Rozdział pierwszy

„Mamo, mam tu klienta! Muszę iść.”

Ze względu na kiepski zasięg w telefonie Cassandra Baruch musiała przytkać palcem drugie ucho aby słyszeć biadolenie matki.

„Ale jest Wigilia!” bełkotała jej matka przez mały głośnik. „Powinnaś być z rodziną, a nie z kimś, kto traktuje cię jak śmiecia.”

Cassie odsunęła swojego iPhone’a daleko od ucha i popatrzyła na niego z niesmakiem. To nie była jeszcze nawet pora kolacji, a głos matki brzmiał jakby już zdążyła utopić swoje smutki w butelce whiskey Jacka Danielsa. Kolejka ludzi oczekujących, aby zamówić kawę liczyła teraz dziewięć osób. Wszyscy klienci rzucali jej złowrogie spojrzenia, bo rozmawiała przez telefon zamiast przyjmować zamówienia.

„Mamo! Mamo! Posłuchaj mnie!” Cassie dziko gestykulowała do Ezry, jej kolegi z pracy w tej dziurze, która udawała kawiarnię. „Nie żartuję. Jeżeli jeszcze raz zadzwonisz do mnie podczas pracy, to ją stracę.”

„Stawiasz tamtego chłopaka ponad własną matkę?” załkała matka. „Po tym wszystkim co dla ciebie poświęciłam, kiedy twój ojciec nas zostawił?”

Głos jej matki brzęczał w słuchawce ponownie, tak samo obwiniająco, tylko dzisiaj był o wiele głośniejszy, jakby na sterydach, bo zadzwonił do niej ojciec.

Cassie położyła dłoń na odbiorniku, próbując nawiązać kontakt wzrokowy z następnym klientem w kolejce, którym był wysoki mężczyzna o wycieńczonej twarzy, ubrany w luźny, szary, prążkowany garnitur z czerwoną muszką. Mężczyzna w prążkach nie patrzył na nią, ale utkwił wzrok w swoim zegarku, a jego palce poruszały się w rytm wybijanych sekund.

„Słucham pana.”

„Stałem w tej kolejce przez 11 minut-” mężczyzna unikał kontaktu wzrokowego „— i przez cały ten czas rozmawiałaś przez telefon.”

„Przepraszam pana.” Cassie przycisnęła telefon do fartucha, żeby mężczyzna nie słyszał histerycznego głosu jej matki. „To przez nagły wypadek w rodzinie.”

„Czy ktoś potrzebuje karetki?” Mężczyzna pochylił się i przyłożył palec do jej twarzy.

„N-nie, proszę pana.” Cassie utkwiła wzrok w swoich Doc Martinsach. „To tylko … mój ojciec…”

„I co zrobiłaś, że tak bardzo rozczarowałaś matkę?” Wskazał na telefon, z którego przez barierę ubrania Cassie przebijał się piskliwy, obwiniający głos jej matki.

Cassie rzuciła swojemu co-bariście Ezrze bezradne spojrzenie. Ezra miał ponad dwa metry wzrostu i przy jego budowie patyczek makaronu spaghetti wyglądał na gruby. Był właśnie w trakcie mieszania sojowego latte jedną ręką, podczas gdy drugą dolewał mleko do kawy dla całkiem innego klienta, który posyłał mu pełen współczucia uśmiech. Z zajętymi obiema rękami Ezra nie był w stanie jej pomóc.

Jej telefon trzeszczał, gdy przyciskała głośnik do wałka tłuszczu na brzuchu wystającego znad jej obcisłych jeansów marki ‘Lip Service’.

„Tak mi odpłacasz po tym wszystkim co ci dałam?” krzyczała matka. „Któregoś dnia przyjdziesz do domu i znajdziesz mnie martwą ze złamanym sercem!”

Cassie skrzywiła się, rozważając czy lepiej wsadzić iPhone’a do miksera czy też spróbować poprawić humor matce z nadzieją że powstrzyma to jej dalszą pijatykę. Krzyki matki rozległy się tak głośno że dziewięć osób stojących wciąż w kolejce popatrzyło po sobie z zawstydzeniem, że zostały zmuszone do słuchania tak osobistej rozmowy. Mężczyzna stojący na końcu kolejki podniósł ręce i wyszedł.

