ROZDZIAŁ 27

LONDYN, 51°31’N, 0°7’W

ZIMA 1893/1894

Brooklyn, październik

Droga Pani Athlone,

mam nadzieję, że ten list zastanie Panią w zdrowiu i że rozgościła się Pani na powrót w domu. Ufam, że Pani mąż odzyskał zdrowie.

Skoro była Pani tak uprzejma i przesłała wiadomości na temat Ayakou i Meqro, być może zainteresują Panią najnowsze informacje stąd. Jakiś czas temu przesłałem Panu Armita­ge’owi notkę od doktora Seddona i nareszcie otrzymałem odpowiedź, że zamierza zrobić coś dla tego mężczyzny. Był zajęty zbieraniem funduszy na następną ekspedycję, ale w związku z kryzysem, który wybuchł w tym roku, środki na takie przedsięwzięcia są niewielkie i nie wiem, kiedy (albo czy w ogóle) to nastąpi. Będę jednak nadal go o to męczyć.

Jeśli zaś chodzi o doktora Urbino, jego siostra nie powiedziała jeszcze niczego jego rodzinie, ale być może zrobi to w przyszłości. Problem (jeśli mogę to tak niezręcznie ująć) tkwi w tym, że doktor Urbino był zaręczony, i nie chcemy przyczyniać się do jeszcze większej rozpaczy jego narzeczonej. Mam nadzieję, że wkrótce znów uda mi się wyruszyć na Północ, a kiedy tak się już stanie, z pewnością będę miał dobro tego dziecka na uwadze. Frank był najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miałem, i jego córka zasługuje na uczciwe traktowanie.

Powinienem być może wspomnieć, że nie wracam tam z Panem Armitage’em (nie żeby mi to zaproponował). Nie wiem, czy czytała Pani jego książkę, ale znalazły się w niej rzeczy, które nie zgadzają się z tym, co pamiętam na temat tamtych wydarzeń lub moją wiedzą o związanych z nimi ludziach. Winę za to mogą rzecz jasna ponosić wydawcy. Być może popełniam błąd, pisząc Pani o tym, ale czuję, że mogę podzielić się z Panią moją opinią.

Jeśli nie będzie to nadużyciem, chciałbym sprezentować Pani książkę, nad którą pracuję. Jest to krótka rozprawa geologiczna na temat Ziemi Ellesmere’a. Pozwolę sobie od razu zaznaczyć, że zrozumiem, jeśli temat ten nie jest dla Pani szczególnie interesujący! Ale być może okaże się taki dla Pani współpracownika, pana Dixona. Jestem dosyć zadowolony ze zdjęć, a Pani była uprzejma wspomnieć o nich w swoim poprzednim liście. À propos tego pozwalam sobie też przesłać Pani odbitki zdjęć, które zrobiłem w Neqi. Tam nie miałem czasu ich wywołać, bo zawsze było tyle do zrobienia.

[Tutaj słowa są przekreślone i nieczytelne].

Często myślę o spotkaniu z Panią i doktorem Seddonem w Neqi. To jedno z moich najszczęśliwszych wspomnień z tego miejsca.

Nie mogę się doczekać, kiedy przeczytam Pani relację z pobytu na Grenlandii. Życzę powodzenia w pisaniu i zapewniam, że pozostaję

Pani przyjacielem

Jakob de Beyn

Przesyłka zawiera niewielki, kiepsko wydrukowany, oprawiony w płótno wolumin. Flora przegląda go pośpiesznie i odkłada na bok. Druga, mniejsza koperta znajduje się w środku pierwszej – otwiera ją i wypada z niej kilka fotografii. Widząc siebie taką jak na zdjęciach, odczuwa niepokój, którego nie rozumie. Na pierwszym zdjęciu wpatruje się w dalszy plan, jest surowa i zakłopotana, kosmyk włosów opadł jej na policzek; na innym stoi z Meqro, uśmiechają się do siebie. Miała rację: zaskoczył ją, uchwycił na zawsze ich ulotny wyraz twarzy. Ale to sprawia, że Flora się uśmiecha, przypominając sobie tamten wieczór na plaży. To również dla niej jedno z najszczęśliwszych wspomnień. Trzecie zdjęcie ją zaszokowało, ponieważ nie wiedziała, że je zrobił: Flora siedzi na ziemi i trzyma się za ręce z Simiak; na fotografii została uchwycona chwila intensywnego uczucia, jakie łączy dwie kobiety. Flora czuje się dziwnie na myśl, że de Beyn patrzył na jej twarz, tak pełną emocji, kiedy nie miała o tym pojęcia.

