ROZDZIAŁ 59

GANDER, NOWA FUNDLANDIA, 48°57’N, 54°36’W

1948

Śnieg pada przez resztę dnia, pokrywając bielą okna. Jest miękki i cichy; sprawia, że baza lotnicza staje się malownicza i bezużyteczna. Randall przypomina sobie ciemne jezioro, które widział wcześniej, i rozmyśla o płatkach śniegu, o całych ich milionach, padających i znikających w szarej wodzie albo osiadających na starym lodzie, przez co staje się biały i nieskazitelny, nie widać jego niedoskonałości i wygląda na bezpieczny.

Jest niespokojny, myśli o tym, żeby wybrać się tam jeszcze raz, ale niemal żałobna szarość powietrza i kiepska widoczność – oraz zimno – go od tego odwodzą. Powinien produktywnie wykorzystać czas, tłumaczy sobie, ale nie potrafi się do niczego zabrać. Łapie się na tym, że gapi się w okno. Zamiast ślęczeć nad notatkami, wycinkami prasowymi albo zdjęciami, zatrzymuje wzrok na wzorze płatków, które znosi w rogi okna. Czuje ich chłód, przebywając w środku. Gdy przygląda im się bardzo dokładnie, mrużąc oczy, ma wrażenie, że widzi poszczególne kryształki: kunsztowne maleńkie sześciokąty, wszystkie dopasowujące się do określonego porządku, a mimo to każdy z nich wydaje się równie unikalny jak twarz człowieka. Według jego dziewczyny, Barbary, są dowodem na istnienie Boga. Jest ładna i obojętna niczym płatek śniegu, a jemu trudno się z nią kłócić.

Nie może powstrzymać się od myślenia o „nieuleczalnym szaleńcu”, Arencie de Beynie. Czego to dowodzi? Że jego matka kłamie? I dziadkowie? A może Flora Athlone-Cochrane czy jak tam się ona nazywa?

Czyż nie liczy się prawda?

Powinien skupić się na Jakobie i Armitage’u, skoro ma jeszcze szansę ją o to popytać. Ale tak się jakoś złożyło, że jego dopytywanie o prawdę, które wydawało się tak wzniosłe i szlachetne i które kontynuował dla swojej rodziny, przemieniło się w coś haniebnego. Im więcej czyta o nich i słyszy na ich temat, tym bardziej podejrzewa, że ci żyjący w złotym wieku badań odkrywcy – samolubni, stroniący od ludzi i bezwzględni – byli raczej nieprzyjemnym towarzystwem. Zostawiali pogrążonych w nieszczęściu bliskich, a sami ruszali na krańce świata, by dowieść swojego zwycięstwa i pokazać, jacy są wielcy. Albo kobiety. Nie wierzy, gdy Flora wyjaśnia mu, że czuła potrzebę ucieczki; przecież widzi, że zależało jej na sławie tak samo jak Armitage’owi. Nie, przebywanie w ich towarzystwie to żadna przyjemność. A jeśli bywali mili, to może już (tak jak jego prawujka) nie było ich pośród żywych. Wyobraźcie sobie jednak, że waszego ojca uznano za zmarłego i nagle okazuje się, że zmartwychwstaje jako nieuleczalny szaleniec. Drwina i zwiastun. Groźba i cień.

Nie powiedział jej, że uznano, iż jego dziadek Hendrik odebrał sobie życie.

Randall przyciska dłoń do zimnego szkła, sprawiając, że śnieg się topi i że rozpadają się kruche więzi łączące poszczególne kryształki. Grudki przemieniają się z powrotem w gwiazdki, zanim znikną.

Płatki śniegu: piękniejsze, kiedy widzi się je pojedynczo. Ludzie z jakiegoś powodu nie rozwodzą się nad tą analogią.

W barze kilku naukowców i lotników gra w bilard. Randall przygląda im się przez chwilę, rozgrywa kilka partii i srogo przegrywa z fizykiem z Cambridge. Gra kiepsko, ale i tak o porażkę obwinia to, że Flora Cochrane weszła do baru i siedzi teraz pod oknem. Nie wygląda na to, że na nich patrzy, ale drażni go nawet to, że nie patrzy.

W tym nastroju oddaje kolejkę jednemu z pilotów i podchodzi do niej.

– Miałam nadzieję, że pana tu znajdę – mówi, zanim on zdąży się odezwać. – Przepraszam za wcześniej. Nie chciałam pana zdenerwować.

Wzruszył tylko ramionami.

– Sam się dopytywałem.

– Rozmawiał pan z rodziną?

Pokręcił głową.

– To nie jest temat na rozmowę przez telefon. O ile w ogóle zdołałbym się połączyć. – Zerka w stronę pokrytego bielą okna.

– Panie Crane, chciałabym panu powiedzieć coś jeszcze.

– Tak?