„Chyba chciałbym porozmawiać z twoim przełożonym—” wycieńczony mężczyzna spojrzał ponownie na zegarek. „To już dwanaście minut i trzydzieści sekund.”

Cassie przyłożyła telefon z powrotem do ucha.

„Mamo! Nie mogę o tym rozmawiać w tej chwili! Zobaczymy się jutro po południu.” Urwała rozmowę i odłożyła telefon przełączając na tryb cichy. Kiedy to zrobiła, rzuciła jeszcze szybkie spojrzenie, aby sprawdzić czy nie ma nowych wiadomości. Nie było żadnych. Mauricio wciąż nie odpowiedział na jej telefon.

Wsunęła iPhone’a do kieszeni i przyjęła fałszywy grymas możliwie najbardziej zbliżony do uśmiechu. Jej chłodne, szare oczy były zaakcentowane grubą, szarą kredką, której używała, aby upodobnić się do popularnych szerokookich postaci anime.

Tuż przed tym jak odchodziła na wakacje, menadżerka zafundowała jej ‘rozmowę’ na temat jej postawy, jeśli chce utrzymać się w tej pracy. Nigdy więcej butów wojskowych z dziesięciocentymetrową podeszwą. Nigdy pociętych jeansów z namalowanymi czaszkami. Nie przychodzić do pracy ubrana na czarno od stóp do głów. Nie więcej niż po jednym kolczyku w uchu i żadnych kolczyków w nosie, za wyjątkiem jednego małego kółka. Zakryć te tatuaże. Czarne włosy są w porządku ale trzeba je z powrotem związać w kucyk. I absolutnie zero sztucznych kolorów, takich jak neonowy niebieski czy fuksja. Zwykłe T-shirty bez logo zespołów ‘gotyckiego rocka’, takich jak Alien Sex Fiend. Do licha! Wszystko to dla pracy za minimalną stawkę?

„Bardzo pana przepraszam,—„ Cassie udawała uprzejmość dla mężczyzny w prążkach. „Co mogę panu podać?”

‘Pieprz się—‘ pomyślała w duchu.

„Chciałbym porozmawiać z twoim przełożonym—„ stuknął w zegarek „—i nie odejdę dopóki tego nie zrobię. To już trzynaście minut i osiem sekund.”

„Pani menadżer dzisiaj nie ma,” powiedziała Cassie. „Mamy mało personelu, bo część naszych ludzi wyjechała na Boże Narodzenie.”

A raczej menadżerka zostawiła nas na tydzień, a dzisiaj dwie osoby rzuciły tę pracę. Palanci…

„Kiedy -ja- byłem w twoim wieku—„ mężczyzna w prążkach potrząsną jej palcem przed twarzą „—szczyciliśmy się tym, że żaden klient nie spędził więcej niż trzy minuty od chwili wejścia do chwili, gdy podano mu filiżankę kawy. Trzy minuty! Nie trzynaście! I na pewno nie pozwalano nam rozmawiać przez telefon!”

Cassie oparła się pokusie zapytania, czy przechodził także trzy mile pod górę, w zamieci, żeby dostać się do szkoły i nawiązała kontakt wzrokowy ze stojącą za nim w kolejce kobietą, która wyraźnie się niecierpliwiła.

„W czym mogę pani pomóc?”

Mężczyzna w prążkach złapał owiniętego w bibułkę biszkopta i potrząsną nim jakby to była pałka policyjna. „Nie skończyłem z tobą, dziewczyno!”

„Niech panu będzie„ Cassie przewróciła swoimi chłodnymi, szarymi oczami. Spojrzała na stojącą za nim kobietę w średnim wieku, która była tutaj ‘stałą klientką’, chociaż Cassie nie znała jej imienia. „Następny?”

Kobieta otworzyła i zamknęła usta, żądna swojej kawy, ale nie tak chętna aby wyskoczyć przed mężczyznę w prążkach, który zamierzał zrobić scenę.

Ezra uporał się za swoim podwójnym zamówieniem i wręczył dwa napoje oczekującym na nie klientom; a następnie podszedł i stanął za jej plecami.

„Teraz mogę panu pomóc,.” Ezra posłał mężczyźnie w prążkach swój najbardziej rozbrajający uśmiech.

