Jego system ewidencji zostaje źle przyjęty. Rejestrowanie chrztów, twierdzą ludzie, umożliwi królowi opodatkowanie nas już od dzieciństwa. Rejestrowanie ślubów pozwoli mu nałożyć podatek od każdej młodej pary. Otrzymawszy wiadomość o pogrzebie, komisarze Cromwella pojawią się na uroczystości, żeby zabrać monety z powiek zmarłego.
Cromwell snuje swoje plany, mówią, żeby ukraść nasze drewno na opał, nasze kury i nasze łyżki. Chce konfiskować nasze kamienie młyńskie, nasze kotły i garnki, ważyć nawoje, majstrować przy wagach piekarskich i na swoją korzyść przemieniać miary płynne. Ten człowiek jest jak łasica, która co dzień zjada tyle, ile sama waży. Nie widać, jak nadchodzi, bo robi się taki mały, że przeszedłby przez obrączkę ślubną. Oczy ma otwarte przez całą noc. Tańczy, żeby zmylić swoją ofiarę, a potem wysysa jej mózg. Gnieździ się w norach pokonanych przeciwników, które wyścieła ich futrem.
Ambasador Chapuys prosi o rozmowę. Jest podekscytowany.
– Tomaszu, czy wiesz, co mówią w Rzymie? Mówią, że po rozłupaniu relikwiarza Becketa wystrzeliłeś jego kości z armaty. To chyba nie jest prawda?
– Żałuję, ambasadorze, ale nie przyszło mi to do głowy.
Chapuys mówi:
– Masz szczęście, że nie służysz temu Henrykowi, który kazał zamordować Becketa. Kronikarze wspominają, że tarzał się po ziemi ze złości i toczył pianę z pyska jak wściekły pies.
W pałacu Lambeth mieli posąg Becketa ustawiony w zewnętrznej ścianie od strony rzeki. Teraz Cranmer kazał go zdjąć i zostało tylko puste miejsce. Kapitan barki Cromwella mówi:
– Salutowałem temu niegodziwcowi, odkąd byłem chłopcem.
– Najwyższy czas, żebyś przestał, Bastings.
– Mój ojciec przede mną. Jego ojciec przed nim. Siła nawyku każe mi to robić.
Bastings pluje przez ramię. Jako mały chłopak w Putney Cromwell myślał, że przewoźnicy plują na szczęście. Ale potem wuj John powiedział mu, że plują, by ostrzec swoich bogów, którzy z głębin spoglądają na dno barki i pilnują, żeby nie powstał przeciek.
Gdy miał czternaście lat, przez cały czas myślał o rzece. Ilekroć padało, myślał: Niech pada, będzie więcej wody i zniesie mnie na morze.
Tamiza jest nabrzmiała; w taką pogodę woda wymywa zwłoki z cmentarza Świętego Olafa i unosi je ze spienionym nurtem. Bezpieczniej w domu. Cromwell otwiera skrzynię, w której trzyma modlitewnik zmarłej żony. Znajduje podobiznę Becketa i wycina kartkę. Robi to delikatnie, nożem o cienkim ostrzu. Przewraca kartki, przyglądając się każdej ilustracji. Widzi martwą Matkę Bożą niesioną w procesji i Żydów, którzy doskakują, żeby potrząsnąć marami i podeptać girlandy róż przyniesione przez żałobników. Widzi Chrystusa chłostanego przy słupie, jego ciało białe niczym mięso morskiej ryby, zwijające się od razów bicza.
W domu przy Austin Friars skarbce i piwnice zapełniły się relikwiami. Jest sterta chusteczek starannie obrębionych przez Błogosławioną Dziewicę Maryję i kawałek liny, na której powiesił się Judasz. Madonny przewijały się dziesiątkami, niektóre w drodze na spalenie, inne na porąbanie toporem. Matka Boża z Caversham daje kuksańca Świętej Annie z Buxton, a Święta Modwenna chichocze w ich świcie. Cromwellowi przywodzi to na myśl czasy sprzed upadku Anny Boleyn, gdy damy zbijały się w grupki, żeby spomiędzy uróżowanych warg wypuszczać niebezpieczne słowa i przewracać umalowanymi oczami. W pudełku znajduje się pięciocentymetrowy blady kawałek chrząstki, która jest uchem Malchosa, sługi izraelskiego kapłana, odciętym przez Świętego Piotra podczas aresztowania naszego Zbawiciela. Kości Becketa leżą w swojej zwykłej skrzyni. Tylko dobry chirurg, a może nawet nie, potrafiłby stwierdzić, czy są kośćmi świętego, czy należały do jakiegoś zwierzęcia.
