Czym jest życie kobiety? Można by pomyśleć, że skoro nie jest mężczyzną, to nie walczy. Ona staje w szranki w sypialni, gdzie pokazuje swoje barwy; teatrem jej działań wojennych jest zamknięty pokój, w którym rodzi.
Wie, że z tej krwawej komnaty może nie wyjść żywa. Dlatego roztropna niewiasta przed porodem porządkuje swoje sprawy. Jeśli ona umrze, będzie opłakana i zapomniana. Jeśli umrze dziecko, wina spadnie na nią. Jeśli przeżyje, będzie musiała ukryć swoje rany. Bo te rany są sekretem, o którym jej siostry szepczą, osłaniając usta dłońmi. To grzech Ewy i długa, nieustająca, ściągnięta przez ten grzech kara, która rozrywa ją od środka, rozdziera na strzępy. Chociaż starego żołnierza błogosławimy i dajemy mu jałmużnę, współczując ślepoty albo braku kończyny, nie robimy bohaterów z kobiet pokiereszowanych w walce o powicie nowego istnienia. Jeśli zostaje tak poraniona, że nie będzie mogła mieć więcej dzieci, współczujemy jej mężowi.
W długie letnie dni, zanim się zacznie jej odosobnienie, Joanna spaceruje w prywatnym ogrodzie królowej. Wszystkie ślady Anny Boleyn, która przedtem zajmowała jej apartament, zostały usunięte; zbudowano nową galerię z widokiem na rzekę, żeby połączyć apartament Joanny z komnatami dla dziecka. Jej brzemienności nie można porównać ze stanem lady Lisle. Stworzenie, które nosi w swoim łonie, jest żywe i kopie. Porusza się i dygocze, niemal zmuszając ją do narzekania: oto ja siedzę unieruchomiona w ciążowych sukniach, a drzewa wokół gęsto ulistnione i żywi przechadzają się po trawnikach.
Gdy zbliża się termin porodu, każda kobieta oddałaby fortunę za nitkę z pasa Maryi. Podczas porodu przypnie modlitwy do swojej koszuli, modlitwy sprawdzone przez jej babki. Gdy koszula się zakrwawi, położna przyklei pergamin do skóry jej wypukłego brzucha albo przywiąże do nadgarstka. Oblana potem kobieta będzie popijać wodę z dzbanka, nad którym jej przyjaciele recytowali litanię do wszystkich świętych. Matka Boża pomoże, jeśli położne nie zdołają. Ewa nas zniszczyła, ale Maryja dzięki radościom i smutkom prowadzi nas do zbawienia: perła bez ceny, róża bez ciernia.
Czy Maryja, kiedy rodziła swojego i naszego Zbawiciela, cierpiała jak inne matki? Duchowni przedstawiają rozmaite wersje, ale kobiety uważają, że tak. Są przekonane, że przeżywała takie same mdłości, taką samą niepewność, choć była dziewicą, gdy poczęła, i dziewicą, gdy nosiła syna w swym łonie, ale nawet dziewica, kiedy wydostaje się z niej zbawienie, jest potwornym potokiem płynów. Później Maryja odzyskała zabezpieczenie przed wtargnięciem mężczyzn. Mimo to została źródłem, z którego pije cały świat. Chroni przed plagą, uczy bezwzględnych, jak kochać, i nieczułych, jak uronić łzę; ratuje od kary nawet złodziei i cudzołożników. Przychodzi do każdego z nas, gdy zostaje mu tylko godzina życia, aby przypomnieć, że mamy odmówić modlitwy.
Ale w całej Anglii dziewice się kruszą. Matka Boska z Ipswich musi zostać zburzona. Matka Boska z Walsingham została odarta z płaszcza i pozbawiona srebrnych butów. Gdy rozbito naczynia chroniące mleko z jej piersi, okazało się, że zawierały kredę. Jej oczy roniły krwawe łzy, gdy się poruszały, ale wiemy już, że ściekała z nich krew zwierzęca, a one same były przyczepione do drutów.
Jest wspaniała książka o tym, co robić, gdy się zbliżają narodziny króla. Wyszła spod ręki klerka, ale notatki na marginesie poczyniła Małgorzata Beaufort, matka starego króla. Jako dama dworu za panowania króla Edwarda przy narodzinach jego dziesięciorga dzieci była pewna, że Tudorowie powinni przyjąć taki sam protokół.
– Ta święta ze skrzypiącymi kolanami wprawiała mnie w przerażenie, gdy byłem dzieckiem – wspomina Henryk.
– Mimo to musimy postępować zgodnie z jej zaleceniami. Damy nie lubią zmian.