„Nie skończyłem,” powiedział mężczyzna, jego twarz stała się purpurowa.

Ezra odgarnął grzywkę wierzchem dłoni. „Wie pan co, a może postawię panu darmową kawę? Mocne espresso z jakimi pan tylko chce dodatkami?”

„Ona jest niegrzeczna!” mężczyzna w prążkach wskazał na Cassie.

„Tak, ma pan rację,” zgodził się Ezra.

„Chcę żeby ją zwolniono.”

Ezra podniósł ręce. „Nie będę się z panem kłócił. Ma pan rację. Dzisiaj Cassie ma zły dzień. I aby pana za to przeprosić proponuję filiżankę kawy gratis.”

Cassie skupiła się na kobiecie za mężczyzną w prążki, która patrzyła na drzwi jakby chciała się jakoś stąd wyrwać.

„Ciemna, mielona, z dodatkiem czekolady z orzechami, dwa słodzikiodtłuszczone mleko, zgadza się?” Cassie wyrecytowała z pamięci jej standardowe zamówienie.

Oczy kobiety się rozszerzyły.

„T-tak,” powiedziała. „Jak się masz

„Kiedy moja mama nie dzwoni, aby mi powiedzieć, że ojciec został zabrany do szpitala i być może nie dożyje Nowego Roku„ powiedziała Cassie wystarczająco głośno, aby słyszała cała kolejka „Jestem właściwie całkiem niezłą baristką. Czy jak zwykle życzy sobie pani migdałowego biszkopta do kawy?”

Mężczyzna w prążkach się zamknął.

Ezra posłał mu zadowolony z siebie uśmiech.

Cassie przyjęła zamówienie kobiety, a następnie obsłużyła kolejne siedem osób w kolejce i kolejne trzy, które w międzyczasie przewinęły się przez drzwi. Kiedy nikogo nie było już w kolejce, sprawdziła w telefonie czy nie przyszła żadna wiadomość od Mauricia. Nic. Chwyciła ścierkę i z furią zaczęła wycierać ladę. Jak często się zdarzało kiedy mieli dużo pracy, blat wyglądał jakby niebiosa się otworzyły i zesłały deszcz kawy, niczymplagę miniaturowej czarnej szarańczy.

Ezra oparł swoje wysokie, chude jak patyk ciało obok niej. Cassie udała, że nie zauważyła sposobu, w jaki patrzył na jej dłonie, jakby wszystko co robiła było cudowne. Odgarnął do tyłu swoją długą, opadającą do przodu grzywkę, żeby mogła zobaczyć jego twarz i posłał jej krzywy uśmiech. Byłby on idealny, gdyby nie pryszcz o rozmiarze Teksasu, wystający z jego brody.

„Dzięki,” Wymamrotała Cassie. Rozprostowała łokieć i wróciła do polerowania blatu z podrabianego granitu, zerkając co chwila na iPhone’a leżącego na ladzie obok niej. Chciała mieć pewność, że usłyszy jego brzęczenie gdy Mauricio oddzwoni.

„Nie ma za co.”

Ezra zwinął swój ręcznik z zamyśleniem i podrzucił go w powietrze. Ciemna zieleń podkreślała jego długie, smukłe palce, ‘palce pianisty’, droczyła się z nim czasami menadżerka. Rodzaj rąk, które angażowane są do wrażliwych zajęć, takich jak granie na gitarze czy spędzanie nieskończonej liczby godzin w Internecie podczas prób odtworzenia grafiki ze Skyrima.

Cassie nadal szorowała blat, chociaż nie było już na nim żadnej skazy.

„Polerujesz ten blat coraz mocniej,” powiedział Ezra, „I jak tak dalej pójdzie, w końcu wetrzesz go w podłogę.”

Cassie się odwróciła. „Co chcesz żebym powiedziała?”

„Dziękuję, Ezra, za uratowanie mi tyłka?”

Cassie spuściła wzrok, nie wiedząc czy uśmiechnąć się do młodzieńca, czy objąć go ramionami. Wybrała to pierwsze. Ezra był dla niej ostatnio nieco zbyt miły i ostatnią rzeczą, którą chciałaby zrobić było danie mu zachęty.

„Dziękuję,” wymamrotała.

Ezra ponownie potrząsnął ręcznikiem.

