NA MORZU, PÓŁNOCNY ATLANTYK
MAJ 1897
Przekonanie o własnej nieomylności jest najwstrętniejszą ludzką cechą, wzmaga inne wady i źle wpływa na moralność. Z jednej strony Jakob usiłował z tym walczyć, ale z drugiej – musi przyznać sam przed sobą – to mu odpowiada. Dzięki temu ma więcej energii, by radzić sobie z trudnościami, stał się bardziej przekonujący w rozmowach ze sponsorami, poważniejszy i bardziej zapalony do działania. Był dosyć przerażony, kiedy odkrył u siebie tę cechę, ale też nigdy nie wydawało mu się, by mógł tak o sobie myśleć.
Teraz Micmac pruje przez wielkie fale Grand Banks i po raz pierwszy od wielu miesięcy Jakob nie jest w stanie w niczym pomóc. Towarzyszy im mgła, ogromna chmara ptaków morskich krąży hałaśliwie nad szarą wodą i nurkuje w pożywny morski bulion. Pomimo chłodu spędza wraz z Welbourne’em większość czasu na pokładzie – Welbourne chodzi po nim ze strzelbą przewieszoną przez ramię, a Jakob wpatruje się w horyzont, próbując zapanować nad chorobą morską. Widzą foki i delfiny, a pewnego dnia tuż przy dziobie statku zauważają stado wielorybów właściwych. Aniguin większość czasu spędza na koi i śpi.
W tygodniu przed podróżą popłynęli wraz z Hendrikiem promem na Blackwell’s Island, aby odwiedzić ojca, i Jakob wyjaśnił mu, że znów wyrusza w podróż. Jak zwykle Arent de Beyn głównie milczał, choć trudno było stwierdzić, czy w ten sposób wyraża rozczarowanie, dezaprobatę czy też obojętność.
Aniguin otrzymał kolejny list od Flory Athlone, która poinformowała go, że zamierza przybyć do Siorapaluk za kilka tygodni. Jakob odkrył, że był w stanie przeczytać tę wiadomość na głos bez emocji. Potem zabrał Aniguina na groby przy Mount Olivet. Ivalu, Padloq oraz Aviaq pochowano w rogu szpitalnego ogrodu, pod rosnącymi tam kasztanowcami. Groby oznaczono prostymi białymi krzyżami, na każdym znajdowały się imię i data. Porastała je błyszcząca trawa.
– Aniguin, tak sobie myślałem, że powinna się tu znaleźć płyta pamiątkowa wyjaśniająca, kim byli – powiedział Jakob, kiedy stali i patrzyli na trzy kopce. Aniguin chyba nie bardzo wiedział, jak się zachować, ale ściągnął melonik, naśladując Jakoba, i stał teraz, trzymając go w dłoni.
– Co to jest tablica pamiątkowa?
– Informacja. Znak, żeby ludzie ich pamiętali.
Aniguin pociągnął nosem.
– Ja ich nie zapomnę – powiedział.
– Wiem, że nie. Chciałem cię też spytać… Powinienem był to zrobić wcześniej, ale… może da się zabrać ich ciała na Grenlandię. Nie teraz, ale kiedyś, w przyszłości. Czy ich rodziny, i ty sam, byście tego chcieli?
– Dlaczego?
– Moglibyście pochować ich bliżej domu. – Nie wiedział, czy Eskimosi mają w zwyczaju odwiedzać groby bliskich.
Aniguin odwraca się i mówi:
– Nie.
– Rozumiem. Tak… Chciałem tylko spytać.
Przez całą wizytę w tym miejscu Aniguin czuł się chyba nieswojo; przystał na sugestię, by odwiedzić groby, ale Jakob podejrzewał, że wcale nie chciał tam jechać. Ostatecznie zmarli są tematem tabu. Kiedy teraz o tym myśli, dociera do niego, że Aniguin nigdy mu się nie sprzeciwił, aż do tej sugestii dotyczącej ciał. Zgadzał się z wszystkim uprzejmie, uśmiechał się, cichym głosem wyrażał wdzięczność i uznanie. Śmiech przychodził mu z łatwością. Jakob zastanawia się, czy wszystko, co przeżył w Ameryce, nie było przypadkiem kompletnym okropieństwem.