Jego nowa córka Bess informuje go o wszystkim, co się dzieje w apartamencie królowej. Grzegorz nie lubi się rozstawać ze swoją żoną, ale to nie jest zwyczajny czas, a poza tym już zrobił jej wszystko, na co młody mąż może mieć nadzieję. Edward Seymour z dnia na dzień ma coraz bardziej napiętą twarz, gdy oczekiwanie wciąż mocniej mu doskwiera. Jeździ do Wolf Hall polować. „Zwierzyna jest doskonała tego roku” – pisze do Cromwella. „Mój drogi przyjacielu, żałuję, że Cię tu nie ma”.
Lato jest niebezpieczne. Ze strachu przed plagą królowa zmniejszyła liczbę swoich domowników. Król mieszka osobno w Esher również z małą świtą. Posłaniec nazwiskiem Bolde, który co dzień kursuje między Rafe’em a Cromwellami, na nieznaną chorobę i musi być odizolowany, dopóki nie wyzdrowieje albo nie umrze. Rafe często instruował Bolde’a twarzą w twarz, dlatego król sugeruje, żeby unikał dworu, potem jednak o tym zapomina i pyta z irytacją w głosie: „Gdzie jest młody Sadler?”.
„Na litość boską – pisze Rafe – nie pozwól, żeby król o mnie zapomniał albo żeby jakiś rywal zajął moje miejsce. Odkąd uzyskałem możliwość decydowania o sobie, karmiłeś mnie, wychowywałeś i podziwiałeś. Nie pozwól mi teraz się stoczyć”.
Król nie chce zostać bez Cromwella, gdy poranki robią się mgliste i czuć w powietrzu pierwszy chłód. „Bądź bliżej mnie – mówi. – Spędzaj ze mną dni. A żeby się stosować do reguł, może śpij pod innym dachem”. Cromwell spełnia jego wolę. Co dzień pamięta, by wspomnieć o młodym Sadlerze, który bardzo tęskni za blaskiem królewskiego oblicza. Pisze do Edwarda, że wizyta w Wolf Hall będzie musiała zaczekać. Król nazywa go Tomem Cromwellem. Zwraca się do niego per Crumb. Spaceruje po ogrodzie w Esher, obejmując ramieniem swojego doradcę, i mówi:
– Wiążę nadzieję z tym dzieckiem. Gdybym miał trzy życzenia, jak człowiek w baśni, poprosiłbym o księcia, silnego i zdrowego, dla siebie zaś prosiłbym o życie na tyle długie, żebym mógł wprowadzić go w wiek męski. Myślisz, że dożyjesz do starości, Crumb?
– Nie wiem – odpowiada szczerze. – Miałem gorączkę, którą przywiozłem do domu z Italii. Mówią, że osłabia serce.
– I pracujesz za ciężko – dodaje Henryk, jakby to nie on był powodem tej pracy. – Jeśli odejdę przed czasem, Crumb, musisz…
Zrób to, myśli Cromwell. Napisz dokument. Zrób mnie regentem.
– Musisz… – Henryk urywa. Wdycha zielone powietrze. – Taki piękny wieczór – mówi. – Szkoda, że lato nie może trwać wiecznie.
Cromwell myśli: Napisz to. Wrócę do domu i przyniosę papier. Możemy się oprzeć o drzewo i przygotować wstępną wersję.
– Panie? – postanawia mu przypomnieć. – Co muszę?
Opieczętujemy później, myśli.
Henryk się odwraca i patrzy na niego.
– Musisz się za mnie modlić.
*
Jadą na polowanie: Sunninghill, Easthampstead, Guilford. Noga króla jest w lepszym stanie. Może przejechać piętnaście mil dziennie. Rano przed wyjazdem Henryk wysłuchuje mszy. Wieczorami gra na lutni i śpiewa. Przesyła miłosne wiadomości do żony. Nieraz mówi o czasach swojej młodości, o braciach, którzy zmarli. Później nastrój mu się poprawia: śmieje się i żartuje jak poczciwiec między kolegami. Śpiewa rymowankę, którą często intonował Walter Cromwell: „Daj już spokój, przez ciebie wylewam piwo”…
Gdzie on to usłyszał? Wersja króla nie opowiada o napadanych kobietach, a słowa są przyzwoitsze.
16 września Joanna zalega w swojej sypialni, odpoczywa i czeka. Doktor Butts czeka razem z nią, ale on i pozostali lekarze nie ingerują, dopóki nie zaczną się bóle. W zwyczaje kultywowane między kobietami mężczyźni nie ośmielają się wtrącać. Nasi duchowni jasno stwierdzają, że modlitwy do matki Pana Boga ani modlitwy za jej pośrednictwem nie są zakazane. Maryja jest naszą orędowniczką, naszą pośredniczką na dworze w niebie. Musimy jednak pamiętać, że naturę ma ludzką, nie boską, że jest kobietą, która szoruje garnki, obiera warzywa i prowadzi bydło: zaskoczona przez anioła, musi dźwigać ciężar swojego stanu, jest wyczerpana podróżą, nocami bez pewnego schronienia.
