LONDYN, 51°31’N, 0°7’W
WRZESIEŃ 1896
– Martwię się o niego. Ma problemy z kolanami, bardzo kulał, kiedy tam byłam, choć usiłował to ukrywać.
Flora właśnie wróciła z odwiedzin u swojego ojca w Dundee.
Iris formuje w szpic popiół na papierosie. Helen poszła w odwiedziny do matki w Stepney, więc Iris i Flora są teraz same – to ostatnio rzadkość.
– Nie jest już młody. Takie rzeczy się zdarzają.
– Mówi to samo. Wolałabym, żeby nie mieszkał sam.
– A więc już nie będzie żeglował?
– Nie wiem. Nawet nie chcę myśleć, co będzie robił, jeśli nie będzie mógł już żeglować. Nie skończył jeszcze sześćdziesiątki.
– Chciałabyś, żeby zamieszkał z tobą?
– O, to nam chyba raczej nie grozi.
Ten pomysł sprawia, że Flora się uśmiecha. Opinia jej ojca na temat Londynu się nie poprawiła, odkąd tu zamieszkała, i chociaż tego nie mówi, uznaje jej pomysł powrotu na Północ i zostawienia męża (czyli krótko mówiąc, zachowywanie się jak on) za nienaturalny i niestosowny.
– Przypomina mi ciągle o moich obowiązkach jako żony! Rzecz jasna nie wie…
Iris uśmiecha się w odpowiedzi.
– Zamierzałam cię spytać… Czy jest ktoś…?
– Czy jest ktoś…? Nie! Na Boga… nie. – Kręci głową. – Nie potrafię sobie wyobrazić… Nadal myślę o nim.
– O tym Amerykaninie? Myślałam, że to już przeszłość.
– Owszem. Ale mimo to nie potrafię… To głupie, prawda?
Głupie, bezsensowne myśli. Kiedy pozwala, by nią owładnęły, rozmyśla nad jego listami, wpatruje się w tę twarz na zdjęciu, choćby po to, żeby przypomnieć sobie, że to wydarzyło się naprawdę. Niektóre z jej wspomnień są niezwykle wyraźne: delikatność jego skóry, to uczucie, kiedy był w niej. („Ale czy nie każdy mężczyzna pozostawiłby po sobie takie wrażenie?” – podsuwa jej własny umysł). Inne kwestie – zarówno mniej, jak i bardziej intymne – się jej wymykają. I choć ma jego podobiznę, trudno jej przypomnieć sobie, w jaki sposób na nią patrzył i jak wyglądał ten jego wyjątkowo słodki poranny uśmiech. Za każdym razem, kiedy patrzy na to zdjęcie, obawia się, że na powrót zrobi to z nich obcych sobie ludzi, jakimi byli na plaży w Neqi.
– Kiedy Freddie zachorował… Tak bardzo się o niego martwiłam, że przekonałam samą siebie, że robię dobrze, zostając. Myślałam, że jeśli zrezygnuję z tego, czego najbardziej pragnęłam, to może pomóc. Czy to nie jest niepoważne? I tak by wyzdrowiał.
– Myślę, że cierpiałby ogromnie, gdybyś go zostawiła.
– Nie zamierzałam…
Iris spogląda na nią, jakby oceniała, ile jest prawdy w jej słowach.
– Ostatni rok był ciężką próbą. Ale wszystko idzie ku lepszemu, prawda? Stan Freddiego się poprawia.
– Tak, mimo wszystko.
– Miałaś od niego jeszcze jakieś wieści?
– Nie. Po tym, jak z nim zerwałam, napisał do mnie, prosząc, bym rozważyła ponownie swoją decyzję; pisał, że przyjedzie do Londynu, kiedy będzie wracał do domu, i… Kiedy Freddie był w tak złym stanie, umawianie się na schadzkę wydawało mi się straszne, jakoś inne niż wcześniej. I… wiesz. Nie wiedziałam, co mu odpisać. Jestem pewna, że już o mnie zapomniał. Może nigdy nie miało to dla niego większego znaczenia.
– Mówiłaś, że był do ciebie bardzo przywiązany. Tak jak ty do niego?
Flora spogląda w okno.
– Tak mi się wydawało. Ale mam w tym niewielkie doświadczenie. Skąd mam wiedzieć, jak było naprawdę?
– Bzdura, nie jesteś idiotką. Wydaje mi się, że możesz albo o nim zapomnieć, a wierz mi lub nie, ale w końcu tak się stanie, albo napisać do niego ponownie. A on albo ci nie odpisze i wtedy będziesz wiedziała już wszystko, albo odpisze, a to będzie oznaczało, że masz problem. Cokolwiek wybierzesz, pozbędziesz się przynajmniej niepewności. Polecam ci pierwsze rozwiązanie.
– Mówisz, jakby to było łatwe.
– Cóż, to jest łatwe… i dosyć prozaiczne, jeśli mam być szczera.
Flora się roześmiała.
– Przepraszam, że cię zanudzam!
– Owszem, miłostki innych ludzi mnie męczą, na przykład taki Lionel Fortescue zakochuje się co trzeci czwartek i za każdym razem jest to największy romans od czasów… jak jej tam było, ale twoje sprawy nigdy mnie nie nudzą.
