FILADELFIA, 39°57’N, 75°9’W
MAJ 1893
– Nie słyszałeś? – pyta Erdinger.
– O czym?
Jakob przyjechał do Filadelfii poprzedniego wieczoru – opuścił Nowy Jork, nie odpowiadając na list Lucille, przepełniony poczuciem winy z powodu odczuwanej ulgi.
– O meteorycie. Myślałem, że właśnie dlatego przyjechałeś.
– Nie. Co z nim? Przekazał go więc w darowiźnie? Nie czytałem gazet od kilku dni.
– Darowizna? Nie ma mowy, on im go sprzedał!
– Im… Muzeum Historii Naturalnej?
– Nie! Tutejszej Akademii Nauk Przyrodniczych. To niezła zdobycz dla Filadelfii. Pewnie przelicytowali innych.
– Ale Armitage miał ofiarować ten kamień ku pamięci Franka! Powiedział…
Erdinger wzrusza ramionami. Siedzą w małym parku niedaleko uniwersytetu Erdingera. W Filadelfii jest gorąco, o wiele goręcej niż w Nowym Jorku, i Jakob poci się w marynarce. Erdinger też się poci; przytył od ich powrotu.
– Przypuszczam, że jak się zbiera fundusze na następną ekspedycję, liczy się każdy dolar. Powiedzieli tylko, że kupili to za „nieujawnioną kwotę”.
– Miał go nazwać Meteorytem Urbina. Nieprawdaż?
– Nic mi o tym nie wiadomo. Przeczytałem w gazecie, że nadano mu eskimoską nazwę Uttuqalualuk.
– To znaczy „stary człowiek”. I co ja powiem jego rodzinie?
– To nie twoja wina. Zgadzam się z tobą. Uważam, że jeśli obiecujesz coś zrobić, powinieneś to zrobić.
Jakob westchnął.
– Właściwie to przyszedłem porozmawiać z tobą o książce. Książce Armitage’a. Czytałeś ją?
Erdinger się zawahał.
– Fragmenty.
– Czytałeś ten o odkryciu Ziemi Dupreego?
– Tak, to czytałem.
– No i? Co o tym sądzisz? „Zaskoczenie”?
– Może. Nie było mnie tam. Może coś zobaczyli i nam o tym nie powiedzieli.
– Daj spokój, Erdinger. Czy ludzie się tak zachowują? Frank powiedział mi, że niczego nie zobaczyli. Mgła nigdy się nie podniosła. On tam był i wcale nie spał. Armitage nawet nie wiedział, gdzie się znaleźli. Podczas całej wyprawy zrobił dwa pomiary szerokości geograficznej.
Erdinger spogląda w jakiś punkt w parku.
– Nie pomyślałeś, że to Urbino popełnił błąd? A może wstydził się przyznać, że zasnął.
– Rozmawiał ze mną, Erdinger! Gdyby zasnął, powiedziałby mi o tym, ale tak się nie stało. Widziałeś, jaki Armitage był po powrocie; przybity, niemal zdesperowany. Czy to pasuje do odkrycia nowego lądu?
– Nie wiem. Nie twierdzę, że go rozumiem. Wiem tylko, że jeśli chce zebrać fundusze na następną ekspedycję, musi mieć z poprzedniej coś, co może pokazać.
– Wykorzystuje do tego celu śmierć Franka! Czerpie zysk z… – Jakob nie kończy zdania.
Erdinger podnosi paproch z nogawki swoich spodni.
– Nie wiem. Czy to ma jakieś znaczenie? Urbina nie interesuje, gdzie on jest. Armitage chce ponownie wyruszyć na Północ. Powiedzmy, że docierasz do wybrzeża, mgła jest tak gęsta, że niczego nie widzisz… A kto mówi, że tam… nie ma nowego lądu?
– Daj spokój. Tak postępujesz w fizyce?
