Gdy ciągnął ją przez Nicość, przeszył ją na wylot czysty strach, niestłumiony czymkolwiek powstrzymywało go podczas wcześniejszych przejść. Ten okropny hałas wył jak stado wygłodniałych zwierząt. Cassie wykrzyczała jego imię, ale przy braku powietrza nie było tam nic, co mogło unieść jej słowa.
Tak samo szybko, jak podczas wejścia, Jeremiel wyszarpnął ją na drugą stronę, do pokoju, który dobrze znała.
„Czemu mnie nie ochroniłeś?” wrzasnęła.
Wyraz twarzy Jeremiela pozostawał zimny. „Bo jeśli się stąd nie odwalisz, to to miejsce pozostanie twoim domem na zawsze.”
Wstrząsnęła nią fala strachu, mimo że, technicznie rzecz ujmując, nie była już w stanie czuć zimna.
„Czyli jestem skazana na piekło, ponieważ popełniłam samobójstwo?” wyszeptała.
Policzek Jeremiela poruszył się, ale złość, która spowodowała, że jego oczy poczerniały, ustąpiła, zamieniając się miejscem z wyrazem obrzydzenia.
„To jest tylko Nicość, dziecko,” powiedział. „Miejsce, do którego idziesz, gdy nie masz już gdzie iść. Wierz mi. Piekło jest o wiele gorsze.”
Cassie zadrżała, nie będąc pewna czy to były dobre czy złe wieści. Złe. Na pewno złe. Wciąż odczuwała to wrażenie rozrywania przez ten okropny dźwięk.
„Jeremiel?” Jej głos stawał się delikatniejszy. „Ja wciąż nie widzę żadnego światła.”
„Nie dziwi mnie to-„ wskazał na mieszkanie, w którym wylądowali. „Nadal masz rzeczy, które upierasz się, że chcesz zobaczyć.”
Stali w środku mieszkania Mauricio. Od pomruków i pisków sprężyn w sypialni wiedziała, co robią Mauricio i jego dziewczyna.
„Nie chcę tego widzieć!”
Jeremiel wzruszył ramionami bez zainteresowania. Opadł na krzesło kuchenne, tak jak facet wpadłby do swojego ulubionego fotela rozkładanego na wieczór pełen futbolu i piwa. Beztrosko ułożył swoje olbrzymie, fioletowo-czarne skrzydła nad oparciem krzesła, przeciągnął się i położył czarne skórzane inżynierskie buty na krześle przed sobą. Ze złośliwym uśmiechem sięgnął do stołu i wyjął z torby garść chipsów ziemniaczanych.
„To jest przeszłość czy teraźniejszość?” zapytała Cassie.
„Teraźniejszość.”
Wsadził chipsy do ust, żując je tak głośno, że była zdumiona, że para w sypialni nie słyszała, jak chrupie przez drzwi. Chociaż, prawdę powiedziawszy, sposób w jaki ta dwójka to robiła… pewnie nawet bomby atomowej by nie usłyszeli.
„Och, misiu, och, tak, taaaaak!” krzyczał Mauricio.
“Taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaak!” wyjąkała głośno Melita.
Cassie zatkała sobie uszy palcami.
Jeremiel obdarzył ją złośliwym uśmieszkiem. Kosmyk włosów na jego głowie poluzował się i wystrzelił jak mały, kozi róg. To, w połączeniu z podniesionymi brwiami nadawało ubranemu w skórę aniołowi wygląd fioletowo-skrzydlastego diabła.
„Mówił ci ktoś kiedyś, jaki z ciebie dupek?”
„Jufsz mi to mófffiłasz,” Jeremiel wymamrotał z pełnymi ustami chipsów. „Pięćdziessszont chazy.”
Wyblakłożółte okruszki wypadły z jego ust wprost na obcisłą czarną koszulkę, lądując na mięśniach klatki, które falowały jak koń wyścigowy, gdy sięgnął do worka chipsów i chwycił drugą garść.
„Och, kochanie! Och!” Mauricio krzyczał z drugiego pokoju.
Cassie wpatrywała się w przystojnego anioła rozłożonego na krześle kuchennym Mauricio niczym czarna pantera na drzewie. Oglądała go od jego czarno-fioletowych skrzydeł aż po mięśnie widoczne przez jego obcisłe, czarne, skórzane dżinsy.
„Och! Mauricio!”
„Och! Kochanie!”
„Cassie oblizała usta.
„Jesztesz głodna czy czosz?” Jeremiel rzucił w nią paczką chipsów. Po błysku w jej oczach wiedział dobrze, jaki wpływ wywarł na nią i robił to celowo, aby odwrócić jej uwagę od innych wydarzeń w drugim pokoju.
„Czy coś.” Cassie złapała chipsy i wsadziła sobie jednego w usta. Smakował jak…
„Cholera! Nie czuję żadnego smaku!”
„Nie żyjesz!” zaśmiał się Jeremiel. „Czego się spodziewałaś?”
„Myślałam, że jak się idzie do Nieba to powinno się biesiadować na mleku i miodzie?”
