym słowem określa się brytyjskich wielorybników; pewnie się pomylił.
Kiedy zbliżają się do wioski Siorapaluk, coraz więcej ludzi wychodzi, by powitać gości i się im przyjrzeć. Śmiejąc się, wskazują miejsce nieco dalej w głąb zatoki, gdzie stoją namioty i szkielet drewnianego budynku. Trzech mężczyzn odkłada narzędzia i idzie się z nimi przywitać.
Brytyjczycy to geolog Ralph Dixon, lekarz Maurice Seddon oraz fotograf i biolog Edwin Daneforth. Dixon, postawny mężczyzna o nieporządnym wyglądzie, mówi:
– Chodźcie, napijecie się kawy. Musicie poznać naszą szefową, panią Athlone. – Akcentuje to nazwisko i przygląda im się, jakby chciał w ten sposób zmusić ich do jakiegoś komentarza. Kiedy prowadzi ich ku namiotom, jakaś postać podnosi się z pozycji siedzącej i czeka na nich.
Pierwsza myśl, jaka zaświtała zaskoczonemu Jakobowi w głowie, brzmi: „Wielkie nieba, przecież to zaledwie dziewczyna”. Pani Athlone jest wysoka – prawie tego samego wzrostu co on – i postawna, ma młodzieńczą twarz i czujne spojrzenie. Robi dziwaczne wrażenie; jej ubrania – spodnie i płócienna koszula – są tego samego kroju co strój męskich członków jej ekipy. Mówiła coś do angekok o imieniu Aniguin, męża kochanki Lestera. Pani Athlone wyciąga bez uśmiechu dłoń do Jakoba i mówi cichym, ale wyraźnym głosem, z akcentem, którego on nie rozpoznaje:
– Athlone, szefowa Pierwszej Brytyjskiej Ekspedycji do północno-zachodniej Grenlandii. Jak się pan ma?
Jakob i Erdinger wymieniają z nią uściski dłoni i się przedstawiają. Jakob żałuje, że nie ma tam z nim Franka; ma wrażenie, że w każdej chwili może się roześmiać z nerwów wywołanych dziwacznością tej sytuacji.
Dixon idzie przygotować kawę i herbatniki. Pani Athlone i Aniguin rozmawiają szybko po eskimosku; wygląda na to, że kobieta posługuje się tym językiem płynnie, co jest kolejnym zaskoczeniem. Erdinger oniemiał pod wpływem tego wszystkiego. Milczenie się przedłuża, aż Jakob mówi w końcu:
– Pualana powiedział nam, że jest pani upernallit, a wydawało mi się, że to oznacza wielorybnika. Musiałem coś źle zrozumieć.
– Nie, panie de Beyn, dobrze pan zrozumiał. Po raz pierwszy przybyłam tu dziesięć lat temu z moim ojcem, kapitanem statku wielorybniczego z Dundee. Wtedy poznałam Aniguina. – Skinęła głową ku angekok. – Bawiliśmy się razem jako dzieci.
– Dobry Boże! – To jedyne, co Jakob jest w stanie wymyślić w odpowiedzi. – Proszę wybaczyć, to po prostu niespotykane.
Uśmiecha się do niej ujmująco, mając nadzieję, że nie poczuje się urażona. Kobieta nie odwzajemnia uśmiechu.
– Mówi pani płynnie w ich języku? – pyta Jakob.
– Nie powiedziałabym, że płynnie. Sporo już zapomniałam. Aniguin ciągle mi o tym przypomina.
– Aha.
Jakob wolałby, żeby Erdinger odezwał się choć słowem, ale ten wpatruje się w panią Athlone z bezsensownym uśmiechem, niczym idiota.
– Nie ma z wami pana Armitage’a?
– Nie, wrócił niedawno z wyprawy na czapę lodową, ale zależy mu na spotkaniu z panią. Jest sporo do zrobienia, zanim przypłynie nasz statek. Mam dla pani list od niego. – Jakob wręcza go kobiecie.
Przygląda się jej, gdy ona się odwraca, otwiera list i się nad nim pochyla. Warkocz w kolorze mokrego piasku ma upięty z tyłu głowy, tak że odsłania zgrabną szyję. Kobieta ma szeroką twarz, dosyć poważną. Nie może być starsza od niego – chyba raczej młodsza. Nie jest nieatrakcyjna, choć zachowuje się niezwykle poważnie. Usiłuje wyobrazić ją sobie w kobiecym stroju albo z uśmiechem na twarzy.