– Cóż, w ten sposób również Frankowi przypisuje się odkrycie nowego lądu. Czy jego rodzina nie jest szczęśliwsza z tą myślą?
– A kiedy prawda zostanie odkryta i Frank wyjdzie na głupca albo i kłamcę?
Erdinger wzrusza ramionami.
– Armitage chyba lepiej niż ktokolwiek inny wie, co tam widział.
– Wracam tam – mówi w końcu Jakob. – W przyszłym roku.
Erdinger potakuje.
– Tak myślałem. Ja już swoje zrobiłem dla geografii. Zostały mi dwa lata, żeby zapisać się w historii. Chociaż… Mówiłem ci, że się żenię?
– Nie! – Jakob jest zdumiony. – Gratulacje!
Erdinger się krzywi.
– Wiem: to pewnie błąd. Muszę się skoncentrować na pracy, póki mogę, a kobiety potrafią rozpraszać. Ale ona ma pieniądze, więc to zbyt dobra okazja, by ją przegapić. Do tego się to sprowadza, prawda? Dlatego Armitage robi tyle szumu wokół jakiejś tak zwanej wyspy, która nigdy nikomu nie będzie potrzebna.
– A więc jednak uważasz, że kłamie?
Erdinger wzrusza ramionami i się uśmiecha – żenujący widok, zwłaszcza że coś zielonego utknęło mu między górnymi siekaczami.
– Nie wiem. I ty tego też nie wiesz.
NOWY JORK, 40°42’N, 74°00’W
Po powrocie do Nowego Jorku pisze w końcu do Lucille. Poprawia list kilka razy, ale i tak nie świadczy o nim za dobrze. Cóż, być może ona pomstuje na niego w rozmowach z Clarą albo (jeśli Jakob ma szczęście) nie dzieli się z nikim swoim upokorzeniem.
Pisze też do Clary, mówiąc, że chce porozmawiać z nią o czymś ważnym, co dotyczy Franka; czy mogliby się spotkać? Wyznacza miejsce i przychodzi do kawiarni wcześniej, przepełniony obawą, którą wywołuje w nim poczucie winy.
Gdy tylko jego wzrok pada na twarz Clary, dociera do niego, że Lucille powiedziała jej wszystko. Siada naprzeciw niego bez słowa i szarpie wściekle rękawiczki.
– Absolutnie nie mam ochoty z tobą rozmawiać.
– Strasznie mi przykro, Claro.
– To nie mnie powinieneś przepraszać.
– Próbowałem powiedzieć pannie Becker, jak bardzo jest mi przykro. Wiem, że mój występek był niewybaczalny. Jest mi ogromnie przykro, że przyczyniłem się do jej zakłopotania.
– Wykorzystałeś jej uprzejmość w najbardziej obrzydliwy sposób, a potem ją upokorzyłeś!
– Tak… i ja…
– Być może nie wiesz albo nie potrafisz sobie tego wyobrazić, ale Lucille nie doświadczyła zbyt wiele podziwu w życiu i bardzo prawdopodobne, że wszelkie sytuacje, kiedy okazuje się jej względy, będą ją przytłaczały. A ona zawsze cię podziwiała, Bóg raczy wiedzieć dlaczego. Więc rozumiesz, jaki okazałeś się okrutny, kiedy oznajmiłeś jej, że kochanie się z nią było… strasznym, pijackim błędem?
Jakob skulił się na krześle.
– Mogę tylko powiedzieć, że popełniłem błąd. Nie chciałem być okrutny. Czułem się przygnębiony. Była noc i…
– Nie próbuj powiedzieć, że to jej wina! Powiedziała, że płakałeś, kiedy cię znalazła! Co według ciebie miała zrobić?
– Oczywiście, że to nie jej wina; wszystko przeze mnie. Wstyd mi za siebie. Cóż mogę zaoferować poza przeprosinami? Mam się jej oświadczyć? Do niczego tak naprawdę nie doszło. Wiem, że to nie…
Clara patrzy na niego z pogardą.