*
Podczas gdy jej rodzina jest przesłuchiwana w Tower, Margaret Pole przebywa pod nadzorem Fitzwilliama. Gdy on wychodzi z domu, jego żona Mabel każe mu zabierać ją ze sobą. Nie chce zostawać sama pod zimnym okiem potomkini Plantagenetów.
Gruntowne przeszukanie należącego do Margaret zamku w Warblington ujawnia dokumenty, które ona zapewne wolałaby wrzucić w ogień.
– I nie wątpię, że znajdzie się jeszcze więcej, bo są teraz potrzebne – radośnie zauważa Castillon.
Chapuys odrzeka:
– Cromwellowi wystarczy, jeśli dowody ujawnią się po procesie.
– Nie toczy się żaden proces w sprawie Margaret Pole – zauważa Cromwell beznamiętnym głosem.
Margaret jest głową rodziny. To ona uosabia jej dziedzictwo. Już nigdy nie wyjdzie na wolność, ale zajmie się nią czas. Cromwella nie cieszy perspektywa wyjaśniania ambasadorom, dlaczego król postanowił pozbyć się tej starej damy, używając kata. Żona Geoffreya, Constance, nie zostanie oskarżona. Cromwell postanowił nie obejmować aktem oskarżenia rodziny Morusa ani biskupa Stokesleya. Na razie. Sieć rozciąga się szeroko, ale na krawędziach jest cienka jak pajęczyna.
Riche mówi:
– Nie mamy niczego konkretnego, żeby oskarżyć ich o zdradę. Żadnych czynów. Tylko słowa. Ale takie rzeczy robiliśmy już wcześniej. Zgodnie z prawem.
Nasze prawo o zdradzie jest pojemne. Obejmuje też słowa i złe zamiary. W ten sposób pozwoliliśmy, żeby Morus doprowadził do własnego upadku, pozwoliliśmy Boleynom zrobić to samo. Czy człowiek, który sam wchodzi na nóż, jest ofiarą? Czy jest się niewinnym, jeśli się zaplanuje zniszczenie samego siebie?
– Dziękuję, Riche, za to przeświadczenie – mówi. Ale to on, jak zawsze, będzie musiał dopilnować, żeby król nie zrobił nic, czego później by żałował.
Król oznajmia:
– Lord Montague i lord Exeter działają przeciwko mnie od siedmiu lat. Użyli podstępu, żeby przeciągnąć na swoją stronę moją córkę Marię. Jej bezpieczeństwo jest dziś możliwe – skłania głowę – tylko dzięki twoim wysiłkom, lordzie Cromwell.
Cromwell czeka, aż król przeprowadzi rozprawę w swojej głowie. W końcu mówi:
– A Geoffrey Pole, panie? Bez pomocy Geoffreya nie mielibyśmy z czym stanąć przed sądem.
– Ułaskawienie, jak przypuszczam. Na razie trzymaj go w areszcie.
Cromwell robi notatkę. Nie ma wątpliwości co do wyniku procesów.
– Czy wasza królewska mość okaże im łaskę i pozwoli wybrać sposób, w jaki umrą?
– Błękitna krew – odpowiada Henryk. – Nie mogę posłać ich do Tyburn, chociaż Bóg jeden wie, czy Franciszek byłby taki litościwy. Czy cesarz znosiłby szyderstwa tak długo, jak ja je znosiłem? Bo oni ze mnie szydzili, zrobili sobie pośmiewisko z mojej chorej nogi. Twierdzili, że rana mnie zabije. A gdyby nie, to pomogą naturze. Zadaję sobie pytanie, co zrobiliby mojemu synowi Edwardowi. W dniu chrztu Gertruda Courtenay trzymała go na rękach. Przyciskała go do serca. Jak mogła, skoro jest tak pełne jadu? Bóg wie, że zasłużyła na śmierć.