Czyta list dwukrotnie, potem go składa i wsadza do kieszeni. Dixon wraca z dzbankiem kawy i kubkami. Jakob z radością zauważa, że mają prawdziwe ziarna; już od miesięcy nie miał w ustach porządnej kawy.
Dixon rozdaje okrągłe herbatniki. Jakob stara się nie jeść zbyt łapczywie, choć od ich ostatniego posiłku minęło już wiele godzin. Erdinger nie ma takich skrupułów.
Pani Athlone odstawia kubek.
– Pan Armitage wyraża ubolewanie, że jest zbyt zajęty, by nas odwiedzić, i zaprasza nas z wizytą do waszego obozu. Jednakże my też mamy sporo do zrobienia. – Zerka na w połowie postawiony dom. – Nie wiemy, jak długo jeszcze utrzyma się ta pogoda.
– Oczywiście. Naszego statku spodziewamy się dopiero w połowie sierpnia. Jestem pewien, że możecie zaczekać, aż dom będzie ukończony, jeśli to wam odpowiada.
– A może moglibyśmy we dwoje wyruszyć z wami z krótką wizytą? Jak to daleko?
– Nasz obóz znajduje się w Neqi, około trzydziestu kilometrów na północ stąd.
– Ralph, mógłbyś kontynuować tu prace z Edwinem? Przekonamy kilku ludzi, by wam pomogli.
Zwraca się ponownie do Aniguina i odzywa się w jego języku. Jakob wie, że Aniguin dobrze mówi po angielsku, więc poczuł się nieco zlekceważony jej zachowaniem czy też – jak mógłby określić to ktoś nieżyczliwy – popisywaniem się. Dixon potwierdza, że świetnie sobie poradzą. Jakob zauważa, że to właśnie na niego najczęściej kieruje spojrzenie pani Athlone – pewnie kobieta liczy na jego wsparcie.
– Myślę, że możemy dostosować się do życzenia pana Armitage’a. – W jej głosie pobrzmiewa nutka uszczypliwości.
Usiłując to zignorować, Jakob odpowiada głośniej i przyjaźniej:
– Wspaniale. Nie możemy się już doczekać, by pokazać wam amerykańską gościnność, choć niestety skończyła nam się już prawdziwa kawa. Ha, ha!
Jakob wolałby się tak szeroko nie uśmiechać, kiedy się denerwuje; ludzie odnoszą przez to wrażenie, że zależy mu na tym, by go lubiano, choć w rzeczywistości zupełnie o to nie dba. Pani Athlone skinęła głową i obdarzyła go oraz Erdingera uśmiechem, który jednak wyglądał na wymuszony. Według Jakoba kobieta doskonale wie, jak mówić do kogoś protekcjonalnym tonem, i dochodzi do wniosku, że jednak nie uważa jej za atrakcyjną.
Jakob i Erdinger rozbijają namiot niedaleko obozu Brytyjczyków. Chmury zasłaniają słońce i temperatura spada. Pod wpływem ich oddechów na wewnętrznej stronie ścian namiotu pojawia się szron.
– Jezu – mówi Erdinger, który rozluźnia się dzięki wulgarności. – Co za układ! Widziałeś kiedyś coś równie absurdalnego? Myślisz, że zmieniają się co trzecią noc? – Śmieje się. – Chyba nie. Widziałeś kiedyś, żeby trzech facetów wyglądało tak marnie? Nie mam pojęcia, dlaczego w ogóle liczą, że wykonają jakąkolwiek pracę. Armitage chyba może przestać się martwić, to wszystko jakaś farsa.
– Myślałem, że jesteś egalitarystą. „Równość dla wszystkich”.
– Dla wszystkich mężczyzn. Zastanawiam się, dlaczego pozwalają, by uchodziło jej to na sucho.
– Pewnie z tego samego powodu, dla którego my pozwalamy na to Armitage’owi. Za to nam płacą.
– Ale na miłość boską, dlaczego to ona jest szefem? W jej wieku? No i gdzie jest jej mąż? Jeśli w ogóle istnieje. Człowiek zaczyna się zastanawiać, prawda?
