NOWY JORK, 40°42’N, 74°00’W
ZIMA 1896–1897
– Co mam napisać? Droga… Droga Felloro…
Jakob pisze: „Droga Pani Athlone”.
– Tak się pisze w listach, Aniguin. Nawet jeśli w bezpośredniej rozmowie zwracasz się do tej osoby inaczej. Tak jest uprzejmie.
Jak widzisz, jestem tutaj, w Nowym Jorku. Jesteś zaskoczona? Pan de Beyn (Jakob sam dodał „pan”) pisze ten list za mnie. Jest tutaj moim przyjacielem.
Jakob przerywa na chwilę, ale to zapisuje. Jeśli Flora się dowie, że on tu jest, niezręcznie będzie nie dodać wiadomości od siebie. Takie pominięcie powiedziałoby więcej niż jakiekolwiek słowa. (Tak jak to, że ona nie napisała do niego). Podsumowuje sytuację opisaną przez Aniguina: Armitage przywozi Eskimosów do Nowego Jorku, Ayakou umiera i zostaje pochowany w ogrodzie przy muzeum, Ivalu, Padloq i Aviaq chorują na zapalenie płuc, Aniguinowi nic nie dolega, ale jest nieszczęśliwy. Armitage nie widział ich od sierpnia.
Chcę, żebyś to wiedziała. De Beyn mówi, że zabierze nas z powrotem na wiosnę – o ile będziemy jeszcze żyć. Mam taką nadzieję. Nie wiem, co byśmy zrobili, gdyby go tu nie było. Duchy kazały mi jechać do Ameryki – nie wiem jeszcze, jaki miały w tym cel, ale jakiś musiały mieć. Kiedy Pani wraca? Kiedy będzie Mackie? Mam nadzieję, że ma się dobrze. Chcielibyśmy znów go zobaczyć. Mam nadzieję, że zobaczę Cię tam, na Północy. Życzę Ci zdrowia.
Zawsze jestem Twoim przyjacielem.
Aniguin spogląda na niego zaniepokojony.
– To dobry list, Te Peyn?
– Bardzo dobry, Aniguin.
Czyta go raz jeszcze i myśli: „Ostatecznie co takiego mam jej do powiedzenia?”. Zaklejając kopertę z listem, odkrywa, że potrafi zaadresować ją z pamięci.
LONDYN, 51°31’N, 0°7’W
Kiedy Flora wraca ze spotkania z Markiem – kolejna schadzka, podczas której zastanawiała się, dlaczego to robi, ale nie potrafiła się zebrać i tego skończyć – czeka na nią list. Leży na stoliku w holu, gdzie wszyscy mogą go zobaczyć: znaczek z Nowego Jorku, niezwykle charakterystyczny – dla niej – charakter pisma. Idzie do gabinetu i stoi tam przez chwilę całkowicie zdezorientowana. Minął rok, od kiedy ostatni raz widziała jego pismo, a jeszcze więcej czasu, odkąd widzieli się ostatni raz, a mimo to Flora z jakiegoś powodu drży. Podchodzi do biurka i się o nie opiera.
Otwiera list i czuje ukłucie rozczarowania, kiedy odczytuje zdanie na górze strony: Podyktowane przez Aniguina panu de Beynowi. Przebiega list wzrokiem i ogarnia ją uczucie przerażenia i bólu. List jest krótki – Jakob nie dopisał niczego do przygnębiającej wiadomości Aniguina. Może uznał, że to by było niestosowne. A może nic dla niego nie znaczy.
Flora odzyskuje opanowanie, czyta resztę korespondencji i układa ją na biurku według ważności – zajmie się nią rano. Potem chowa twarz w dłoniach i opiera się łokciami o biurko.
Za chwilę pójdzie do męża i spyta go, jak się miewa.
Kensington, listopad 1896
Drogi Aniguinie,
ogromnie ucieszył mnie Twój list, ale niezwykle zasmuciła mnie jego treść. Przykro mi z powodu śmierci Ayakou. Był dobrym człowiekiem. Mam nadzieję, że stan zdrowia Ivalu, Padloq i Aviaq się poprawił i że ty nadal masz się dobrze. Cieszę się, że Pan de Beyn jest dla Ciebie takim dobrym przyjacielem. Ma rację: najszybciej wrócicie do domu, jeśli wypłyniecie z nim z Nowego Jorku następnej wiosny.