„To się pośpiesz i dowiedz dlaczego tu wylądowałaś,” powiedział. „abyś mogła pójść w stronę światła i dać mi spokój.”
Cassie wystawiła język.
Jeremiel uśmiechnął się.
Mauricio wydał z siebie długie, ekstatyczne wycie, znacznie głośniejsze niż to, gdy patrzyła, jak ją pieprzył w samochodzie.”
Ostre uderzenie w drzwi za nią sprawiło, że podskoczyła.
„Cholera jasna!” Odwróciła się i po raz pierwszy zauważyła niebieskie światła stroboskopowe, które wjechały na podjazd.
Znowu uderzono w drzwi, tym razem głośniej.
„Idę, idę”, krzyknął Mauricio z sypialni.
Potykając się, wyszedł na boso, wiążąc gruby czarny szlafrok wokół talii. Za nim pojawiła się dziewczyna, ubrana w miękki biały szlafrok, który wyglądał, jakby został buchnięty z kurortu Cape Codder. Mauricio otworzył drzwi dwóm policjantom na zewnątrz.
„Czy mogę panom policjantom w czymś pomóc?” spytał Mauricion.
Cassie rozpoznała tych dwóch gliniarzy, którzy byli wcześniej w domu jej matki.
„Czy możemy wejść do środka?” spytał wyższy policjant.
„A czy macie nakaz przeszukania?”
Obaj gliniarze popatrzyli na siebie.
„Czy zna pan Cassandrę Baruch?” spytał niższy policjant.
„Nie,” skłamał Mauricio.
Cassie rozdziawiła usta. Tamta dziewczyna również, jak zauważyła.
„Jej matka powiedziała, że miała tu spędzić noc,” powiedział ten wyższy.
„Nie znam jej,” odrzekł Mauricio. „A już na pewno nie znam jej matki.”
Dziewczyna Mauricio złapała go za ramię.
„Ale-„
„Nie wtrącaj się!” syknął Mauricio.
„Jest pan pewien, że nie zna pan tej dziewczyny?” Wyższy policjant podsunął mu kawałek papieru pod twarz.
Melita zbladła.
Mauricio zachował twarz pokerzysty. „Już wam mówiłem, że jej nie znam. A teraz, jeśli brak innych pytań to panowie wybaczą, bo ja mam towarzystwo.”
„Co za szczur!” wykrzyczała Cassie.
Dwaj policjanci najpierw spojrzeli na krągłą Portorykankę, która nie miała na sobie nic oprócz szlafroka, a potem na siebie nawzajem. Wymienili się znanym sobie spojrzeniem. Wzruszając ramionami, wyższy policjant wsadził z powrotem zdjęcie do swojego notesu, a ten niższy wyciągnął swoją wizytówkę i podał ją Mauricio.
„Jakby cokolwiek się panu przypomniało, proszę zadzwonić.”
„Jasne.” Mauricio zatrzasnął drzwi przed twarzami policjantów dokładnie w ten sam sposób, w jaki wcześniej zatrzasnął drzwi przed jej twarzą.
„Jak mogłeś…” zaczęła Melita.
„Cćći!” zasyczał Mauricio. Wskazał na drzwi. Oboje odczekali, aż radiowóz odjechał.
Cassie spojrzała na Jeremiela, który zjadł już całą paczkę chipsów ziemniaczanych i przerzucił się dalej na pudełko krakersów. Wyglądał jak małe dziecko, które spryskało krakersa górą z pomarańczowym serem w sprayu i wepchnęło go do ust.
„Cczo?” Jeremiel wymamrotał spod góry serowej mazi, która wyszła mu z kącika ust, nadając mu bardzo nie-anielskiego wyglądu.
Stała tutaj, martwa, ze złamanym sercem, martwa, do tego, jeśli tego jeszcze nie wspomniała, martwa, a anioł, którego zesłano by ją poprowadził, chrupał przekąski jakby oglądał wydarzenie sportowe.
„Jak mogłeś skłamać policji?” Portorykanka wykrzyczała do Mauricio.
„Kochanie, ona już jest dla mnie sprawą dawno zamkniętą,” powiedział. „Nie potrzeba mi kłopotów.”
„Widziałeś to zdjęcie?” krzyczała dziewczyna? „Ona była martwa.”
Jeremiel wycisnął ser w sprayu na następnego krakersa. Małe pomarańczowe plamki wystrzeliły na około, gdy pusta puszka wypuściła dwutlenek węgla, wypluwając resztki na jego fioletowo-czarne pióra. Zwróciła uwagę na kontrast pomiędzy serem a jego ciemnymi skrzydłami.
„Jak oni mogą nie widzieć, jak im zjadasz całe ich żarcie?”
„Ludzie wolą, jak się do nich woła po imieniu,” powiedział z ustami pełnymi krakersów. „a nie nazywa po ich rasie. Mówienie o niej Portorykanka jest niemiłe.”
„Nie nazwałam jej Portorykanką,” odpowiedziała Cassie.
