ROZDZIAŁ 41

LONDYN, 51°31’N, 0°7’W

LUTY 1897

– Moi sponsorzy są zainteresowani odkryciem nowych lądów, tylko to się dla nich liczy. – Uśmiecha się, ukazując małe zęby z dużymi przerwami. Jego akcent oraz maniery są nienaganne.

Siedzący naprzeciw niego Ralph Dixon zmienia pozycję na krześle, które trzeszczy pod jego ciężarem. Gilbert Ashbee, biolog, z którym przeprowadzają rozmowę kwalifikacyjną – choć może to on ich sprawdza – przerywa na chwilę. Przysadzisty mężczyzna średniego wzrostu ma trzydzieści kilka lat, blond włosy oraz wąs nad krótką wargą i emanuje pewnością siebie oraz swego rodzaju zwierzęcym urokiem.

– Ma pan doświadczenie w podróżach arktycznych? – spytała Flora.

– Wspinałem się sporo w Austrii oraz w Norwegii i spędziłem dwie zimy na Islandii. Wiem, że to nie Arktyka, ale mam nadzieję, że moje doświadczenie zdobyte w zimnym klimacie będzie się jakoś liczyć.

– Nie możemy narazić na szwank programu naukowego, więc działania badawcze będzie należało pogodzić z realizacją tego rodzaju prac.

– Oczywiście, ale o ile dobrze zrozumiałem profesora Dixona – skinął w stronę Ralpha, który wierci się nerwowo, jakby tytuł „profesora” wprawiał go w zakłopotanie – rozważa pani przeprowadzenie prac nad mapami Ziemi Ellesmere’a, gdzie mogą znajdować się nieodkryte jeszcze wyspy.

Flora spogląda na Ralpha, którego wyraz twarzy nic nie zdradza.

– Bierzemy to pod uwagę. Musimy być jednak elastyczni i dostosowywać się do panujących tam warunków. Dlaczego pana sponsorzy są zainteresowani nowym lądem?

– Ich zainteresowanie wynika z poważnego i idealistycznego celu. Pozwolę sobie dodać, że zainteresowanie to sięga najwyższych szczebli rządu. Pewne wysoko postawione osoby interesują się tą sprawą.

– Tak? – Flora pozwala, by zapadło chwilowe milczenie. – Jestem zdziwiona, panie Ashbee. Jeśli są tak wysoko postawieni, dlaczego nie zorganizują ekspedycji sponsorowanej przez rząd?

– Spróbuję ująć to tak: na tak wczesnym etapie rozmów dyskrecja jest kwestią najwyższej wagi. Strony zainteresowane tą sprawą wolą najpierw zasięgnąć informacji, zbadać wykonalność ich zamysłu, zanim powiadomią prasę i publiczność o swoich zamiarach.

– Kim są ci ludzie?

– Wprawia mnie pani teraz w zakłopotanie. Ogromnie żałuję, pani Athlone, ale nie wolno mi tego wyjawić.

Zaskoczona Flora opada na oparcie krzesła.

– W takim razie nie będę mogła panu pomóc, panie Ashbee. Nie mogę brać udziału w czymś, na temat czego nic nie wiem.

On zaciska nieco usta, ale potakuje ruchem głowy.

– Mogę jedynie zapewnić, że ich pobudki są godne podziwu; projekt doprowadzi co najmniej do ogólnego polepszenia kondycji ludzkiej.

– Ale nie pozwala mi pan podjąć decyzji na własną rękę.

Ashbee ponownie pochyla głowę.

– Przykro mi. Pozwoliłbym, gdyby to zależało tylko ode mnie. Mam w tej sprawie związane ręce.

– Może w takim razie powinnam się spotkać z kimś, kto nie ma ich związanych.

Mówi to nieco kąśliwym tonem, a twarz Ashbeego sztywnieje.

– Zgłoszę pani zastrzeżenia, pani Athlone. – Rzuca spojrzenie Ralphowi, po czym wstaje.

Po jego wyjściu Flora gniewnie wzrusza ramionami w stronę Ralpha. To właśnie za jego pośrednictwem przedstawiono jej Ashbeego.

– Naprawdę nie wiesz, o czym on mówi?

– Przykro mi. Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że mają pieniądze, więc uznałem, że warto się z nimi spotkać.

– Tak, oczywiście.

Wychodzą na chodnik – to boczna ulica niedaleko Whitehall.

– Jak wyglądają nasze finanse?