– Przez ciebie moja droga przyjaciółka jest strasznie nieszczęśliwa.
– Nie możesz powiedzieć już niczego, co sprawi, że poczuję się jeszcze gorzej, niż się czuję.
Nie mówił prawdy. Nie był z siebie dumny, ale zdołał uznać swoje zachowanie za zrozumiałe w takich okolicznościach potknięcie. A teraz ona to psuła. Jakob próbuje stłumić irytację – przecież po tym, jak przeprosił, powinna mu już chyba odpuścić.
– Uważamy cię za kogoś nieszkodliwego, z kim można swobodnie porozmawiać. Ale nie jesteś niewinny, lecz bezduszny. I to maskujesz, co jest jeszcze gorsze.
– W porządku. Ustaliliśmy już ponad wszelką wątpliwość, że jestem bezduszny. Odsuwając na bok moje przewinienie, czy mogę powiedzieć, po co tu przyszedłem?
– Mów.
– Otrzymałem list. Chyba najlepiej będzie, jeśli sama go przeczytasz.
Wyciąga list pani Athlone z kieszeni. Clara wygląda na zaniepokojoną.
– Od kogo jest ten list?
– Od szefowej brytyjskiej ekspedycji na Grenlandię. Przyjechali, zanim stamtąd wyjechaliśmy. Nadal tam są.
Clara chyba przeczuwa, jakie ma to znaczenie; niepewnie bierze od niego kartki i zaczyna czytać. Jakob wyciąga papierosy z kieszeni i oferuje jej jednego.
Clara czyta list aż do końca, nie reagując w żaden sposób. A potem, tak jak i on, czyta go raz jeszcze. Następnie składa go ostrożnie, wkłada z powrotem do koperty i wyciąga dłoń z listem ku Jakobowi. Mężczyzna czeka, aż dziewczyna się odezwie. Ona wypala do końca papierosa i go gasi. Jej wielkie oczy połyskują od łez.
– Wolałabym, żebyś mi tego nie pokazał.
– Nie mogłem tego przed tobą ukryć. Domyślam się, że nie możesz powiedzieć Marion, ale może wasi rodzice…
– Rodzice byliby zdruzgotani! – Clara spuszcza wzrok i głosem drżącym z emocji mówi: – Boże, nienawidzę mężczyzn! Co się z wami wszystkimi dzieje?
– Możesz nienawidzić mnie, ale nie Franka. Miał najczystsze serce spośród wszystkich mężczyzn, których znam. Bał się, że nie wróci z podróży na Północ. Kiedy śmierć jest tak blisko… pewne rzeczy stają się bardzo proste… czy wręcz pierwotne.
– Był zaręczony z Marion! Kochał tę małą idiotkę!
– Tak, kochał. – Jakob nie potrafi powstrzymać się od uśmiechu. – Błagał ją o wybaczenie, kiedy umierał.
Jakob nigdy wcześniej nie widział płaczącej Clary, nawet wtedy, gdy wiadomość o śmierci Franka była wciąż świeża. Zawsze jest taka opanowana i wytworna, więc okropnie jest patrzeć, kiedy się rozpada. Szlocha głośno, przyciągając krytyczne spojrzenia i szepty ze strony innych klientów. Jakob przypuszcza, że dla otaczających ich ludzi wyglądają jak aktorzy w dobrze znanym plugawym dramacie. Podaje jej chusteczkę – dzisiaj ma świeżą, dzięki Bogu.
– Nie wiem, co mam zrobić.
Zawodzi tak głośno, że ludzie zaczynają się na nich gapić. A niech się gapią. Jakob przeczekuje najgorsze, a ona ostrożnie osusza twarz, aż znikną najgorsze ślady.
– Pewnie wyglądam jak straszydło.
Pokręcił głową.
– Nie miałem o tym pojęcia. Frank też o tym nie wiedział. Potrzebujesz czasu, by to przemyśleć. Jeśli chcesz, bym przekazał komukolwiek tę wiadomość, zrobię to. W przeciwnym razie nie powiem ani słowa.