Teraz, kiedy Aniguin wychodzi na pokład i wdycha ostre powietrze, uśmiecha się, a Jakob ma nadzieję, że to oznaka prawdziwej radości. Mówi, że czuje lód, jeszcze na długo zanim jakikolwiek zobaczą. Kapitan Micmaca twierdzi, że góry lodowe pachną jak ogórki. Kiedy na horyzoncie pokazuje się pierwsza góra – wielki zwał lodu, przypominający pasiastą miętówkę – stoją przy relingu i wąchają powietrze. Jakob nie wyczuwa ogórków, tylko surowy, nieco gryzący zapach, którego według niego nie da się przyrównać do niczego innego.
W tygodniach przed rejsem największą przyjemność sprawiło mu odnowienie przyjaźni z Clarą Urbino. Spotykali się dosyć często, chodzili na lunche do restauracji niedaleko sklepu, w którym pracowała. Jakob odnosił irracjonalne wrażenie, że rozmawiając z nią, włączał pośrednio w swoje plany Franka. Uznał, że pokrzepiająco działa na niego możliwość przebywania z kimś, kto wie o nim najbardziej kompromitujące rzeczy (nie wiedziała zaledwie o kilku sprawach), a mimo to nadal darzy go prawdziwym uczuciem. W ich przyjaźni nie było żadnej kokieterii, żadnych oczekiwań; niewątpliwie dlatego było to takie proste.
Na kilka dni przed podróżą spotkał się z nią po raz ostatni. Denerwował się zbliżającym się wyjazdem.
– Coś nie tak, Jake?
– Jeśli popełniłem jakieś błędy, jest już za późno, żeby je naprawić, ale myślę o wszystkim, co zamówiłem, sprawdziłem – pokręcił głową – i nawet jeśli nie znajduję żadnych nieprawidłowości, nie potrafię przestać.
– Jak już mówiłeś przed wyjazdem na Północ z Frankiem, ludzie mieszkają tam cały rok i musi im wystarczyć to, co dostarcza im ta ziemia.
– To prawda, ale to nie sprawia, że przestaję się martwić.
– Jake, z tego, co wiem na twój temat, jestem pewna, że wszystko będzie w porządku. Nie żeby moje zdanie miało jakieś znaczenie w tych kwestiach.
– Mylisz się. Twoje zdanie zawsze ogromnie się dla mnie liczy. – Zawahał się przez chwilę. – Jest coś, co chcę ci powiedzieć. Pewnie pomyślisz, że jestem szalony.
Clara patrzy na niego zdziwiona.
– Tak?
– Proszę, nie odrzucaj tego od razu.
Twarz Clary przybiera wyraz nieufności.
– My… rozumiemy się nawzajem dosyć dobrze, prawda? Mamy ze sobą wiele wspólnego. I my… Jeszcze nigdy nie miałem tak dobrego przyjaciela jak ty, Claro. Będę myślał o tobie, kiedy będę daleko, i nie będę tak wypatrywał ponownego spotkania z nikim jak spotkania z tobą.
Pomyślał o słowach, które sobie przećwiczył, ale teraz wydały mu się głupie, więc spytał po prostu:
– Wyjdziesz za mnie?
Clara wybuchnęła śmiechem, po czym zamilkła i spojrzała na niego.
– Chyba nie mówisz tego poważnie. – Uśmiechała się.
– Owszem, mówię. Nie mam na myśli, że już teraz…
Spuściła wzrok na talerz.
– Jestem… zaskoczona.
Jakob uśmiechnął się raczej blado.