„Co się właściwie dzieje z twoją mamą?”

Cassie wzruszyła ramionami.

„Nadal masz nadzieję, że Mauricio zmieni zdanie?”

W jaki sposób Ezra zawsze wiedział co powiedzieć, żeby się otworzyła? Cóż, tym razem się w nim nie zakochała! Wzruszyła ramionami i odwróciła się do niego plecami, mając nadzieję, że zrozumie, że chce żeby ją zostawiono w spokoju.

Ezra wziął się za przestawianie stojaków na ciastka, przesuwając bułeczki cynamonowe i muffinki do przodu, aby wyglądały schludniej i były bardziej atrakcyjne dla potencjalnych klientów. Dzień przed Bożym Narodzeniem był zawsze pracowity, gdy ludzie zatrzymywali się na kawę po drodze do domu, wracając ze świątecznych zakupów, wyczerpani i zrzędliwi, albo desperacko, w ostatniej chwili chcieli przynieść coś ze sobą na przyjęcie, na które zostali zaproszeni. Naszła ją refleksja, że w sumie sama taka jest.

Może to właśnie z tego powodu matka tak bardzo jej dokuczała? Jak zwykle, jedyną osobą, która gdziekolwiek ją zapraszała była kobieta, która stała się zmorą jej istnienia od momentu gdy ojciec odszedł.

Cassie ponownie zerknęła na iPhone’a. Nadal żadnych połączeń... Może to przez problem z zasięgiem? Sprawdziła urządzenie aby zweryfikować czy to w nim tkwi problem. Nie. Cztery kreski. Nie idealnie, ale więcej niż potrzeba, aby odebrać połączenie. Może on był w miejscu, w którym nie mógł odebrać?

Grupa, którą wcześniej obsługiwała, skończyła kawę i wyszła. Ezra był zajęty sprzątaniem malutkiej kuchni, na którą składało się niewiele ponad kuchenkę mikrofalową i prasę do panini. Chwyciła iPhone’a i wybrała numer Mauricia. Wsłuchiwała się w sygnał do momentu, aż usłyszała głos automatycznej sekretarki. Cholera! Nawet jego głos był seksowny!

Niepokojące, małe motyle pojawiły się w jej klatce piersiowej, gdy jej przez-pięć-miesięcy chłopak powiedział, że oddzwoni niezwłocznie, jak tylko wróci do swojej szopki. Szopka to było żartobliwe określeniem należącego do niego apartamentu. Och, jak żałowała, że nie było jej stać na własne mieszkanie i zmuszona była żyć z matką, płacąc jej czynsz stu dolarów tygodniowo.

„Yy, Mauricio, tu Cassie. Ja, yy… wiem, że powiedziałeś, że potrzebujesz czasu, żeby pomyśleć, ale to jest jakby ee, Boże Narodzanie. Ja, no, ja tylko, a, nieważne…”

Odłożyła telefon, upewniając się po raz ostatni, że Mauricio nie próbował dzwonić na jej komórkę w czasie, kiedy ona dzwoniła na jego telefon stacjonarny. Nie tym razem. Podniosła wzrok i spojrzała w brązowe, zranione oczy Ezry.

„Zasługujesz na coś lepszego,” powiedział Ezra delikatnie.

Warga Cassie zadrżała. Walczyła ze łzami, które powstrzymywała przez ostatnie pięć dni.

„To wszystko moja wina! Potrzebował pomocy, a mnie wtedy dla niego nie było.”

Ezra położył rękę na jej ramieniu.

„Poprosił cię o pieniądze, a ty ich nie miałaś bo samochód twojej mamy się zepsuł. Straciłaby pracę jakbyś jej nie pomogła go naprawić. Dobrze postąpiłaś.”

„Moja mama powinna sama naprawiać swój własny samochód!”

„Tak, powinna,” powiedział Ezra. „Ale jeśli straci pracę, żadna z was nie będzie mieć dość pieniędzy, aby utrzymać mieszkanie. Gdzie wtedy pójdziesz?”

„Zamieszkam z Mauricio.” Cassie uniosła podbródek.

Ezra spojrzał na nią znajomym wzrokiem. Zdążył się już o tym dowiedzieć, znał jej opinię na ten temat i miał dość zdrowego rozsądku, aby jej nie złościć. Szczególnie od momentu, kiedy Mauricio powiedział jej pięć dni temu, że potrzebuje czasu, aby pomyśleć.