Zza papistowskiej dziewicy w srebrnych butach wyczołguje się inna kobieta: jest biedna, ma bose, pokryte odciskami stopy i ogorzałą twarz pokrytą kurzem przebytej drogi. W brzuchu niesie ciężar zbawienia, który ją spowalnia i wywołuje ból pleców. Gdy zapada noc, czerpie ciepło nie z gronostajów i soboli, ale z zadów i sierści zwierząt gospodarskich, między którymi zalega na sianie; cierpi pierwsze bóle porodowe w zimną noc pod niebem przeszytym białymi gwiazdami.
*
Dwaj nasi najlepsi ludzie, doktor Wilson i pan Heath, zostają posłani do Brukseli do renegata Pole’a. Ci doświadczeni negocjatorzy mają mu przekazać, że oferta króla jest aktualna: jeśli wróci do Anglii i zacznie żyć jak uczciwy poddany, może jeszcze zyskać przebaczenie. On, lord tajnej pieczęci, nie jest pewien, jak długo królewska oferta się utrzyma i czy wynika ona ze wspaniałomyślności, czy jest skończonym oszustwem. Ale instruuje posłańców zgodnie z tym, jak sam został poinstruowany, dodając od siebie, żeby zdrajcy nie tytułowali go inaczej jak „pan Pole”.
Zwraca się do Wolseya:
– Jak ci się to podoba, że ten parweniusz nazywa się kardynałem Anglii? – Ale jego nieżyjący pan nie przekazuje swojej opinii.
Królowa rodzi od dwóch dni i trzech nocy. Drugiego dnia poważna procesja miejskich osobistości udaje się do Świętego Piotra modlić się za nią. Dołączają do niej ludzie na ulicach z różańcami: niektórzy klęczą, niektórzy głośno błagają o wybaczenie dla króla za sprzeniewierzenie się Ojcu Świętemu w Rzymie; niektórzy mówią, że Henryk jest jak Mouldwarp i nigdy się nie doczeka potomstwa, inni zaś oznajmiają, że jego dziedziczką i następczynią jest lady Maria, ponieważ zrodziła się z prawdziwej księżniczki. Między ludźmi kręcą się strażnicy miejscy, którzy aresztują część z nich. Ale większość zostaje wypuszczona przed nastaniem nocy, wybacza im się głupotę. To nie jest tydzień na biczowanie albo obcinanie uszu.
Niektórzy wątpią w skuteczność modlitwy w takich razach. Dlaczego Bóg miałby oszczędzić jedną kobietę, a zabrać drugą? Ale gdy upływa czterdzieści osiem godzin, co zostaje oprócz modlitwy? Jeśli królewskie dziecko nie przeżyje, monarchy nic nie przekona, że to nieszczęśliwy przypadek. Królowie są poddani losowi, nie szczęściu. Przypadki się nie zdarzają: eliminuje je nieuchronność przeznaczenia. Grzegorz mówi, że jeśli królowi nie spodoba się rezultat, to znów się pokłóci z Bogiem. Może potargać własne rozporządzenia, a egzemplarze Biblii, które właśnie się drukują, mogą nigdy nie ujrzeć światła dziennego.
Gdyby lord tajnej pieczęci stał na progu apartamentu Joanny, mógłby przepytywać lekarzy, gdy wchodzą albo wychodzą. Ale posłaniec Bolde zmarł, a on sam nie śmie iść na dwór, żeby nie zawlec tam infekcji.
Zajmuje się klasztornymi pensjami i pisaniem do Toma Wyatta, obecnie na dworze cesarza. Wyatt popełnił bezmyślny błąd, nie przekazując Karolowi listów przesłanych przez lady Marię, w których opisała swoje niczym niezmącone szczęście i podkreśliła, że jest i zawsze będzie sługą swojego ojca.
– To dziwne – mówi Wriothesley – bo Wyatt zwykle nie popełnia błędów, prawda? – Nie takich banalnych.
Trudno to wyjaśnić. Ale on, Cromwell, i Wriothesley tuszują sprawę, dzięki czemu król o niczym się nie dowiaduje. Nie chcą, żeby dyplomatyczna misja Wyatta zakończyła się fiaskiem. Wyatt lepiej niż ktokolwiek inny potrafi wyczuć intencje cesarza. Ten pokój, który Karol i Franciszek mają zawrzeć – czy nie potrzebują mediatora, arbitra? Lepiej zrobią, jeśli się zwrócą do Anglii, niżby mieli prosić papieża. Musimy jakoś wymusić nasz udział w tym procesie.
W każdym razie z traktatem czy bez, cesarz i Francja nie będą już walczyć w tym roku. Niebawem nadejdzie zima. Północ kraju też nie powstanie.
Chociaż Hydra nigdy nie była uczciwym przeciwnikiem. Ukrywała się w jaskiniach i można ją było zabić tylko w świetle dnia.