– Wiem, że to dosyć nagłe i pewnie wydaje się dziwne. – Pochylił się nad stołem i jeszcze bardziej ściszył głos: – Wiem o Lucille. Nie oczekuję, że się zmienisz. Ale na nikim nie zależy mi tak jak na tobie. Chcę, żebyś była bezpieczna… Być może bezpieczniejsza, niż gdybyś była sama.
– Nie udajesz więc, że się we mnie zakochałeś? – Uśmiechnęła się, jakby odczuła ulgę.
Wzruszył tylko ramionami.
– Cokolwiek to znaczy. Jeśli dwoje ludzi troszczy się o siebie tak jak my… czy to nie znaczy wiele?
Westchnęła, ale w oczach Clary widać było serdeczność, policzki jej się zarumieniły.
– Nie wiem, co powiedzieć, Jake. Zadziwiasz mnie.
– Czy mogę zostawić cię z tym pomysłem?
– Co cię do tego skłoniło? Jakoś nigdy nie wydawało mi się, że jesteś mężczyzną, które chce się ustatkować.
– Chyba nie. Zawsze chciałem być wolny i tak też było. Prowadziłem egoistyczne życie. Ale zwłaszcza ostatnio sporo myślałem o tym, co jest ważne, a uczucie i towarzystwo drugiej osoby wydają mi się najwspanialszymi rzeczami w życiu.
Clara spojrzała na niego i resztki uśmiechu zniknęły z jej twarzy.
– Kiedy opowiedziałeś mi o Franku i jego eskimoskiej dziewczynie, określiłeś to jako potrzebę znalezienia pocieszenia, potrzebę przylgnięcia do kogoś, zanim wyruszy się w nieznane. Czy to nie to samo?
Jakob powstrzymał się od zaprzeczenia. Pomyślał o Szwedzkiej Kate, o tym, jak oskarżyła go – zresztą słusznie – o to, że usiłował ją ocalić. W jej przypadku działał pod wpływem emocji; ale jeśli chodzi o Clarę, uważał, że była to trzeźwa decyzja, zrodzona ze szczerego uczucia.
– Może częściowo. Ale naprawdę cię kocham, Claro; kiedy mamy się spotkać, wyczekuję tego. Myślę, że moglibyśmy być szczęśliwi.
– Pytałeś tej damy z Europy, czy za ciebie wyjdzie?
– Ach… Chyba mówiłem ci, że ona była już zamężna.
– W dzisiejszych czasach ludzie się rozwodzą.
Wzruszył niewyraźnie ramionami.
– Czytałam w gazecie, że pani Athlone w tym roku ponownie wybiera się na Grenlandię.
Jakoba przeszły ciarki i miał nadzieję, że Clara tego nie zauważyła. Nienawidził tego, jak trząsł się cały na dźwięk tego imienia.
– Owszem.
– Zawsze zastanawiałam się, czy to była ona.
Jakob przełknął ślinę. Z wysiłkiem podniósł na nią wzrok.
– Tak, ona. To raczej mało prawdopodobne, byśmy się spotkali. To ogromny ląd, a nawet jeśli nasze drogi się skrzyżują… To się skończyło dwa lata temu.
– Ale… przejmujesz się tym, że miałbyś ją spotkać?
Jakob wzruszył ramionami.
– Trochę. Ale to przejdzie. I może wcale się nie spotkamy.
– Nadal zależy mi na Lucille. Nie wiem, czy to się kiedykolwiek zmieni. Pewnie by mogło, gdybym się o to postarała.
Skinął głową.
Clara sięgnęła po jego dłoń.
– Drogi Jake’u… Jestem poruszona twoją propozycją. Kiedy już wrócisz, może oboje będziemy nadal czuć to samo albo coś zupełnie innego. Zaczekajmy więc do tego czasu.
Jakob się rozejrzał i przywołał kelnera. Zamówił deser. Siedzieli w milczeniu, a po chwili Clara się odezwała:
– Chyba zastanawiam się, o czym myślisz. Jeśli się pobierzemy… gdzie podzieje się miłość? Ten rodzaj miłości… Wiesz, co mam na myśli.