Jest też zdjęcie, na którym Meqro siedzi na kolanach doktora Urbino; doktor Urbino uśmiecha się zażenowany do aparatu, ale jego ramię ciasno obejmuje w pasie Meqro, która patrzy na niego z uwielbieniem. Przez cały ten czas miał narzeczoną w Ameryce (cóż, nic nie powinno jej już dziwić), a teraz… nie żyje. Jest też Aniguin, który jako jedyny pośród Eskimosów się nie uśmiecha. Jest i roześmiany Maurice Seddon ze swoim aparatem i choć Flora szuka w swoich wspomnieniach, nie przypomina go sobie takiego beztroskiego. Widać tam też ogromną chmurę traczyków lodowych, które zaciemniają niebo. Na kolejnym zdjęciu widnieją Seddon i de Beyn. Seddon ma jak zwykle zacięty wyraz twarzy; de Beyn uśmiecha się do obiektywu (trzymanego być może przez Urbina), ma ciemne oczy, a jego białe włosy połyskują w słońcu. Już zapomniała, jakie miał siwe włosy; nie zapomniała natomiast tego śmiechu. Zastanawia się, dlaczego wysłał jej to zdjęcie: bo pokazuje Seddona? Czy dlatego, że jest na nim on sam?

Uważa, że to dziwny list – raczej niezręczny i nietaktowny, ale jego nadawca chyba naprawdę niepokoi się losem tych, których tam pozostawili. Raz jeszcze przegląda zdjęcia i przypomina sobie, co powiedział następnego ranka: że zdjęcie zawiera jakąś istotę uchwyconej na nim osoby, że fotografie zbliżają tych, którzy są daleko od siebie.

Wielkie otwarcie wystawy w Muzeum Brytyjskim odbywa się w listopadzie, bo według doktora Murraya właśnie wtedy można bezpiecznie pokazać mumie. Zaproszeni goście oglądają je jako pierwsi. Jest tam i Freddie, doprowadzony przez pielęgniarkę Capron do – jak się wydaje – znośnego stanu. Mając na uwadze to, jak wyglądał wcześniej tego dnia, Flora musi przyznać, że ta kobieta potrafi zdziałać cuda.

Mumie wystawiono w sali wykładowej, w szklanych skrzyniach przysłoniętych prześcieradłami. Doktor Murray zaczyna od krótkiej przemowy. Potem Flora wygłasza wykład i w jego kulminacyjnym punkcie podchodzi do każdej ze skrzyń i zwinnym ruchem nadgarstka (starannie wyćwiczonym) odsłania mumie, jedna po drugiej. Dziecko zostawia na sam koniec. Kiedy pokazuje każdą kolejną, rozlegają się westchnienia, jęki i szepty. Kiedy pod koniec wykładu odsłania dziecko, wokół zapada pełna napięcia cisza. Wtedy jakaś kobieta mówi łamiącym się głosem: „Och”, szepty rozlegają się na nowo i stają się coraz głośniejsze. Ludzie są zdumieni i zaszokowani. To niesamowity sukces.

Kiedy mumie zostają wystawione na widok publiczny, pojawiają się doniesienia o mdlejących kobietach i ludziach owładniętych przerażeniem. Ale im dłużej to trwa i im więcej uwagi poświęca się wystawie w prasie, tym mniej Flora ma ochotę myśleć o mumiach. Pewnego dnia przeczytała w „Manchester Review” artykuł, który określił wystawę jako „zdeprawowaną, niechrześcijańską, nikczemną oraz demoralizującą i nieodpowiednią dla kobiet i dzieci – ledwie odpowiednią dla mężczyzn o silnych nerwach”. Ona sama została uznana za „niemoralną i niekobiecą”. Powinna być już do tego przyzwyczajona, ale ze złości rzuca gazetą. Nigdy nie chciała brać udziału w takim „przedstawieniu” (nie zapomniała tego ojcu), pragnęła tylko wrócić na Północ.

Podczas kolacji następnego wieczoru otaczają ją ludzie w dobrym nastroju, więc uśmiecha się do nich, choć zastanawia się, ilu z nich przeczytało udzieloną jej publicznie naganę. Po jednej stronie siedzi Lionel Fortescue, aktor w kasztanowej peruce, opowiadający wszystkim o swojej najnowszej roli Jago; po drugiej jest Jessie Biddenden, która wie, co znaczy być oczernianą – w jej przypadku za pisanie rozpustnych tekstów. Ona nigdy w najmniejszym stopniu nie wydaje się przejmować krytyką.

Flora nie jest jedyną milczącą osobą. Jej uwagę przyciąga Iris, która przygląda się Helen, siedzącej naprzeciwko niej i pogrążonej w rozmowie z przystojnym młodym aktorem. Śmieją się, a ich głowy niemal się stykają. Dla Flory wygląda to na flirt. Nie lubi Helen, która według niej traktuje Iris z niedbałym brakiem szacunku czy niemal pogardą. Jessie twierdzi, że to naciągaczka.

Flora odwraca się do Jessie i zaczyna narzekać na artykuł z gazety. Jessie słucha z porozumiewawczym uśmiechem na twarzy.

– Słyszałam plotki o tym tekście, wiesz, kto go napisał?

– Autor był anonimowy.

– Ptaszki ćwierkają, że to twój stary przyjaciel, pan Whitfield.

– R. G. Whitfield? Chyba nie mówisz tego poważnie.