Clara pociąga nosem.
– Mogę prosić o jeszcze jednego papierosa?
Bierze od niego papierosa i wyraźnie się uspokaja.
– Proszę, nie oceniaj Franka surowo. Nie był jedyny.
Westchnęła ostro, po czym odezwała się, nie patrząc na niego:
– Wszyscy to robiliście? Mieliście… towarzyszki?
Obawiał się tego pytania, ale chyba nie może już bardziej upaść w jej oczach.
– Wszyscy poza Shullem.
Niemal się zaśmiała.
– Dlaczego nie on?
– Nie wiem.
– A więc można się oprzeć.
– Nie mogę mówić za nikogo innego. Próbuję tylko wypowiedzieć się za Franka, ponieważ…
– Z pewnością nie masz na myśli pana Armitage’a. Jest żonaty… Jego żona chodziła do szkoły z Angie!
Jakob jest zmuszony rozejrzeć się wokoło i ściszyć głos.
– Jeśli o to chodzi, niektóre z kobiet były zamężne. Towarzyszka Armitage’a miała męża i on o wszystkim wiedział. Oni nie myślą o tych rzeczach w taki sposób jak my.
– W takim razie pogłoski o wymianie żon są prawdziwe?
– Być może, kiedy wiesz, że śmierć jest blisko, takie kwestie stają się mniej istotne.
– Jaka była ta dziewczyna?
– Meqro nie miała męża. Była miłą dziewczyną, bardzo spokojną i lojalną. Naprawdę lubiła Franka. On nie… Przez wiele miesięcy opierał się wszelkim podchodom. Dopiero kiedy już wiedział, że wyrusza w podróż na Północ, i dotarło do niego, co to oznacza, zaczął się bać. Wbił sobie do głowy, że stamtąd nie wróci. Kiedy się boisz, szukasz pocieszenia, gdzie tylko się da.
– Czy to pocieszenie musi przybierać… taką postać? – Clara niemal wyrzuca z siebie te słowa.
– Usiłuję wyjaśnić, jak to jest, może nie wychodzi mi to najlepiej. Jesteś gdzieś bardzo daleko, w miejscu, gdzie panują surowe warunki, przez wiele miesięcy żyjesz w mroku. Odczuwasz straszne zimno. Wychodzisz w śnieżycę i po przejściu pięciu metrów możesz się zgubić. Nie masz pojęcia, czy polowanie będzie udane, ale wiesz, że jeśli nie, będziesz głodować.
Clara składa na pół swoją tekturową podkładkę pod książkę, potem składa ją raz jeszcze, rozwija ją i powtarza tę czynność.
– Mówiłeś, że to nie będzie niebezpieczne.
– Nie wiedziałem, o czym mówię.
– Mogę zobaczyć to jeszcze raz?
Jakob podaje jej list.
– Mogę go na razie zatrzymać?
– Oczywiście.
Musiał się zawahać o ułamek sekundy za długo.
– Pani Athlone ma na imię Flora.
– Tak.
Clara odkłada list.
– Zwrócę go. Jestem pewna, że będzie myśleć o tobie niezależnie od tego, czy list jest w twoim posiadaniu, czy nie.
Po chwili, widząc wyraz jego twarzy, dodaje z łagodnością, na którą zupełnie sobie nie zasłużył:
– Przepraszam. To było nie na miejscu.
Jakob idzie do domu, uradowany, że zdołał spędzić kilka godzin w ruchu, pozwalając, by zgiełk miasta ogarnął go i pochłonął jego myśli. Zatrzymuje się w połowie mostu Brooklińskiego, by spojrzeć na łodzie zmierzające ku morzu. Daleko w dole powierzchnia wody jest szarozielona, poznaczona kilwaterami; wszystkie zdają się wskazywać w tym samym kierunku – na północ.