Jakob odchrząkuje, by zniechęcić Erdingera do kontynuowania wywodu, ale jego własne myśli biegną w podobnym kierunku. Również zastanawia go nieobecny pan Athlone i to, jak rozwiązano tam problem miejsc do spania… Ale to dosyć niebezpieczny tok myślenia. Leżący obok niego Erdinger zaczyna oddychać coraz ciężej, a z jego śpiwora dobiega rytmiczny szelest. Jakob ostentacyjnie przetacza się bliżej ściany namiotu i naciąga kaptur kurtki na głowę.
Rankiem nad fiordem unosi się zmrożony dym. Brytyjczycy wybrali na obóz malownicze miejsce: Siorapaluk leży w trawiasto-piaszczystej zatoce, osłoniętej przez czerwone zbocza – to o wiele atrakcyjniejsze niż klify w Neqi. Jakob idzie w kierunku niedokończonego domu, żeby porozmawiać z Dixonem. Przez godzinę dyskutują o pracy, którą wykonał Jakob, i o tym, co chciałby osiągnąć Dixon. Jakob dowiaduje się, że pani Athlone jest też naukowcem: meteorologiem, który studiuje deklinacje magnetyczne zorzy polarnej. Z tego, co zrozumiał, zamierzają poświęcić trochę czasu na eksplorację terenu, ale głównie na południe, wzdłuż wybrzeża Zatoki Melville’a.
– Najbardziej zależy mi na tym – mówi Dixon, zerkając na zatokę – żeby dostać się na tutejsze lodowce. Chyba nikt jeszcze nie przeprowadzał na nich żadnych prac.
– Tak, potrzebowałbyś na to kilku lat. Pomyśl tylko, co można osiągnąć…
Uśmiechają się ze zrozumieniem.
Zanim odjadą, Jakob wyciąga małą skamielinę, którą ze sobą zabrał, i wsadza ją Dixonowi do ręki.
– To z Ziemi Ellesmere’a. 80°32’, 86°13’, o ile dobrze pamiętam.
Dixon spogląda na jajowate stworzenie, które zostawiło ślad istnienia na tym kawałku łupka, i oblewa się rumieńcem.
– Ale to jeden z twoich okazów. Nie mógłbym przyjąć czegoś takiego.
– Mam ich sporo. Szkoda, że nie możesz jechać z nami. Mam zdjęcia lodowców z Ziemi Ellesmere’a; eksperymentowałem z technikami robienia zdjęć lodu. Nie wszystko wyszło pomyślnie, ale mogą cię zainteresować.
Dixon wygląda na rozdartego.
– Bardzo bym tego chciał, ale musimy skończyć budowę domu. – Zerka w stronę pani Athlone, która jest przy namiotach z Seddonem i nadzoruje załadunek sani.
Jakob podąża za jego spojrzeniem. Od niechcenia pyta:
– Czy pan Athlone jest w jakiś sposób zaangażowany w ekspedycję?
– O, tak. Jest… był… dowodził nią wraz z panią Athlone. Ale, co za pech, uległ wypadkowi, zanim dotarliśmy do Godthåb. Sytuacja była na tyle poważna, że musiał zostać tam na czas rekonwalescencji. Straszna sprawa, biedny człowiek. Choć muszę powiedzieć, że nigdy nie pełnił funkcji wyłącznego szefa ekspedycji. Być może wyda się to dziwne, ale spośród nas wszystkich to pani Athlone jest zdecydowanie najlepiej wykwalifikowana do udziału w tej wyprawie.
– Tak, oczywiście. Ale bardzo pechowo się złożyło, jak sam powiedziałeś. Biedak z niego.
Dixon nie kwapił się, by powiedzieć coś więcej.
– Wyzdrowieje w pełni?
– Tak, przynajmniej mam taką nadzieję.
Wygląda jednak na zmartwionego. Jakob zastanawia się, czy Dixona nie wybrano przypadkiem po części ze względu na przyzwoitość. Zastanawia się, jaki jest ten nieszczęśliwy człowiek i jakaż to „okropna sprawa” go spotkała. Rozmyśla też o tej poważnej dziewczynie, która idzie wzdłuż wybrzeża do swojego namiotu: czy i ona dźwiga na swoich barkach jakiś ciężar? Chciałby dowiedzieć się wielu rzeczy, ale czas i protokół nie pozwalają mu zadać tych pytań.