Cassie wyjęła filtry do kawy z maszyny i wstawiła kolejną porcję do zaparzenia, ale nie wcisnęła przycisku ‘włącz’, ponieważ zbliżał się już czas zamknięcia. Zazwyczaj była tutaj do 22.00, ale kierownik powiedział, że w Wigilię mogą zamknąć wcześniej, dokładnie o 18.00. To był trzeci raz w tym tygodniu, w którym Cassie musiała zrobić ‘zamotwarcie,’ okropne zamknięcio-otwarcie polegające na tym, że wracała do domu o 22.30, aby wrócić następnego dnia o 4.30 rano na podwójną zmianę.

Jej iPhone zawibrował. Złapała go, jej serce zabiło mocniej, jakby robiło szczęśliwe pik-pik. Jej szczęście nie trwało długo. To była tylko matka, znowu. Pozwoliła jej nagrać się na automatyczną sekretarkę, żeby nie słuchać kolejnej niekończącej się diatryby przeciwko ojcu. Jeszcze nie zdecydowała czy odwiedzi go w szpitalu zanim umrze i powie mu jakim był łajdakiem, czy da mu taką samą uwagę jaką on dawał jej przez te wszystkie lata. Czyli żadnej. Modliła się żeby Mauricio się zlitował i zabrał ją do siebie, zamiast zmuszać do powrotu do domu i patrzenia jak matka rozpada się na kawałki.

Podniosła wzrok, aby zobaczyć jak wykorzystujący chwilowy brak klientów Ezra otworzył laptopa i przeprowadzał symulację jakiejś gry, nad którą pracował przez całe dwa lata, odkąd go poznała. Ezra wyglądał jak typowy maniak komputerowy; wysoki, chudy, z opadającą do przodu grzywką w stylu emo i w tandetnym T-shircie z logo My Chemical Romance. Nie odważyła się zapytać dlaczego włożył taką koszulkę, mimo że jej menadżerka zabroniła nosić takich ciuchów, skarżąc się na słabe wyniki. Ezra praktycznie prowadził sklep podczas gdy Cassie zawsze wpadała w kłopoty.

Dlaczego nikt jej nie lubił?

Sznur dzwonków przy drzwiach uderzył o szybę, gdy ostatni klient wszedł do sklepu. Oh, świetnie… Pani Henderson. Starsza kobieta zazwyczaj przychodziła dokładnie o dziesiątej rano każdego dnia, kiedy poranny ruch już się uspokoił, a nie było jeszcze tłumów poszukujących kanapek Panini w porze obiadowej. Pani Henderson przy każdej wizycie flirtowała z Ezrą i zadawała Cassie bardzo osobiste pytania, pytała kiedy wybiera się na studia i jaki kierunek studiów chciała by podjąć.

„Pani Henderson.” Cassie z dużym wysiłkiem posłała jej coś, co miało przypominać uśmiech. „Tęskniliśmy za panią dziś rano. To nie w pani stylu zaczynać dzień bez bułeczki śniadaniowej.”

Usta pani Henderson wygięły się w uśmiech, odsłaniając zbyt luźno dopasowaną protezę, która czasami odklejała się podczas mówienia. Na policzkach miała perfekcyjnie okrągłe plamy różu, jak jedna z tych staromodnych porcelanowych lalek, a usta pomalowała czerwoną szminką, która wtapiała się w jej zmarszczki. Jak zwykle ubrana była w tandetny jaskrawy sweter z Rudolfem Czerwononosym, który kontrastował z purpurowoniebieskim odcieniem jej włosów. Ubrania wisiały na niej tak, jakby była kiedyś grubą kobietą, która z wiekiem stała się szczupła i krucha, ale nie miała dość pieniędzy by kupić sobie nowe ciuchy.

„Miałam coś jeszcze do zrobienia w domu, kochanie. Dlatego nie mogłam przyjść wcześniej,” powiedziała pani Henderson. „Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko?”

Nic przeciwko? Jakby to była jej sprawa…

„Nie mamy już bułeczek z żurawiną i pomarańczą—„wskazała na pustą już torbę po ciastkach, które zawsze zamawiała Henderson. „Czy tego popołudnia mogę panią zainteresować czymś innym?”