*
Joanna rodzi 12 października o drugiej w nocy. Posłaniec pokonuje odległość w dobrym czasie i budzi Cromwella, żeby przekazać mu wiadomość.
– Mężczyzna czy niewiasta? – pyta Cromwell i poznaje odpowiedź. O ósmej zna ją już cały Londyn. O dziewiątej w katedrze Świętego Pawła śpiewają Te Deum. Wigilia dnia Świętego Edwarda, więc dziecko zostanie nazwane na jego cześć. Rafe został z powrotem wezwany na dwór. Oficjalny list królowej wychodzi z jego rąk sformułowany tak, jakby to ona sama chwyciła za pióro, żeby go napisać: łaska Wszechmogącego… książę poczęty z jak najbardziej prawowitego związku małżeńskiego… radosne i szczęśliwe wieści… powszechny spokój, bogactwo i pomyślność dla całego królestwa…
Spokój? Przez cały dzień strzelają armaty w Tower, jakby ktoś chciał podziurawić chmury. W każdej uliczce ucztują. Szczodrzy kupcy ze Steelyard upijają biednych piwem. Rogi, dudy i bębny grają jeszcze po zmroku. Cromwellowi przychodzi do głowy, że słowa „z jak najbardziej prawowitego związku małżeńskiego” Rafe powinien był napisać wielkimi czerwonymi literami, zwłaszcza w tych kopiach, które trafią na dwór papieski, do Francji i do cesarza, przewiązane jedwabnymi sznurkami i ciężkimi pieczęciami. Cromwell szepcze:
– Czy mam odczytać na głos, lordzie kardynale? – Bo kto wie, czy duchy potrafią czytać. Kardynał nie odpowiada nawet stłumionym śmiechem. Powietrze jest puste, ani drgnie.
Wszyscy lordowie królestwa galopują do Hampton Court na chrzciny, muszą jednak zostawić w domach służbę. W Kingston i Windsorze panuje zaraza. Ograniczono możliwość przemieszczania się. Nawet książę musi sobie poradzić tylko z sześcioma ludźmi do obsługi i ochrony. Obcych się nie wpuszcza. Dostawcy muszą opuścić teren natychmiast po wyładowaniu towaru, apartament królewskiego dziecka jest szorowany dwa razy dziennie.
Królowa już przyjęła pierwsze odwiedziny. Straciła wiele krwi, ale ma radosne oczy. Mówi: „Są przepiórki? Jestem bardzo głodna”. „Tylko lekka dieta, pani”, nalegają damy dworu. Joanna nieudolnie próbuje wstać z łóżka, opuszczając białe stopy na dywan. „Nie, nie, nie – mówią, z powrotem umieszczając ją w pościeli. – Jeszcze kilka dni, pani”.
Krążą plotki, że król mianuje hrabiów. Że on, Cromwell, zostanie hrabią Kentu albo Hamptonu: odnowiony stary tytuł albo kreowany nowy dla Uczciwego Toma. W dzień chrztu królowa zostaje zaniesiona w lektyce do publicznej części pałacu. Zgodnie z tradycją chrzciny są kolejną uroczystością, w której król i królowa nie uczestniczą osobiście: są obecni, ale nie na honorowym miejscu. Wszystkie te tradycje coraz bardziej mnie męczą, myśli Cromwell. Czas, żeby się ich pozbyć. Tradycją jest rabowanie podróżnych jadących przez Shooter’s Hill: czy mamy ją wychwalać?
Ceremonia odbywa się wieczorem. Henryk siedzi na tronie z Joanną przy boku i przyjmuje swoich wasali, którzy przynoszą gratulacje, prezenty i modlitwy. Cromwell inwentaryzuje prezenty, po czym przekazuje je szatnemu albo każe wysłać do skarbca w Tower, albo robi notatkę, żeby któryś złoty kielich czy łańcuch przekazać do mennicy, gdzie ma zostać zbadany i zważony. Następnie arystokracja Anglii przechodzi w procesji, z modlitwami i świecami, do kaplicy królewskiej. Damy opatuliły Joannę w futra i aksamity; zanim Cromwell dołącza do procesji, zauważa, że królowa wystawia rękę spod okrycia i odsuwa materiał od szyi, jakby ją drażnił. Na kolanach umieścili jej modlitewnik, ale nie patrzy na tekst. Od czasu do czasu zwraca się do króla i Henryk wyciąga szyję, żeby usłyszeć, co do niego mówi. Później królowa odwraca głowę od szeregu płonących świec, jakby wolała się znaleźć na zewnątrz pośród jesiennej nocy.