– Czy możemy pójść w jakieś bardziej ustronne miejsce? Proponuję swój pokój, o ile ta perspektywa nie jest dla pana zbyt niepokojąca.

Zamyka za nimi drzwi i od razu zaczyna opowiadać:

– Panie Crane, bardzo długo nie potrafiłam ani mówić o Jakobie, ani uznać tego, co się stało. Pogrążyłam się w żałobie, ale to nie może usprawiedliwiać mojego zachowania. Powinnam była zająć się pewnymi sprawami, a tego nie zrobiłam. Jedną z nich było z pewnością odesłanie jego rzeczy pana rodzinie. I za to właśnie przepraszam.

– Jego rzeczy? Miała pani jego rzeczy z Grenlandii?

– Tak. Przepraszam. Prześlę je pana matce, kiedy tylko wrócę do domu.

– Nadal je pani ma?

Flora kiwa głową. Randall jest zdumiony.

– Mój Boże… To niesamowite. Byłoby cudownie, gdybyśmy je mieli.

– Napiszę do pana matki z przeprosinami. Proszę mi wybaczyć, że zabrało mi to tak wiele czasu.

Randall kręci głową w zadziwieniu.

– Co to za rzeczy? Ma pani na myśli jakieś zapiski? Czy jego rzeczy osobiste?

– Część jego zapisków. Trochę przedmiotów osobistych. Jego aparat. Ubrania. Zdjęcia.

Randall uśmiecha się szeroko. Kręci głową.

– To zdumiewające. Nie rozumiem jednak, jakim cudem znalazły się one w pani posiadaniu? Dał je pani?

– Nie. Latem tysiąc dziewięćsetnego roku wróciłam tam, by go odnaleźć. Nie wiedział pan o tym. Jak miałby się pan tego dowiedzieć? Musiałam dojść do tego, co się stało. Eskimoscy przyjaciele powiedzieli mi, że zaginął na lodowcu, na którym pracował. Najbardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem była jakaś rozpadlina.

– Tak?

– Ale mniej więcej w tym samym czasie Armitage wrócił do Neqi. Twierdził, że przybył tam, by zobaczyć się z Jakobem. Ale on już nie żył.

– Ma pani na myśli to, że Armitage się z nim nie spotkał? Że dotarł tam za późno?

– Tak właśnie mi powiedział.

Randall marszczy brew na te słowa. Według niego mogłaby teraz powiedzieć cokolwiek.

– Sugeruje pani, że Armitage zabił Jakoba?

Patrzy mu prosto w oczy, jakby chciała zrobić na nim wrażenie swoją szczerością.

– Mówię, że to możliwe. Nie wiem.

– Welbourne’a też?

– Nie, Welbourne utonął wiele tygodni później na oczach świadków. Ale kiedy ich nie było, Armitage pojawił się tam, by zabrać ich rzeczy.

– Dlaczego miałby to robić?

– Twierdził, że zamierza zabrać je do Ameryki do ich rodzin. Obawiałam się jednak, a Sorqaq się ze mną zgadzał, że tak naprawdę zależy mu na tym, aby usunąć z ich zapisków pewne informacje, które dowodziły, że jest kłamcą.

– Hm… Kim był Sorqaq?

– Myśliwym. Dobrym człowiekiem, który spędził ponad rok z Jakobem podczas jego prac w terenie. Przyjaźnili się. Wcześniej był świadkiem, jak Armitage usiłował szantażować Jakoba, by tamten zachował milczenie.

– Wielkie nieba! Co pani rozumie przez słowo „szantaż”?

Zniecierpliwiła się nieco.

– A co to zwykle oznacza? Jeśli już wcześniej się nienawidzili, a tak było, potem musiało być z dziesięć razy gorzej. Istotne jest to, że nie powiodła mu się kolejna próba, więc Armitage wpadł we wściekłość i desperacko chciał zapobiec temu, że Jakob zrujnuje mu reputację. – Flora spogląda na niego znacząco. – Rozpaczliwie zależało mu na tym, żeby Jakob zachował milczenie.

Randall przygląda się jej, myśląc o swych wcześniejszych wątpliwościach co do niej.

– Co takiego chciał usunąć z jego rzeczy?

– Wie pan, że Armitage w swojej książce napisał, że w tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym drugim roku odkrył nowy ląd?

– Ziemię Dupreego, wyspę, która, jak potem dowiedziono, nie istniała.

– Tak. Ale w tamtych czasach wszyscy w to wierzyli. Jakob i Wel­bourne odkryli, że nie ma czegoś takiego. Armitage skłamał. Zrobił to rozmyślnie. Jakob zamierzał upublicznić tę wiedzę w okresie, gdy Armitage zdawał sobie sprawę, że gdyby zdołał dotrzeć na biegun, ludzie muszą mu wierzyć.

– Twierdzi więc pani, że zabił go, by chronić reputację?

– Miał ku temu powody i tam był.