– Powiedzieć ci coś, co być może cię nie zanudzi? – Flora sili się na śmiech. To coś, co siedzi jej w głowie, piekielne pytanie, które nie daje jej spokoju.
– Zrobić ci jeszcze drinka?
– Nie, dziękuję.
Stojąc plecami do Flory, Iris nalewa sobie brandy z wodą sodową. Mimo to Flora jest w stanie mówić tylko ze wzrokiem utkwionym we wzór liści na podłodze.
– Bo widzisz, nie wiem… Gdybym mogła myśleć o nim… wyłączając pożądanie, może wtedy przekonałabym się, czy to, co czułam, było miłością, a nie tylko… Ale nie potrafię tego rozdzielić, więc nie wiem.
Iris wraca i siada obok niej. Flora zastanawia się, czy przyjaciółka się z niej śmieje, ale kiedy w końcu odważa się na nią spojrzeć, Iris zdaje się poważnie zastanawiać nad tą sprawą.
Flora kontynuuje:
– Czasami myślę, czy to, co nazywamy miłością, nie jest tylko… odmianą egoizmu. Jeśli ktoś jest dla ciebie źródłem przyjemności, a jego obecność sprawia, że czujesz się szczęśliwa, wtedy… cóż, ty czerpiesz przyjemność i chcesz być z tym kimś, bo chcesz być szczęśliwa. Czy to nie interesowność? Czy „miłość” nie jest jedynie kolejnym słowem, w które ubieramy nasze pragnienia? Zastanawiam się, czy nie jestem po prostu… samolubna.
Iris przygląda się jej i chyba zaczyna odczuwać rozbawienie.
– Mój Boże, Floro, cóż z ciebie za stworzenie! To jasne, że miłość jest egoistyczna! Ale co z tego? Małżeństwo społecznie sankcjonuje ustalenia dotyczące finansowych i fizycznych korzyści… Nie jesteś bardziej samolubna niż reszta ludzi. A na pewien sposób nawet mniej: zostałaś z Freddiem.
– Nie ma w tym niczego bezinteresownego. On zrobił dla mnie znacznie więcej…
– Wybacz trywialne pytanie: jesteś szczęśliwa?
Flora się roześmiała.
– Przypuszczam, że tak szczęśliwa jak inni. Ale jak to powtarza mój ojciec: „Życie to nie bajka”.
– Mhm. Cóż… O ile dobrze cię rozumiem, nie jesteś pewna, czy tęsknisz za nim samym, czy za tak zwanymi intymnymi relacjami, w którym to przypadku twój wybór powinien wydawać się oczywisty.
Flora rozsiada się w swoim fotelu, żałując swojego wybuchu.
– Wcale tak nie powiedziałam!
– Nie? Jak zawsze mi to powtarzasz, jesteś naukowcem. W takim razie jako naukowiec przeprowadź eksperyment.
– Jaki eksperyment?
– Spróbuj odpowiedzieć na pytanie: mężczyzna… czy samo zbliżenie? Nie możesz być teraz z tym mężczyzną, ale… – Unosi brew.
Flora wybucha śmiechem.
– To logiczne, prawda?
– Nie! To nie jest logiczne! To jest… okropne. Jesteś okropna.
– Chcę tylko zauważyć, że po pierwsze, jego uczucia są jeszcze większą zagadką niż twoje. A co istotniejsze, ty jesteś tutaj, a on w Nowym Jorku. Ogromna masa wody oddziela te dwa miejsca, przynajmniej tak mi się wydaje według mojej ograniczonej wiedzy.
Flora przygląda się pustej szklance.
– Może jednak jeszcze się napiję… Nie, sama sobie naleję.
– Nonsens, daj mi to… – Iris idzie na koniec pokoju. – Widziałaś się jeszcze z panem Levinsonem?
– Pracuje przy konserwacji mumii, więc widuję go oczywiście w muzeum. À propos czego to pytanie?
– Niczego, moja droga.
Iris podaje Florze nowego drinka. Kiedy to robi, koronkowy mankiet jej rękawa zsuwa się i ukazuje kościsty biały nadgarstek z ciemnymi plamami.
– Chwilę temu skarżyłaś się, że brak ci doświadczenia. Doświadczenie należy zdobyć. Mogę podsunąć ci kilka pomysłów, jeśli brakuje ci własnych. Na przykład Lionel, od zawsze ma słabość do ciebie.
– Och, Boże! – Flora niemal się zakrztusiła. – Ile on ma lat?
– Trzydzieści dziewięć, a to, pozwolę sobie zauważyć, nie jest…
– Twierdzi, że ma tyle lat – mówi z przekąsem Flora. – I pudruje policzki.
Iris unosi brew, jakby była już naprawdę u kresu wytrzymałości.
– To tylko sugestia, a według pewnego źródła Lionel wie, jak zaspokoić kobietę. Chyba nie chcesz jakiegoś młodego chłopaka, który nie ma pojęcia na temat kobiecego ciała. Widzę, że czasami jesteś nieuprzejma, Floro. To wina młodości.
Flora patrzy na nią sfrustrowana.
– Cóż, a ja widzę, że znów masz sińce na nadgarstkach, i to też à propos niczego.