Pytasz, kiedy znów przyjadę na Północ. Bardzo trudno mi cokolwiek ustalać, ponieważ mój mąż od ponad roku jest bardzo chory. Być może pamiętasz, że podczas ostatniej wyprawy na Grenlandię miał wypadek, który uczynił go kaleką. Zeszłego lata przeszedł udar, na skutek którego doznał paraliżu. Przez jakiś czas myśleliśmy, że umrze, ale teraz w końcu jego stan nieco się poprawił. Jego choroba oznaczała, że nie mogłam opuścić Londynu, by zobaczyć się z moimi przyjaciółmi, choć ogromnie tego pragnęłam. Możesz mi wierzyć, że myślałam o Tobie bardzo często, zastanawiając się, jak się masz, czy jesteś zdrowy i szczęśliwy.
Obecnie ja również planuję wyruszyć na Północ w przyszłym roku i chcę dotrzeć do Siorapaluk tak wcześnie, jak tylko pozwoli na to śnieg, więc jeśli wszystko pójdzie dobrze, znów się wkrótce spotkamy. Wyczekuję tego dnia bardziej, niż jestem to stanie wyrazić, drogi Przyjacielu.
Niewiele statków wielorybniczych pływa teraz do Twojego kraju, ponieważ coraz trudniej im sprzedać tłuszcz i kości za dobre pieniądze. Mój ojciec, kapitan Mackie, nie był w Cieśninie Davisa już od dwóch lat. Z jego zdrowiem również nie było za dobrze, dokuczało mu zapalenie kolan, ale teraz ma się już lepiej. Ma nadzieję, że wkrótce znów tam popłynie, ale nie wiem, kiedy to będzie.
Jestem pewna, że wkrótce się zobaczymy, Aniguinie. Życz, proszę, zdrowia i szczęścia Twojej żonie i wszystkim Twoim przyjaciołom, włączając Pana de Beyna.
Wierz, proszę, że pozostaję Twoją przyjaciółką
Flora Mackie Athlone
NOWY JORK, 40°42’N, 74°00’W
Jakob jest zbyt zajęty, by rozwodzić się nad listem Flory. Kiedy o nim myśli, jest poirytowany; według niego próbuje niezgrabnie wytłumaczyć mu się z milczenia – milczenia, przez które czuł się okropnie. Został w Zermatcie jeszcze długo po tym, jak Theodor wrócił do domu. Czekał na wiadomość od niej i usiłował zdecydować, czy mimo wszystko udać się do Londynu, a potem, przepełniony złością i wstrętem do samego siebie, doszedł do wniosku, że była jedną z tych kobiet, które palą za sobą mosty z bezwzględną skutecznością. Zmienił trasę powrotnego rejsu i odpłynął z Rotterdamu, by nie musieć postawić stopy w kraju, który stał mu się wstrętny.
Ale w tyle szuflady trzymał jej listy, owinięte w serwetkę, i kopertę ze zdjęciami. Nie tłumaczy się sam przed sobą, dlaczego je przechowuje, utrzymuje tylko, że gdyby zadał sobie trud ich zniszczenia, przypisałoby to im zbyt wielką wagę. Kilka dni po przeczytaniu jej listu do Aniguina otwiera kopertę ze zdjęciami i opróżnia ją na biurko.
Są tam zdjęcia z plaży w Neqi, na których Flora wygląda na skrępowaną i niedorzecznie młodą. Gdy robił inne zdjęcie, to z Simiak, nie wiedziała, że na nią patrzył. Na kolejnej fotografii są Flora i Meqro – ich wyrazy twarzy sprawiają, że Jakob uśmiecha się wbrew sobie. I jest jeszcze zdjęcie, którego tak naprawdę nie powinien był ani robić, ani zatrzymywać, ale wtedy, w pokoju hotelowym, wszystko wydawało się możliwe i właściwe. To zdjęcie Flory siedzącej w fotelu przy oknie w tamtym pokoju. Rozpuszczone włosy spoczywają jej na ramionach, światło wpadające przez okno muska rozkoszne nagie piersi. Patrzy wprost na niego, jej delikatny uśmiech – ta mieszanina zawstydzenia i intymności – nadal go porusza. To całkiem niezła fotografia – światło i cień są na nim dobrze wyważone. Kiedy spytał, czy zapozuje dla niego nago, spodziewał się, że mu odmówi, ale ona najpierw się sprzeciwiła, a potem roześmiała; wydawało mu się, że podoba jej się, że będzie miał takie zdjęcie, że wie, jaką dzierży nad nim władzę, i chciała, by posiadał jej symbol.