Cromwell idzie na czele procesji, czuje gorący powiew i zapach ziół. Zaszczytu niesienia dziecka dostąpiła Gertruda Courtenay, która kroczy na przedzie. Obok jej mąż markiz Exeteru i książę Suffolk. „Dobra robota, Crumb”, mówi Suffolk. Powtarza ten komplement każdemu mężczyźnie, jakby zapłodnienia dokonała cała Anglia. „Dobra robota, Seymour”. Mała lady Elżbieta, niesiona przez Edwarda Seymoura, trzyma w ręku wysadzane drogimi kamieniami naczynie z krzyżmem; rozgląda się, a gdy coś ją zainteresuje, uderza głową w ramię Seymoura i kopie go w żebra. Nicholas Carew i Francis Bryan, jego szwagier, trzymają ręczniki ceremonialne; Bryan porozumiewawczo mruga spod przepaski. Thomas Seymour trzyma nad dzieckiem złotą tkaninę z wyszytym herbem księcia Walii. Sam książę jest słodkim orzeszkiem w łupinie; wszyscy wierzą na słowo, że leży gdzieś między zwojami tkaniny, frędzli, chwostów i futer. Chyba jest ciężki, bo Gertruda słabnie i Norfolk, szturchając ją w ramię, podtrzymuje główkę dziecka – jakby nagle odzyskał młodość i czułość. Później szczerzy w uśmiechu swoje żółte zęby: widzicie wszyscy, że moje wygnanie się zakończyło? Te narodziny załagodzą wszelkie spory.
Chrzcielnicę ustawiono na cokole. Wielcy ludzie i ich żony stłoczeni w kaplicy niewiele mogą zobaczyć, bo widok zasłania im baldachim oraz plecy ludzi jeszcze większych niż oni. W liczbie tych ostatnich znajduje się lord tajnej pieczęci; lady Maria, która jest matką chrzestną, stoi tuż przy nim. Szeptem mówi do Cromwella:
– Moje serce raduje się szczęściem mojego ojca. Czuję, jakbym zrzuciła z siebie wielki ciężar. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek było mi tak lekko.
Niewątpliwie lady Maria myśli, że teraz już nigdy nie zostanie królową. Książę jest zdrowy, prawdopodobnie więc przeżyje i nie ma powodu, żeby Joanna nie dała nam jeszcze księcia Yorku oraz wielu innych książąt po nim. Słowa Marii brzmią nabożnie, a Cromwell woli wiedzieć, czy zostały wypowiedziane szczerze.
Pochyla głowę, żeby nie zagłuszyła go muzyka.
– Wiesz, że będziemy mieli nowego ambasadora Francji?
Rozlega się przenikliwy dźwięk trąbek. Maria mówi coś i przecząco kręci głową.
– Louis de Perreau, pan de Castillon. Natychmiast po przyjeździe uda się do ciebie złożyć wyrazy szacunku. Wróci do projektu twojego małżeństwa z księciem Orleańskim.
– Ale przecież nadal jest tu Mendoza – odrzeka Maria. – Oferuje Dom Luisa.
– Tak, ale Mendoza nie ma pełnomocnictwa do podejmowania jakichkolwiek decyzji. Twój ojciec powiedział mu więc, że marnuje nasz czas.
Maria odwraca głowę. Procesja znów się formuje. Jest prawie północ. Z przodu niesione są latarnie, gdy tą samą drogą wracają do pałacu, żeby się rozejść, wrócić na swoje oddzielne orbity, hrabia z hrabią, książę z księciem, odprowadzani do łóżek przez swoich własnych ludzi. Dzień lub dwa później roznosi się wiadomość, jakie nagrody król przydzieli, i Cromwell się dowiaduje, że został pominięty. Edward Seymour będzie hrabią Hertford. Thomas Seymour zostanie pasowany na rycerza i przyjęty do służby w prywatnym apartamencie króla. Fitzwilliam otrzyma tytuł hrabiego Southampton. Cromwell pozostanie Cromwellem.
Dlaczego Fitzwilliam, a nie on, Cromwell? Stara przyjaźń niewątpliwie, stary zwyczaj. Fitzwilliam ma wyczucie i spryt, mówi prosto i na temat. Ale bez klerka przy boku jest jak Brandon, nie potrafi wyliczyć dni tygodnia. Czy ktoś taki jak on będzie umiał podjąć dyskusję z sofistami pokroju Gardinera albo Reginalda Pole’a, którzy przez całe życie specjalizują się w dzieleniu włosa na czworo? Podczas gdy on, lord tajnej pieczęci, chociaż nie jest uczonym, przegryzie się przez każdy tekst i wychwyci jego istotę. Jeśli ma wygłosić mowę, zrobi to nawet bez przygotowania. Każesz mu uszczelnić prawo, a zaciśnie je niczym skąpiec sakiewkę.
Wriothesley pyta:
– Jesteś rozczarowany, panie? Gdybyś miał odebrać sprawiedliwą nagrodę za swoje usługi, powinieneś zostać księciem.