– Ten sam. Podobno wścieka się, że go porzuciłaś.

Flora jest skonsternowana.

– Jeszcze przed wyjazdem od lat nie miałam z nim kontaktu. Co miałam zrobić?

– No wiesz, dziennikarze… Uważa oczywiście, że to on odkrył cię dla świata i że z tego powodu zasługuje na jakieś uznanie. A przez „uznanie” mam oczywiście na myśli pieniądze.

Flora otrzeźwiała. Kiedyś wyrażał się o niej tak pochlebnie… A ton tego artykułu był napastliwy. Przypomina sobie, że miała do niego napisać dawno temu, żeby wyrazić wdzięczność, ale wyleciało jej to z głowy.

Dundee, 5 grudnia

Droga Floro,

dziękuję Ci za list, który otrzymałem zeszłej środy. Ufam, że nadal cieszysz się dobrym zdrowiem. Z moimi kolanami jest nieco lepiej… Obawiam się, że nie będę mógł dołączyć do Ciebie i Freddiego w Boże Narodzenie, więc z żalem muszę odrzucić Twoje zaproszenie. Mam tu tak wiele rzeczy na głowie – między stocznią a właścicielami statku toczy się spór dotyczący najnowszego remontu, a nie ufam nikomu, że dopilnuje, by wszystko zostało przeprowadzone jak najlepiej.

Podejrzewam, że wystawa mumii z Grenlandii to i tak raczej „nie moja bajka”, więc nie muszę śpieszyć się z wizytą. W ciągu kilku następnych tygodni przekonamy się, na czym stoimy. Ślę pozdrowienia dla Twojego męża i rzecz jasna dla Ciebie.

Twój kochający ojciec

William Mackie

Londyn, 1 stycznia 1894

Drogi Panie de Beyn,

pozwolę sobie wykorzystać tę datę i życzyć Panu Szczęśliwego Nowego Roku, mam nadzieję, że właśnie tego roku ziszczą się Pana plany. Dziękuję za Pana najnowszy list; cieszę się, że notuje Pan postępy. Muszę przyznać, że i ja uważam robienie wielkiego szumu wokół ekspedycji za zbędne, a pod pewnymi względami nawet nierozsądne. Oboje wiemy, że plany dotyczące Północy mogą się zmieniać – drastycznie i często z niewielkim wyprzedzeniem – a im mniej jest ludzi, przed którymi odpowiada się za takie zmiany, tym lepiej.

Jestem zaintrygowana tym, że wiadomość o mumiach pojawiła się w prasie amerykańskiej, nie wydają mi się bowiem wystarczająco istotne. Nie pisze Pan nic o opinii Amerykanów na ich temat; tutaj wystawa spotkała się ze sporą krytyką, część ludzi była mocno oburzona. Przypuszczam, że właśnie tego można było się spodziewać. Nauczyłam się przymykać oczy i uszy na te najgorsze opinie, ale czasami zdarza mi się z nimi zgadzać. Można twierdzić, że mumie są niezwykle ważne dla nauki, ale nie robią wrażenia na publice z tego powodu, lecz raczej dlatego, że wyglądają niecodziennie i wywołują upiorne skojarzenia z martwymi ciałami. Żałuję, że stały się przedstawieniem (i to dość osobliwym), a nie wydarzeniem naukowym.

Pożyczyłam Pana książkę o Ziemi Ellesmere’a Panu Dixonowi (mylił się Pan: byłam nią ogromnie zainteresowana!), a on już mi ją zwrócił, wyrażając się wielce pochlebnie na jej temat. Wydaje mi się, że zamierza napisać do Pana osobiście. Kiedy o tym rozmawialiśmy, żałowałam, że miał tak niewiele okazji do wykonania tego typu prac. Tak naprawdę jedynym rozwiązaniem, biorąc pod uwagę nieprzewidywalność tamtejszego klimatu, jest wyruszenie tam na dwa lub trzy lata, ponieważ jeśli jeden sezon okaże się niepomyślny, będzie szansa nadrobić to w kolejnym.

Miałam nadzieję, że mój rękopis będzie gotowy przed końcem roku, ale niestety mam spore zaległości. Podjęłam noworoczne postanowienie, że skończę go w ciągu następnych dwóch miesięcy. A co potem? Chciałabym tam wrócić, ale chyba nie będzie to łatwe…

Flora przestaje pisać. Odczuwa pokusę, by traktować swoje listy do de Beyna jak pamiętnik, którego nikt nigdy nie zobaczy. Dzieli ich bezpieczne pięć tysięcy kilometrów oceanu, więc łatwo przyszło jej uznać niemal obcego jej człowieka za powiernika. A zresztą co w tym złego?

Być może to pogoda wpływa na mój nastrój. Jest szaro i dżdżyście. Wszyscy narzekają, że jest zimno, ale rzecz jasna, to nie jest prawdziwe zimno! W pewien dziwny sposób tęsknię za Północą jeszcze bardziej zimą niż latem. Tęsknię za nieustającym mrokiem i brakuje mi śniegu…