Randall siada na łóżku i pociera twarz. Prosi ją, by powtórzyła pewne informacje. Bierze papier oraz pióro, zapisuje te rzeczy, próbując sprawić, by zabrzmiały mniej nieprawdopodobnie. Szantaż, kłamstwa, zabójstwo – nie tego się spodziewał.

– Chwileczkę, pogubiłem się. Armitage zabrał jego zapiski czy nie?

– Tak, zabrał wszystkie rzeczy należące do Jakoba i Welbourne’a. Wyruszyłam wraz z Sorqaqiem na jego poszukiwania. Sorqaq był wstrząśnięty tym, co spotkało Jakoba. Myślę, że czuł się za to odpowiedzialny.

– Dlaczego?

– Kiedy opuszczałam Grenlandię, poprosiłam go, by opiekował się dla mnie Jakobem. – Na twarzy Randalla musiała pojawić się konsternacja, bo dodała: – Sorqaq jest moim przyrodnim bratem.

Randall gapi się na nią osłupiały.

– Rozumiem.

Choć tak naprawdę wcale tego nie rozumie.

– A więc Armitage zabrał jego notatki… A co było potem?

– Znaleźliśmy go, bardziej na północ. Właśnie po raz trzeci nie udało mu się dotrzeć na biegun. Wyglądał na chorego. Jego ludzie wyruszyli w teren, był tam sam. Miał w magazynie skrzynie Jakoba i Welbourne’a, ze zdjęciami, notatkami z pracy w terenie i tak dalej. Wielu rzeczy jednak brakowało. Armitage zniszczył wszystko, co mogłoby mu zaszkodzić.

– Skąd pani to wie?

– Wiem, co tam powinno być. Podróż Jakoba na północne wybrzeże dowiodła, że Armitage wymyślił Ziemię Dupreego. Ale wszelkie zapiski z tej wyprawy zniknęły. Wszelkie jej ślady. Jakob był niezwykle skrupulatny w takich kwestiach. To, że wszystko tak całkowicie przepadło, nie mogło być przypadkiem. Brakowało też sporo informacji na temat nowej wyspy, którą Jakob odkrył i opłynął, wskutek czego jego notatki były pozbawione spójności. Zapiski w takim stanie nie wytrzymałyby krytyki.

Randall czuje zgrozę.

– Niech to szlag!

Oddycha gwałtownie. Orientuje się, że zacisnął dłonie w pięści.

– Dlaczego nigdy nie mówiła pani o tym publicznie?

– Nie istniały na to żadne dowody. Były tylko te brakujące elementy. I tylko ja wiedziałam, że ich brakuje. Armitage powiedział, że nawet gdyby Metek i Sorqaq przysięgli, że to prawda, nikt by im w to nie uwierzył czy też się tym nie przejął.

Randall przemierza pokój do okna i z powrotem. Pomieszczenie wydaje się zbyt małe i duszne.

– Co się stało z Armitage’em?

Flora wygląda przez okno; wydaje się, że już nastał zmierzch.

– Myślę, że nie mógł znieść myśli o powrocie. Był nie tylko nieudacznikiem, ale i oszustem, prawdopodobnie też mordercą. Powiedziałam mu, że go zdemaskuję; zamierzałam szczegółowo opowiedzieć, co zrobił. Nie miałam już nic więcej do stracenia.

– Twierdzi pani, że odebrał sobie życie?

Flora odpowiada:

– To łatwe. Wychodzi się latem na lód w miejscu, gdzie jest cienki. Idzie się po prostu przed siebie.

Randall notuje: „Armitage – samobójstwo – wstyd? Cienki lód?”.

Flora kontynuuje:

– Przechodził męczarnię.

– Zabrała więc pani rzeczy Jakoba ze sobą. Armitage nie próbował pani powstrzymać?

– Zostały tam tylko rzeczy osobiste. Nie mogły mu zaszkodzić.

– Zostawiła pani tam Armitage’a i wróciła do domu?

– Tak.

– Zamierzała pani zdemaskować Armitage’a? Chciała go pani zrujnować?

Flora potakuje odrobinę zniecierpliwiona.

– Tak.

– Ale… po powrocie do domu nie zrobiła pani tego.

– A jaki to miało sens, kiedy już nie żył? To jedynie zraniłoby jego rodzinę. To nie była wina jego bliskich.

Randall spogląda do notatek; może coś źle zrozumiał. Kręci głową, żeby to wyjaśnić.

– Ale jeśli zostawiła go tam pani, jak się pani dowiedziała, że nie żyje?

Na chwilę zapada milczenie. Spogląda w jej szare oczy, ale utkwiła je w jakimś punkcie ponad jego ramieniem. Oczy Flory mają dokładnie taką samą barwę jak zamarznięte jezioro, ostatnie fragmenty starego lodu: są szare, zmętniałe, niebezpieczne.

– Nie pamiętam. Musiałam o tym gdzieś usłyszeć.