– W końcu masz dochody, żeby utrzymać taką godność – dodaje Richard Riche.
– Masz Order Podwiązki – zauważa Rafe. – Racjonalnemu człowiekowi to powinno wystarczyć.
Cromwell sięga pamięcią do swoich ostatnich kontaktów z królem. To Pole, myśli. Nie kazałem go zabić, chociaż powiedziałem, że mógłbym, ani nie rzuciłem go na kolana, żeby skuty skomlał u stóp Henryka. Król zauważa wszystko, co robi albo czego nie robi minister. Jak sędzia albo uważny obserwator potyczki podczas turnieju rycerskiego widzi, kiedy kopia chybia, a kiedy się łamie, bo cios był celny. Swoją radę podczas posiedzeń widzi niczym obserwator, który z wieży nad polem bitwy obserwuje, jak leje się krew. Zostawia swobodę swoim ministrom, wznosi jednak wokół nich żywopłot własnych oczekiwań – niewidoczny, ale skuteczny jak tarnina: boli, gdy się o niego otrzeć.
*
Dwa dni po chrzcinach królowa dostaje gorączki i ma mdłości. W jej apartamencie pojawiają się lekarze, a po ich wyjściu przychodzą duchowni. Myśleliśmy, że czekanie się skończyło wraz z narodzinami dziecka, ale ono się zaczyna dopiero teraz.
Henryk zamierzał wrócić do Esher, żeby zaoszczędzić pracy pomniejszonej liczbie swoich domowników, teraz jednak nie wie, czy ma jechać, czy zostać. Królowa słabnie i przyjmuje ostatnie namaszczenie. Nie znaczy to, że umrze. Henryk mówi:
– Sakrament został udzielony, żeby ją wzmocnić.
Wyczerpany nerwowo chodzi z kąta w kąt, modli się i rozmawia. Jest prawdą, że po urodzeniu ostatniej córki jego matka leżała chora przez tydzień i przegrała walkę. Ale też jest prawdą, że jego siostra Małgorzata przez dziewięć dni połogu balansowała na granicy śmierci, lecz wydobrzała i najprawdopodobniej zostanie z nami jeszcze długie lata, bo jest silna i zdrowa. Przesądni twierdzą, że zawdzięcza to pielgrzymce króla Szkotów do sanktuarium Świętego Niniana u wybrzeży Galloway; ponoć przeszedł pieszo sto dwadzieścia mil.
– Poszedłbym do Jerozolimy – mówi Henryk – ale pielgrzymki nic nie dają. Bóg zachowa Joannę, jeśli ja nie mogę.
Duchowni obecni przy Henryku notują jego słowa, zaznaczając datę i godzinę: z własnych ust króla padło stwierdzenie, że chociaż pielgrzymki nic nie dają, to namaszczenie jest sakramentem. W zeszłym roku siedem sakramentów zredukowano do trzech, ale zdążyliśmy już wrócić do siedmiu; jakby cztery, które się zgubiły, odnaleziono. Biskupi tak orzekli w swojej księdze. Czy jednak na pewno? Trudno określić. Księga nieustannie wędruje do drukarza ze zleceniem wprowadzenia kolejnych poprawek albo uzupełnień. Nazywają to Księgą Biskupów, ale niebawem, narzekają świeccy, każdy biskup ogłosi swoją własną. Kiedyś było oczywiste, co trzeba robić i za co płacić, żeby zagwarantować sobie wiekuiste szczęście. Teraz ledwo można odróżnić święto od postu.
On, lord tajnej pieczęci, nie ma kompetencji przebywać w części pałacu należącej do królowej, nawet jednak gdyby miał, nikt by go nie informował, co się dzieje. Wraca więc do Świętego Jakuba, do domu na polach z dala od zakażonych tłumów, którego użyczył mu Henryk. Później jego synowa powie, że w ostatnich godzinach Joanna nie zawsze rozpoznawała damy wokół siebie. Zdarzało się, że wracała jej świadomość i próbowała usiąść, dawały jej wtedy rozcieńczone wino, żeby ją wzmocnić, ale wylewała więcej, niż wypijała.
Przekazały jej wiadomość, że książę ssie pierś mamki i ma zostać nie tylko księciem Walii, ale też hrabią Kornwalii. Skinieniem głowy królowa dała znać, że jest zadowolona.
