Ciemność.
Chłód.
Wokół niej było słychać okropny, piskliwy hałas, ale nie sprawiało to tego samego, złowieszczego odczucia, jakie tkwiło w Nicości. Iskry tańczyły przed jej oczami jak gwiazdy. Sięgnęła przed siebie i poczuła duży, zimny okrąg.
Co do cholery?
Hałas narastał, stawał się ostrzejszy, bardziej piskliwy. Jej twarz bolała. Chwyciła za kierownicę i odepchnęła od niej swoje ciało. Przerażający hałas nagle ustał.
Cassie otworzyła oczy.
Na jej przedniej szybie wycieraczki pracowały, wycierając delikatne i mokre płatki śniegu. Silnik jej starego Forda Taurusa, wciąż pracował, mrucząc pod jej stopą, a odtwarzacz kaset grał BrunuhVille. Zegar pokazywał 19:27. Jeśli było to Niebo, to cholernie przypominało Ziemię.
Wysiadła z samochodu, pamiętając, żeby tym razem dotknąć klamki. Poczuła ją. Była w stanie stałym. Drzwi zapiszczały, tak jak powinny w starym, rdzewiejącym samochodzie. Wyszła przed siebie i przeszła na przód pojazdu, by ocenić szkody.
Samochód uderzył w drzewo, ale zanim to się stało, przeorała się przez zaspę śnieżną, na tyle solidną, żeby ją spowolnić, ale nie zamarzła na tyle, żeby zamienić się w lodową ścianę. Jej przedni zderzak był wgnieciony, ale siła uderzenia nie była na tyle duża, aby otworzyć maskę. Wyglądało na to, że zaspa ocaliła jej życie.
Uszczypnęła się i dotknęła się w policzki. Żyła. Wciąż żyła. Dotknęła swojego czoła, w miejscu, gdzie jej skóra była rozdarta i poczuła własną krew na rękach. Włożyła palce do ust i delektowała się słonym, miedzianym smakiem. Nie za dużo. Wystarczająco, żeby mieć pewność, że wciąż żyje.
Żyła. Wciąż żyła!
Zawirowała w płatkach śniegu, które spadały z nieba czarnego jak atrament, świecąc na biało przed jej reflektorami. Odchyliła głowę, otwierając usta. Mały, biały kryształ wylądował na jej języku, zaszeleścił i rozpłynął się w jej ustach. Był zimny, mokry i irytujący, a ona cieszyła się, że to czuła.
"Łuuuu!" krzyknęła.
Weszła z powrotem do samochodu i zauważyła małe, czerwone, migające światło na jej telefonie. Zajrzała w ekran, żeby zobaczyć nieodebrane połączenia. Zamiast tego, była wiadomość od Mauricio.
*
Hej, kotku.
Przepraszam, że dowiedziałaś się w ten sposób. Pięć dni temu przyszła do mnie Melita i twierdzi, że jest w ciąży. Jestem prawie pewny, że kłamie, ale musiałem to przemyśleć.
Zerwałem z nią, żebym mógł być TOBĄ. Zadzwoń do mnie, dobrze?
Kocham Cię,
Mauricio
*
Cassie patrzyła się w telefon. Czy doszło do nieporozumienia? Mauricio tak naprawdę nie chciał z nią zerwać?
Wiadomość mignęła, dając jej wybór.
Patrzyła się przez przednią szybę na starego buka, z korą zadrapaną przez innych idiotów, którzy uderzyli w niego, jadąc znacznie szybciej niż powinni na tej drodze.
Nacisnęła 'usuń.'
Wiadomość zniknęła.
Następnie przeszła do menu i zadzwoniła. W miejscu automatycznej sekretarki, usłyszała swoją matkę, która prosiła o zostawienie wiadomości. Nigdy ten głos nie brzmiał tak mile dla niej.
Cassie zaczekała, aż usłyszy sygnał, żeby zostawic wiadomość.
" Hej, mamo? To ja. Cassie. Słuchaj. Przepraszam za to, co powiedziałam wcześniej. Nie chcę iść do taty do szpitala, nigdy mu nie wybaczę tego, że odszedł, ale chcę spędzić święta z tobą. Dobrze? Będę w domu po północy. Zostaw mi trochę ciasteczek z cynamonem."
Rozłączyła się i wtedy zadzwoniła na kolejny numer na jej liście.
"Hej, Ezra. To ja."
"Cassie?"
"Taa," powiedziała.
"Co u ciebie? Wszystko w porządku?"
Cassie wzięła głęboki oddech.
"Pamiętasz jak wcześniej powiedziałeś, że mogłabym wyjść z tobą i twoimi znajomymi?"
Mogła przysiąc, że usłyszała, jak Ezra wstrzymuje oddech.
"Tak, jasne," powiedział. "Są tu ze mną."
"Zaproszenie dalej aktualne?"
"Jasne!" opowiedział. "Jasne, że możesz wpaść. O ile nie przeszkadza Ci siedzenie z bandą kujonów grających w Dungeons and Dragons."
Cassie uśmiechnęła się.
"Nie znam zasad tej gry."
"Nie ma problemu," Ezra powiedział. "Nauczymy cię."
"Widzimy się za godzinę, dobrze? Muszę zrobić jeszcze jeden przystanek i wtedy do was wpadnę."
"Okej." Ezra brzmiał na bardzo szczęśliwego.
Cassie rozłączyła się. Zajrzała na tylne siedzenie na wielki, zielony worek na śmieci, wypełniony najbardziej dekadenckimi ciastami, jakie kawiarnia miała do zaoferowania. Zgadywała, że starczyłoby dla każdego mieszkańca domu seniora miasta Sandwich, którzy - według jej wyobrażeń- zbierali się w tym momencie wokół pianina, by razem śpiewać piosenki wigilijne, beznadziejnie przy tym fałszując.
Wzięła przesadnie różowy szalik, który pani Henderson przechowywała dla niej i zawinęła go wokół szyi trzy razy. Poczuła, jak na jej karku robi jej się przyjemnie ciepło, a szalik pochłaniał temperaturę jej ciała, przechowując ją w swoim jasnoróżowym włóknie. Już. To właśnie było uczucie bycia kochanym.
Zapięła pasy, wrzuciła wsteczny bieg, a następnie po którejś z rzędu próbie, uwolniła się z zaspy, która ocaliła jej życie i wycofała samochód na jezdnię. Kiedy położyła rękę na siedzeniu obok niej, coś miękiego połaskotało ją w dłoń.
Włączyła światło na desce rozdzielczej, aby obejrzeć pióro, które tam leżało. Małe i czarne, w świetle mieniło się niebiesko-fioletowo-czarnym kolorem, nie było to wielkie pióro, które Jeremiel pozwolił jej dotknąć, ale małe piórko zwyczajnego gwarka. Cassie przytuliła je do policzka i położyła je na desce rozdzielczej w miejscu, na które mogła zerkać w trakcie jazdy. W momencie, w którym dotarła do domu, wplotła je w łapacz snów, który wisiał nad oknem w jej sypialni.
"Dziękuje, Jeremiel," powiedziała.
Nie odpowiedział jej, ale nie oczekiwała, że to zrobi. W końcu był aniołem, a anioły nie mogły mieszać się w sprawy śmiertelników.
No chyba, że akurat musiały…
.
~ KONIEC ~