Jeremiel wskazał swoją skroń. Cassie przeklęła. Za nią Mauricio i Porto… cholera! Melita nadał kłóciła się o nią.
„Powiedziałeś przecież, że między nią a tobą nigdy nic nie było?” Melita wykrzyczała do Mauricio. „I że przyszła tu dzisiaj tylko dlatego, że chciała się z tobą umówić?”
„No,” skłamał Mauricio. „I to jedyne, czego chciała. Jest dla mnie nikim.”
„Nie odeszła by stąd tak wkurzona i nie wjechałaby w drzewo jeśli nie byłaby emocjonalnie zdewastowana.” Powiedziała Melita.
„Ona była nikim, koch-„
Melita uderzyła go w policzek.
Mauricio jej oddał. Mocno.
Dziewczyna znowu go uderzyła, tym razem by stamtąd uciec.
Mauricio złapał ją za gardło i przycisnął ją pod ścianę.
„Jeszcze raz mnie uderzysz, suko, i rozłożę cię na podłodze.”
Melita zadrżała, jej brązowe oczy były przerażone.
„N-nie bij mnie,” wyjąkała. „Proszę. Obiecałeś, że już mnie nie uderzysz.”
Cassie odwróciła się do Jeremiela, który już nie zachowywał się tak nonszalancko.
„Pomóż jej!”
Purpurowo-czarne skrzydła Jeremiela rozbłysły jak jastrząb, który miał zamiar zanurkować. Jego mięśnie zacisnęły się w stłumionej akcji.
„To teraz chcesz, żebym jej pomógł?”
„Ona jest w ciąży!” Cassie spojrzała na anioła, który pozostawał frustrująco nieruchomy, a potem na Mauricio, który trzymał za gardło swoją ciężarną dziewczynę. Rozwiązał pasek jej miękkiego szlafroku, przyciskając swoją miednicę do niej.
„Lubisz to na ostro, kochanie,” powiedział „Co nie?”
„P-puść mnie,” błagała go Melita.
Cassie spojrzała na Jeremiela, którego oczy przybrały przerażający odcień czerni, ale anioł się nie poruszył.
„Pieprzyć cię!” wykrzyczała do niego Cassie. Spróbowała chwycić krzesło, by uderzyć nim Mauricio w tył jego głowy, ale jej dłonie przeleciały na wylot.
„Co się ze mną dzieje?”
„Zanikasz,” odparł Jeremiel. „Tak się dzieje, gdy utkniesz pomiędzy. Aż w końcu zupełnie znikniesz.”
Strach przeszył jej ciało.
„Tak, ty lubisz na ostro.” Mauricio zrzucił swój szlafrok.
„Przestań,” błagała go Melita. „Mauricio, proszę. Jestem w ciąży. Zranisz nasze dziecko.”
„Myślisz, że przejmuję się tym czymś, co rośnie w twoim brzuchu? Mam już takich sześć. Nie mam zamiaru płacić alimentów żadnym mamusiom.”
Cassie obróciła się i wrzasnęła na Jeremiela.
„Jak nic nie zrobisz, to ja zrobię!”
„Nie powinienem się wtrącać,” odrzekł Jeremiel, mimo że każdy widoczny fragment jego ciała wskazywał na to, że chciał się wtrącić.
„Grrr! Wy, anioły, jesteście do niczego!”
Pobiegła do ciężarnej dziewczyny i wyszeptała jej do ucha.
„Kopnij go w jaja. Z kolana. Najmocniej jak potrafisz. A potem, jak się pochyli do przodu, uderz go palcami w gałki oczne. A potem stąd uciekaj i nigdy nie wracaj.”
Oczy Melity rozszerzyły się, tak jakby usłyszała.
Jej kolano poderwało się do góry. Mauricio wrzasnął, gdy kolano nawiązało kontakt z jego kroczem. Melita usiłowała uciec.
Cassie krzyknęła z ulgą.
Mauricio złapał Melitę za jej długie włose.
„Puść mnie!”
„Teraz dostaniesz!” Mauricio odchylił pięść, by uderzyć ją w twarz.
„Jeremiel!” wrzasnęła Cassie.
Anioł poruszył się tak szybko, że nie widziała jak uderzył. Mauricio krzyknął, gdy kości w jego dłoni nagle zgniotły się z głośnym trzaskiem.
Oczy Melity rozszerzyły się, gdy uświadomiła sobie, że w pokoju stoi ogromny anioł o czarnych skrzydłach.
„Biegnij!” krzyknęła Cassie.
Dziewczyna pobiegła, boso, prosto na śnieg.
Jeremiel puścił dłoń Mauricio.
„Co do…” Oczy Mauricio zdziczały, gdy rozejrzał się i nic nie widział.
Cassie kopnęła tego dupka prosto w jaja. Zaskoczyło ją uczucie stałości, gdy jej stopa przeleciała przez jego ciało, wprost w jego prostatę.
„Ała!” wrzasnął Mauricio.
Jaremiel złapał Cassie i podciągnął ją pod swoją pierś.
„Chodź.”
W mgnieniu oka powrócili do tego miejsca pomiędzy.