Gdy Cromwell mieszkał we Florencji, rodzina Portinarich pokazała mu scenę narodzenia Chrystusa namalowaną dla niej w Brugii jakieś dwadzieścia lat wcześniej. To obraz z drzwiami, które się otwierają na zimę. W jego ramach czas się załamuje i dzieją się rzeczy, które nie mogłyby się wydarzyć naraz w nieświętym ludzkim życiu. Obecna jest przeszłość, a przyszłość się dzieje teraz. Maryja była nietknięta przez mężczyznę i taka pozostaje, ale i kiedyś, i teraz, i zawsze stoi nad nią anioł, Duch Święty przepełnia jej serce, jej bok, jej łono. Pośrodku obrazu leży na ziemi bezbronne dziecko, noworodek, biały jak larwa, a pasterze i aniołowie się cofnęli, żeby zrobić miejsce dla nowej matki, podczas gdy wysoko na wzgórzu nadal ciężarna Dziewica pozdrawia swoją siostrę Świętą Elżbietę, a na innym wzniesieniu, daleko w przyszłości, Maryja, Józef i osiołek zmierzają do Egiptu.
Kto by uwierzył, patrząc na ten obraz, że Matka Boska cierpiała bóle porodowe? Ma poważną minę, podziwia to, co wydała na świat. Towarzyszy jej Małgorzata Antiocheńska, patronka porodów, a u jej stóp leży smok, który połknął ją na wcześniejszym etapie jej kariery. Jest też Magdalena trzymająca słój nardu, Święty Antoni z dzwonkiem. Pasterze ledwie potrafią ukryć ekscytację. Cała nasza przyszłość jest ściśnięta między ich złożonymi dłońmi. Anioły nie są młode. Wyglądają na bystre, a ich skrzydła migoczą pawimi okami. Trzej królowie nadchodzą ze wzgórza. Ich podróż niemal dobiegła końca, ale jeszcze o tym nie wiedzą.
To kłamstwo, myśli Cromwell. Bezbolesny poród, bezpieczeństwo Egiptu, świętość klęczących fundatorów obrazu, którzy kazali się wkomponować w zamówioną scenę. Cromwell wierzy, że król chce wskoczyć na szybkiego konia: spinając go ostrogami, odjeżdża za wzgórze, gdzie poza zasięgiem wzroku wstaje nowy dzień, gdzie przeszłość przestała się powtarzać schwytana w pętlę, oczko, stryczek. Zostawił Katarzynę w Windsorze, pojechał polować i nigdy nie wrócił. W Greenwich z Anną wstał z miejsca podczas turnieju, usiadł w siodle i odjechał do Londynu, mając przy boku Henry’ego Norrisa. Po prostu odszedł, wziął uzdę swojego konia, wsiadł na jego grzbiet, ani razu nie patrząc w stronę swojej żony, której już nigdy potem nie widział. Zostawia swoje królowe, zanim one zostawią jego.
Świta Henryka, niewielka grupa jezdnych, czeka w gotowości na jego wyjazd. Ale król zostaje, gdy zabrakło nadziei. O ósmej rano 24 października wchodzi do sypialni swojej żony i patrzy na nią ostatni raz. Królowa z trudem oddycha. Lekarze się wycofują; ich sztuka i rzemiosło zawiodły. Czym jest życie kobiety? Kwietniową kroplą rosy, która spada na źdźbło trawy.
W Pałacu Świętego Jakuba bardzo późno przynoszą mu list.
– Od Norfolka – informuje Christophe. – Napisany tego wieczoru, jak mówi posłaniec. – Rzuca go na łóżko, jakby papier był zabrudzony.
Cromwell łamie pieczęć. „Modlę się, żebyś był tutaj rano i pocieszył naszego dobrego pana, bo dla naszej pani nie ma szansy na przeżycie, tym bardziej szkoda”…
Cromwell też upuszcza list. Po chwili jednak podnosi go i przekazuje Mathew do umieszczenia w archiwum. Jego myśli wybiegają na drogę, na rzekę. Wały brudnego błota, śnieg na ziemi, odwilż przepełnia Tamizę, zalewając jej brzegi: kardynał jest w Esher, parlament zamierza go zrujnować, a on, krępa postać odziana w zgrzebną wełnę, próbuje utrzymać czapkę na głowie pochylonej przed czarnym północnym wiatrem, który plądruje go i bije jak złodziej, a potem zrzuca do przydrożnego rowu, głośno wyjąc.
– Która godzina?
Christophe patrzy na niego ze współczuciem.
– Nie słyszysz dzwonu o północy?
Cromwell myśli: Gdyby Joanna poślubiła mnie, teraz by żyła; zorganizowałbym wszystko lepiej.
*
Po powrocie z dworu królewskiego Cromwell wchodzi do swojego gabinetu i bez słowa siada przy stole. Wriothesley pyta:
– Jesteś zły, panie? – Per Risley wparował raczej bezceremonialnie, rzucił kapelusz na krzesło i zaczął przeglądać papiery. – Kto nie byłby zły po stracie takiej dobrej istoty? Milord uważa, że jej opiekunowie zaniedbali obowiązki. Dopuścili do tego, że się przeziębiła, i pozwolili jej jeść to, na co miała ochotę.
– Żałuję, że nie było mnie w Hampton Court – odzywa się Cromwell. – Nie powinienem był posłuchać, gdy mi powiedzieli, żebym się trzymał z daleka.