„W porządku, kochanie,” powiedziała pani Henderson. „Wystarczy filiżanka kawy. Wiesz jaką lubię najbardziej?”

„Tak, tak, wiem.” Cassie uśmiechnęła się, tym razem szczerze, zapisując zamówienie pani Henderson czarnym markerem na małym papierowym kubku. Zwyczajny poranny zestaw, dwie kostki cukru, zwykła śmietanka, żadnych ekstra dodatków. Pani Henderson lubiła zwykłą staroświecką czarną kawę. I była to zazwyczaj jedyna filiżanka zwykłej kawy, którą Cassie przyrządzała każdego dnia.

„Jak tam pogoda, pani Henderson?” Zapytał Ezra zerkając znad laptopa.

„Właśnie zaczął padać śnieg,” powiedziała. „W tym roku będą białe święta. Tak jak mówili w pogodzie.”

„Niech pani uważa wracając do domu,” powiedział Ezra. „Okej? Ostatnią rzeczą jakiej nam potrzeba, żeby się pani poślizgnęła i złamała biodro.”

„Kiedy wychodziłam z mojego budynku, pan Cantos właśnie posypywał piaskiem chodnik,” powiedziała. „Przed moim powrotem na pewno będzie już bezpiecznie. Zawsze to robi.”

Cassie nie miała pojęcia kim był pan Cantos, ani jakakolwiek inna osoba, która przewijała się przez życie pani Henderson; konserwator, mężczyzna jeżdżący wywrotką, kobieta sprzątająca hol w domu seniora Każdego dnia staruszka przez godzinę opowiadała im o tych ludziach, opiekując się swoją maleńką filiżanką kawy tak długo, jak tylko mogła, aby mieć pretekst do odpoczynku.

Pani Henderson zawsze się zarzekała, że przychodzi tutaj, bo parzą najlepszą kawę w South Sandwich Village, ale prawdziwy powód był taki, że była to jedyna kawiarnia w odległości możliwej do przebycia pieszo od domu seniora. Przychodziła tutaj każdego dnia, czy deszcz, czy słońce.

„Proszę bardzo.” Cassie postawiła filiżankę z kawą na ladzie.

Pani Henderson sięgnęła do swojej staromodnej, jasnoróżowej torebki z zapięciem na zatrzask i odliczyła należną sumę. Jak zwykle przeliczyła dwa razy. Miała dwa centy za mało. Drżącą dłonią zaczęła przekopywać torebkę w poszukiwaniu brakującej kwoty.

„Ja… Ja myślałam, że mam dość pieniędzy.” Jej wodniste oczy schowane za okrągłymi okularami o szkłach grubości denek od butelek stały się jeszcze bardziej wilgotne niż zwykle.

„W porządku.” Cassie sięgnęła do słoika z napiwkami, w którym znajdowało się kilka monet zostawionych przez nielicznych klientów, płacących gotówką w epoce kart kredytowych, i wyciągnęła brakującą kwotę. Pani Henderson sięgnęła do swojej torebki, wystarczająco dużej, aby zmieścić nosorożca i wyciągnęła z niej dwie średniej wielkości paczki owinięte w kolorowe niedzielne komiksy. Każda obwiązana była czerwoną nitką zamiast wstążki.

„Przygotowałam po małym drobiazgu dla ciebie i Ezry.” Jej twarz wyrażała powagę i podekscytowanie, jakby właśnie podarowała im skarb. Sporadycznie dawała im tego typu prezenty. Zazwyczaj były to rupiecie zdobyte na kiermaszu kościelnym, albo kupione za pół ceny w sklepie charytatywnym kościoła Corpus Christi na środowej wyprzedaży.

„Nie trzeba było!” Ezra złapał paczkę, na której magicznym markerem napisane było jego imię i z niecierpliwością oderwał papier, odsłaniając ręcznie robiony burgundowy szalik z cienkimi pomarańczowymi paskami. „Wow! Gryffindor! Skąd pani wiedziała?”

„Wyglądasz jak chłopiec z Gryffindoru.” staruszka wyglądała na zadowoloną. Popatrzyła wyczekująco na Cassie, która zwlekała z otwarciem swojego prezentu.