Jeśli zamierzał zmierzyć się z tą mocą, przegrywa z nią żałośnie. Wpatruje się w kompozycję ciemnych zaokrągleń i światła – bo tylko tym jest to zdjęcie – po czym zakrywa kciukiem jej twarz, jakby chciał ją wymazać, i złości się, że ten obraz nadal jest w stanie go pobudzić. To mogłaby być jakakolwiek dobrze zbudowana młoda kobieta; każde tanie erotyczne zdjęcie wywołałoby taki sam efekt… Wmawia sobie, że jeśli naprawdę się spotkają, a to wcale nie jest pewne w tak ogromnym kraju, będzie już zupełnie inna, niezainteresowana, a on nie poczuje już niczego, niczego… Przy tych słowach rozpina rozporek, grzebie w nim chwilę, a jego kutas jest już idiotycznie nabrzmiały (Jakob odczuwa wstyd, ale to naprawdę najszybszy sposób, by to załatwić). Pożądała go (wspomnienia te są wyraźne jak zawsze – wieczna obecność zmysłów tuż pod powierzchnią, niczym wspaniała ciepła woda gruntowa), może nawet zależało jej na nim, przynajmniej przez jakiś czas, ale nie wybrała go i to oznaczało koniec wszystkiego. Nie był dla niej wystarczająco ważny. List Flory do Aniguina pokazuje jej słabość: tak jak większość ludzi zadających ból, nadal chce, by ją lubiono.
Kończy gwałtownie – szybki wytrysk niedający spełnienia – z odrazą wyciera dłonie i poprawia ubranie. Nawet się nie zdyszał. Raz jeszcze bierze w dłoń zdjęcie z Liverpoolu – po tym jak „zneutralizował” jego wpływ – i tak samo jak wcześniej zamierza wrzucić je do ognia. I wtedy, tak jak wcześniej, chowa je z powrotem do koperty, pod innymi fotografiami.
To nie jest wystarczająco ważne.
Gospodarstwo Langa, Pocumtuk Point,
jezioro Champlain, grudzień
Droga Pani Athlone,
z ogromnym żalem muszę poinformować Panią, że w zeszłym tygodniu odeszły Padloq oraz Aviaq, a potem również Ivalu, która zmarła w sobotę wieczorem. Aniguin chorował na grypę i zapalenie oskrzeli, ale wygląda na to, że z tego wyszedł, przynajmniej pod względem fizycznym. Pozostali osłabli bardzo szybko, mimo że zrobiono wszystko, co się dało. Personel szpitala był przygnębiony i wiele osób szczerze płakało; myślę, że naprawdę polubili swoich wyjątkowych pacjentów. Okropna historia.
Zarząd Mount Olivet, czyli szpitala na Brooklynie, gdzie ich leczono, pozwolił Aniguinowi pochować żonę oraz przyjaciół na terenie placówki i zachować jego tradycje żałobne, na tyle, na ile to było możliwe. Pan White z muzeum, lekarze i pielęgniarki z Mount Olivet, a także rodzina mojego brata i ja sam przyszliśmy złożyć ostatnie uszanowanie. Napisałem do Pana Armitage’a, by przekazać mu smutne wieści, ale jest teraz w podróży.
Przywiozłem Aniguina do gospodarstwa w górach, na północ od Nowego Jorku. Mam nadzieję, że dobrze mu zrobi pobyt z dala od miejsca tak wielkiej tragedii. Spadł już pierwszy śnieg, więc gospodarstwo nieco bardziej przypomina teraz jego ojczyznę. Wygląda na opanowanego, ale podejrzewam, że jest niezmiernie przygnębiony. Ciągle powtarza słowo Ayornamut, które oznacza chyba coś w stylu „Tak musi być” albo „Los tak chciał” – ale Pani z pewnością wie to lepiej.
Ludzie zamieszkujący gospodarstwo są mili, a ja będę regularnie przyjeżdżać w odwiedziny do niego. Pomyślałem, że to będzie dla niego lepsze niż spędzenie całej zimy w Nowym Jorku, a on się ze mną zgodził. Jestem pewien, że rozweseliłaby go wiadomość od Pani. Może Pani pisać do niego na adres Pani Lang (będę teraz podróżować, więc w ten sposób korespondencja dotrze do niego szybciej). Mam nadzieję, że to już koniec nieszczęść.
Z wyrazami uszanowania
J. de Beyn
To okropny list. Ogromnie mi przykro.