Wriothesley mówi:
– A może, panie, jesteś zły, bo myślisz, że powinieneś był zatrzymać Grzegorza w rezerwie, żeby jego małżeństwo przysłużyło ci się jeszcze lepiej. Jako wuj księcia będzie oczywiście osobą znaczną, ale gdyby królowa żyła i dała królowi więcej synów, ty i twoja rodzina zyskalibyście wielkość na zawsze.
Per Risley składa swoje papiery, kłania się i wychodzi.
– Napiszę do Toma Wyatta – mówi, odwracając się i chwytając framugę drzwi. – Lepiej niech wypełnia swoje obowiązki, bo ja nie będę mógł wypełniać moich, jeśli znów przyjdzie mi go kryć. Dodam, że jego raporty przyprawiają mnie o ból głowy: nie ma potrzeby szyfrować każdej błahostki.
– Racja, szyfry są do wielkich kłamstw – rzecze Rafe.
Wriothesley dodaje:
– Wyatt koduje swoje mądrości bez sensu i celu. Wszędzie doszukuje się jakiegoś spisku.
Rafe krzyczy za nim:
– Zamknij drzwi!
Czekają, aż zejdzie ze schodów. Dopiero wtedy Rafe mówi:
– Musimy mu wybaczyć. Zastanawiam się, jak by się czuł, gdyby zmarła jego żona, a nie syn.
Cromwell zauważa:
– Wygląda starzej. Czy mi się wydaje?
– Bardzo mu współczuję. Pamiętam, jak zmarł mój pierwszy Thomas. Ale mimo wszystko…
Wriothesley pełni funkcję publiczną, na której nie może okazywać prywatnych smutków, nawet poprzez wyniosłe traktowanie interesantów albo niecierpliwość wobec kobiet i podwładnych, a już na pewno wobec lorda tajnej pieczęci. Cromwell jednak lekceważy problem. Mówi:
– Dziękuję Bogu, że Helena bezpiecznie urodziła. I mam nadzieję, że twój nowy syn będzie mógł służyć księciu tak, jak ty służysz królowi: dobrze i z radością.
Rafe wrócił na swoje miejsce u boku monarchy przywitany jedynie odległym skinieniem i pytaniem: „Wszystko dobrze w domu, Sadler?”. Król osobiście poradził mu, żeby wysłał Helenę do Kentu, z dala od zarazy, ale teraz zapomniał o nią zapytać. Rafe ma już syna i dadzą mu na imię Edward, lecz wszyscy inni Edwardowie są niczym wobec euforii króla z powodu dziedzica i następcy: Henryk stoi nad kołyską, podziwiając to, czym Bóg go obdarzył. Potem jednak przypomina sobie, że królowa stała się łupiną pozbawioną wnętrzności przez balsamistów i leży na katafalku otoczonym świecami; modlitwy przy niej nie milkną, kołaczące sylaby, smutki i radości Matki Bożej, jej tajemnice, jej cześć i obrzędy.
Gospodarstwo królowej jest już likwidowane. Jej broszki i bransolety, jej wysadzane drogimi kamieniami guziki, pasy, kulki zapachowe, miniatury portretowe – wszystko trafia do królewskiej garderoby albo w prezencie do jej przyjaciół. Jej posiadłości, gospodarstwa, lasy, tereny łowieckie i parki wracają do króla, od którego wyszły, a jej ciało, po zabalsamowaniu i wystawieniu na widok publiczny, wraca do Boga, który je stworzył.
– Minęło wiele czasu, odkąd pierwszy raz ją zobaczyłem – mówi król. – Była lilią wśród róż. Czas, zanim wziąłem ją za żonę, uważam za stracony.
Ledwie dwa lata temu król trzymał ją za rękę w ogrodzie Wolf Hall: jej drobna dłoń ginęła w jego wielkiej łapie; dwa lata, odkąd on, lord tajnej pieczęci, przywitał ją w lepkim świetle świtu, sztywną i nieśmiałą w nowej różowej koszuli. Tej zimy Cromwell znów zobaczy różową tkaninę, gdy żona Grzegorza przestanie sznurować gorsety, żeby pod koszulą zmieścić rosnące dziecko. Bess zapewnia, że się nie boi.
– Joanna miała szczęście i pecha – mówi jego synowa. – Szczęście dlatego, że została królową Anglii, pecha dlatego, że musiała przez to umrzeć. Zawsze będą o niej pisać ballady – dodaje.
– A król wystawi jej wspaniały grób – dorzuca Cromwell – w którym w przyszłości spocznie obok niej.
– Ale ja wolałabym raczej żyć – rzecze Bess – niż uwiecznić swoje nazwisko, a ty, lordzie Cromwell?
Grzegorz pyta:
– Ojcze, komu teraz pozwolisz poślubić króla?