– Zawsze przydałoby się nam więcej – odparła. Właściwie to Flora martwi się nieustannie. Od tego ostatniego, okropnego listu z Ameryki nie opuszcza jej strach, że Aniguin też umrze, zanim zdąży się z nim znów zobaczyć. Koniecznie muszą wyruszyć tego lata. Jej ojciec pomógł załatwić im podróż na Clansmanie, wypływającym z Dundee statku do połowu fok. Ale nie wyruszą w ten rejs, o ile w ciągu kilku następnych tygodni nie zdobędą znacznej sumy.

W zeszłym roku spytała ojca o wyczarterowanie Vegi, lecz cierpiał wtedy na zapalenie stawów kolanowych w obu nogach, co uwięziło go w domu i nie złagodziło jego usposobienia. Spiorunował ją wzrokiem.

– Nie mogę zmieniać rozkładu rejsów z Dundee dla twojej wygody. To przemysł. To źródło utrzymania wielu ludzi.

– Nie proszę o przysługę, tato, zapłacimy za wyczarterowanie statku. A ty jesteś jednym z jego właścicieli. Masz chyba coś do powiedzenia w tej kwestii?

Nastąpiła chwila milczenia. Jej ojciec westchnął.

– Nie jestem współwłaścicielem Vegi już od jakiegoś czasu.

Gapiła się na niego z szeroko otwartymi ustami, jakby ją spoliczkował. Mówił przecież o Vedze, jej siostrze, drewnianej opoce na wielkich wodach.

– Kiedy to się stało? – Czuła, że zaciska jej się gardło. – Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?

Ojciec posłał jej surowe spojrzenie.

– Sprzedałem swoje udziały w Vedze, żeby dać ci pieniądze na pierwszą ekspedycję. Skąd według ciebie się wzięły?

– Nie miałam o tym pojęcia – wyszeptała. – Myślałam…

Prawdę mówiąc, w ogóle się nad tym nie zastanawiała. Była zbyt pochłonięta własnymi planami, żeby rozważać, skąd przyszła pomoc; uznała, że jej się to po prostu należało.

Kilka dni po spotkaniu z Ashbeem wraca do domu i idzie do salonu Freddiego. Jak zwykle puka i mówi: „To ja”, zanim wejdzie do środka, nie czekając na odpowiedź.

Zauważa osobliwy wyraz twarzy u pielęgniarki Capron, kiedy ta opuszcza pokój. Flora spogląda na Freddiego. Jego twarz jest bielsza niż zwykle.

– Wszystko w porządku? Czy coś się stało?

– To chyba ty powinnaś mi to powiedzieć.

– Co masz na myśli?

Freddie bierze do ręki tanio wyglądającą kopertę.

– Nie pierwszy raz otrzymałem taki list. Pomyślałem najpierw, że nie będę niepokoił cię zawartymi w nim zarzutami. Ale są w nim niezwykle nieprzyjemne oskarżenia. Wobec ciebie.

– Jakie oskarżenia?

Rzecz jasna wie, o co chodzi. Freddie uśmiecha się ponuro.

– Takie jak zwykle. Jak już powiedziałem, nawet nie zamierzałem cię o to pytać, tyle że podano tu pewne szczegóły i martwię się o twoją reputację, jeśli to się rozniesie.

– Wierzysz w nie?

– Poprzednie listy były anonimowe, więc je zignorowałem. Ten jest podpisany. Przez panią E. Levinson.

Flora jest nieco zszokowana.

– Pan Levinson odpowiada za konserwację mumii. Wiesz, że go widuję.

– Nie sądzę, byście konserwowali mumie pod adresem 57 Calthorpe Street. W zeszły piątek.

Flora milczy.

– Masz coś do powiedzenia?

Flora podchodzi do okna. Myślała o tej chwili, ale wyobrażała to sobie zupełnie inaczej.

– Nie.

Była niemal pewna, że podejrzewał ją o romans z Jakobem, ale zdecydował się nie iść z nią na konfrontację. To dziwaczne uczucie: zostać nakrytą na czymś, co ma tak niewielkie znaczenie.

– Wiem, że coś łączyło was na studiach. Może zawsze go kochałaś? Czy to… trwa od tamtego czasu?

– Nie widziałam go od lat aż do spotkania w muzeum.

– Jesteś w nim zakochana?

– Nie.

– Chodzi mi o to, czy chcesz rozwodu?

– Och, Freddie… – Przesłania oczy dłonią, bojąc się, że zaleje ją fala zmęczenia. – Przykro mi. To nie ma najmniejszego znaczenia. To nieistotne.