„Dziękuję,” Wymamrotała Cassie. Oderwała papier i zobaczyła ohydny różowy szalik w stylu Barbie, z ogromnymi białymi frędzlami zwisającymi na końcach. Różowy. Kiedy była małą dziewczynką matka zawsze ubierała ją na różowo. Później, kiedy już sama mogła decydować o swoim stroju, zaczęła się ubierać wyłącznie na czarno.

„To jest, um, dziękuję.”

Jeśli pani Henderson zauważyła jej brak entuzjazmu, nie okazywała tego. Przeszła do tego co zwykle stolika, popijając kawę tak wolno jak tylko mogła, nieświadoma faktu, że za 10 minut zamykają. Cassie znowu sprawdziła swojego iPhone’a. Nadal nie było żadnych połączeń przychodzących, ani nawet żadnej wiadomości od Mauricia. W jej głowie zaczął kiełkować pewien pomysł. Zaczęła pospiesznie wykonywać swoje zwykłe obowiązki na koniec dnia, ostrożnie pakując wypieki, które zostały niesprzedane do plastikowego worka na śmieci.

„Powinnaś je wyrzucić.” Ezra pojawił się znikąd. „Elaine utnie ci głowę jeśli wpadnie na kontrolę i odkryje, że resztki nie trafiły do kosza.”

„Wyrzucam je,” Skłamała Cassie.

Ezra wzruszył ramionami i w ciszy pomógł jej w pakowaniu ciasteczek cytrynowych, rogalików z czekoladą, babeczek kukurydzianych i z otrębami, oraz całej reszty wypieków, których nie kupili klienci. Ponad połowę stanowiły babeczki kukurydziane. Dlaczego menadżerka nalegała ich na wypiekanie? Nikt nigdy ich nie jadł.

Cassie spojrzała na laptopa Ezry, na którym właśnie debugowała się kobieca bohaterka jego gry. Chuda dziewczyna, pomimo że ubrana w strój gotyckiej wojowniczki była trochę podobna do niej.

„Fajne,” powiedziała Cassie.

Policzki Ezry zapłonęły różem, widocznym nawet spod jego opadającej do przodu grzywki. Zamknął laptopa z trzaskiem.

„Szósta,” powiedział Ezra. „Czas kończyć tę zabawę i iść wreszcie do domu.”

Cassie ostrożnie podniosła torbę na śmieci pełną ciastek aby żadnego z nich nie rozgnieść ani nie uszkodzić.

„Dobranoc,” Powiedziała do Ezry.

„Gdzie idziesz dzisiejszej nocy?”

„Do domu,” skłamała Cassie.

Po spojrzeniu, które posłał jej Ezra poznała, że nie uwierzył jej nawet na minutę. Jej emo przyjaciel znał ją za dobrze.

„Posłuchaj,” powiedział. „Ja i kilku moich przyjaciół, wiesz, graczy, my spotykamy się dziś wieczorem żeby trochę odpocząć. Nic specjalnego. Ale to dobrzy ludzie. Myślę że mogłabyś miło spędzić z nami czas i trochę się rozerwać. Wiesz, jeśli sprawy z matką nie układają się tak jak powinny.”

Cassie wzruszyła ramionami. „Pewnie. Ale ja, mmh, moja matka jest teraz w bardzo trudnej sytuacji z powodu ojca. Myślę że teraz gdy on umiera, nie może się zdecydować czy napluć mu w twarz, czy też zabrać go z powrotem do siebie.”

„Jeśli będziesz się tam źle czuła-”oczy Ezry przyjęły odcień czekolady „—po prostu do mnie zadzwoń, okej?”

Cassie posłała mu słaby uśmiech i skierowała się do drzwi.

„Nie zapomnij tego.” Ezra podał jej różowy szalik Barbie, który rozmyślnie chciała zostawić przy koszu z napisem zgubione-znalezione.

„Dzięki,” wymamrotała pod nosem. Spojrzała przez okno na panią Henderson, wciąż popijającą swoją kawę.

„Czy podrzucić panią do domu, pani Henderson?” zapytał Ezra. „Właśnie zamykamy ale jadę dokładnie w tamtym kierunku. To żaden kłopot.”

Cassie wyszła sama w zimną, ciemną noc.