– Ta bolesna, krótkotrwała i przecząca zdrowemu rozsądkowi? Nie sądzę, bym miał to jeszcze kiedyś poczuć. Myślę, że z nami będzie lepiej.
Clara spojrzała na niego zaskoczona, usta zadrżały jej z rozbawienia.
– Mówisz jak starzec, którym nie jesteś! Naprawdę sądzisz, że mogłabym cię przed tym uchronić?
Poczuł się zaskoczony i nieco zraniony. Odpowiedział:
– Sprawiasz, że brzmi to egoistycznie.
– Uważam, że to rozsądne pytanie.
– Być może chęć bycia z kimś to zawsze przejaw egoizmu. Twoje towarzystwo jest mi droższe niż kogokolwiek innego. Więc odpowiedź na twoje pytanie brzmi: tak.
– A myślisz, że ty mógłbyś mnie przed tym ustrzec?
Jest zaszokowany (choć właściwie dlaczego?) jej pytaniem.
– Nie wiem. Chcę cię chronić przed wszelkimi nieszczęściami.
Clara uśmiechnęła się smutno.
– Nie jestem pewna, czy przywiązanie, jakkolwiek głębokie, to wystarczający pancerz przeciwko takiej miłości. Nie chcę wierzyć, że już nigdy jej nie poczuję, jakkolwiek bolesna czy nieprzemyślana miałaby być.
Jakob nie miał pojęcia, co jeszcze mógłby powiedzieć. Clara zamyśliła się chyba głęboko i lekko zmarszczyła czoło. Po kilku minutach Jakob powiedział:
– Przepraszam. Nie chciałem cię zdenerwować przed swoim wyjazdem.
– Och, nie jestem zdenerwowana… Nie jestem przyzwyczajona do takich rzeczy! Powinnam ci podziękować.
– O Boże… – machnął lekceważąco ręką. – Proszę, nie myśl już o tym… Albo myśl, jeśli tego chcesz. Jak sama mówisz, kto wie, co się może wydarzyć do mojego powrotu.
Uśmiechnął się, by pokryć przygnębienie. To nie tak, że oczekiwał wyznania miłości, ale ten pomysł wydawał mu się całkiem dobry – niczym rozwiązanie, talizman.
– Przepraszam, że tak cię zaskoczyłem. Wiedząc, że wyjeżdżam na tak długo, chciałem… – Pokręcił głową. – To było egoistyczne. Będę za tobą tęsknił.
– Ja też będę za tobą tęskniła.
Nie żałował, że ją o to zapytał. Czy odpowiedziałaby „tak”, czy „nie” (niemal na pewno byłoby to „nie”), coś wydarzyłoby się po jego powrocie, a to w jakiś sposób czyniło ten powrót pewniejszym.
Po lunchu przez chwilę szli w tym samym kierunku, a kiedy zatrzymali się na rogu pod lipą, spytał, czy może pocałować ją na pożegnanie.
– Nie, z pewnością… Och, no dobrze – odparła. Jakob przycisnął delikatnie swoje usta do jej ust i był pewien, że poczuł, jak zadrżała. Spojrzał jej w oczy i zauważył, że Clara szybciej oddycha. Uśmiechnął się szeroko, nagle podniesiony na duchu.
– I już, było tak strasznie?
Clara się roześmiała.
– Muszę iść. Spóźnię się! Wracaj bezpiecznie.
Nie potrafił później stwierdzić, dlaczego takie znaczenie przywiązywał do tego, żeby zapewnić sobie swego rodzaju deklarację; być może Clara miała rację, że się bał, choć sam nie wiedział czego. Znacznie później przypomniał sobie, co jej powiedział: „Ale ja naprawdę cię kocham”. To krótkie słowo nie wydawało mu się w tamtej chwili znaczące.