– Nie kochasz go? – W jego głosie pobrzmiewa niedowierzanie.

– A jakie to ma dla ciebie znaczenie, Freddie? Nie mam pojęcia! Chyba cię… wykorzystałam. Nieraz zastanawiałam się, dlaczego wciąż dla mnie pracujesz. Chyba nie dlatego, że mnie kochasz? To raczej nigdy nie wchodziło w grę, prawda?

– Oczywiście, że cię kocham! Wiem, że od wypadku, z tym przeklętym ciałem, nie byłem dla ciebie mężem… – Wskazuje na siebie, krzywiąc się z odrazą.

Flora wpatruje się w niego.

– Nie, nie „od wypadku”! Nigdy nie byłeś dla mnie mężem. Nigdy mnie nie chciałeś!

Freddie patrzy na nią z ogromną szczerością.

– To ty mnie nigdy nie chciałaś, Floro. Zapomniałaś już o tym? – Flora czuje, że kręci jej się w głowie.

– Nie… w ten sposób.

– A więc Levinson daje ci to, czego pragniesz?

Flora wpatruje się w jakiś punkt poza nim, kręcąc głową.

– Na miłość boską…

– Kiedy po wypadku moje własne nadzieje legły w gruzach, znajdowałem pocieszenie w tym, że nadal mam ciebie. Realizowałaś moje ambicje. Tłumaczyłem sobie, że łączy nas coś bardziej wzniosłego niż zwykłe zwierzęce przyciąganie, jakieś uczucie, cel…

– Jeśli to jest wzniosłe, nadal to mamy. Jeśli nie, oznacza to… – Flora robi głęboki wdech. – Możesz się oczywiście ze mną rozwieść. Ale i tak za kilka tygodni wyjeżdżam.

Wpatrują się w siebie; Flora jest przestraszona tym, co właśnie powiedziała. Pomimo wszystkiego – naprawdę wszystkiego – przyzwyczaili się do siebie. Bycie żoną jest jedynym rodzajem dorosłej egzystencji, jaki zna.

– Nie to miałem na myśli – mówi w końcu Freddie.

– A co? Czego w takim razie chcesz? – Niemal wykrzykuje to pytanie. Przez chwilę ma wrażenie, że Freddie jej odpowie.

– Jak mówisz, wkrótce wyjeżdżasz. To dla mnie nadrzędna sprawa. I powinna być nadrzędna też dla ciebie. – Spogląda na list, jakby zaskoczony tym, że nadal spoczywa w jego dłoni. Upuszcza go na stół. – Przepraszam. Zdenerwowałem się.

– Nie przepraszaj! Jej zarzuty są prawdziwe.

– Ale go nie kochasz?

– Nie.

– A mimo to sprawia, że jesteś szczęśliwa.

– Prawdę powiedziawszy, miałam to właśnie zakończyć.

– W takim razie nie musimy o tym więcej rozmawiać.

Flora wydaje nieartykułowany dźwięk, ale nie potrafi zmusić się, by to ciągnąć. W istocie nie wie, jak miałaby to zrobić.

W kolejnym tygodniu Gilbert Ashbee dołącza do jej ekspedycji. Ostatecznym argumentem – Flora nie ma na niego odpowiedzi – jest pięć tysięcy funtów, które dostaną, jeśli on weźmie udział w wyprawie. Bez tych pieniędzy nie zobaczy Aniguina i Jakoba być może też nie – choć wydaje jej się, że tego ostatniego nie bierze pod uwagę w swoich kalkulacjach. Nie może już znieść Londynu. Duma i prawość to luksusy, na które nie może sobie pozwolić.

Wszystko sprowadza się do pieniędzy. Poświęcenia są konieczne – badanie nowych terenów wymaga ich zarówno od wszystkich zaangażowanych w to osób, jak i od tych, którzy nie biorą udziału w wyprawie, jak nienarodzone jeszcze dziecko Ralpha, które pozna swojego ojca dopiero, kiedy będzie wypowiadało swoje pierwsze słowa, albo nie pozna go nigdy.

Flora pisze ostatni list do Marka. Rozpłakała się w trakcie pisania, kiedy dotarła do niej niechciana prawda: obdarzyła uczuciem błyskotliwego młodzieńca, którego już nie ma, tak jak i nie ma już dziewczyny, którą niegdyś była. Czy zakładała, że relacje intymne z nią uzdrowią Marka? Że zdoła wymazać gorycz, użalanie się nad sobą, czas?

Jeśli tak, przeceniła swój urok osobisty.