– Nie, panie – odpowiada stanowczo. – Oszczędzimy te kobiety. Same nic nie mogą zrobić. Gertrudę można umieścić w Tower i dać jej izbę niedaleko jej syna. Chłopiec jest w młodym wieku. A Henry Pole nie ma jeszcze dziesięciu lat.
– Nawzajem dotrzymają sobie towarzystwa – mówi Henryk. – Mogą spacerować w ogrodach. Mogą dostać tarczę i ćwiczyć łucznictwo. Kto wie? Może nadejdzie czas, gdy wyjdą na wolność. Chociaż mam nadzieję, że mój syn nie będzie miał na tyle miękkiego serca, by żywić zdrajców dekada po dekadzie. Prawdę mówiąc, mam nadzieję, że nikt z moich dziedziców nie będzie miał w sercu tyle litości co ja.
Więzione dzieci będzie trzeba od czasu do czasu pokazywać świadkom, aby nikt nie mógł powiedzieć, że zniknęły jak spadkobiercy króla Edwarda. Jeśli chodzi o młodych książąt, obciąża ich dziedzictwo. Chociaż on, Tomasz Cromwell, nie ma nic przeciwko dziedzictwu. Imię jego wnuka Henryka zaczyna się już pojawiać na aktach własności. A dziecku jeszcze się nie wyrżnęły zęby.
*
W początku grudnia do Tower dociera rozkaz: sprowadzić ciała na proces. Henry Courtenay markiz Exeteru zostaje skazany. Lord Montague też; w dzień, gdy zaprowadzono go na szafot w Tower Hill, wył wiatr i padał ulewny deszcz.
Geoffrey Pole będzie zwolniony, nim nadejdzie wiosna. Uzyskał wybaczenie od króla, ale nie wybaczył sam sobie. Czwartego dnia Świąt Bożego Narodzenia znów próbuje się zabić, tym razem połykając poduszkę. Ale pióra go nie udusiły.
Na Boże Narodzenie król jak zwykle jedzie do Greenwich. Papieska bulla z ekskomuniką ma zostać odczytana przez Reginalda Pole’a w całej Europie, lecz jak na człowieka, który nie uniknie piekła, Henryk wesoło się bawi wraz z całym dworem. Z Brukseli nasz ambasador Wriothesley pisze, że widział Krystynę. Nigdy nie myślał, że mógłby uznać za ładną kobietę swojego wzrostu, ale ją uznaje za ładną i rozumie, że król nie miałby nic przeciwko wysokiej małżonce. Gdy Krystyna się śmieje, w jej policzkach i podbródku pojawiają się dołeczki. Kiedy Wriothesley ją pyta, czy chciałaby zostać królową Anglii, ona odpowiada, że to niestety nie od niej zależy.
Henryk chwali się jej podobizną. Każdy, kto ją widzi, reaguje uśmiechem.
–Wygląda na dobrą kobietę – mówi Henryk tęsknie. – A jeśli nie jest taka biała jak Joanna? Joanna była biała jak alabaster ze Staffordshire.
Wszystkie dusze muszą się przeprawić, powiada Dante. Gromadzą się przy brzegu rzeki i czekają na swoją kolej: przeprawiają się łagodne i bezbronne, w słabym świetle.
*
Ostatniego dnia 1538 roku zostaje aresztowany Nicholas Carew, królewski koniuszy, stary druh, bohater szranków. Listy w posiadaniu Gertrudy Courtenay dowodzą, że nie tylko nakłaniał spiskowców do zdrady, ale sam przez lata zdradzał zaufanie króla, z własnej woli ujawniając, co się robi i mówi w prywatnym apartamencie monarchy.
Henryk mówi ze smutkiem:
– Kardynał zawsze ostrzegał mnie przed Carew. Nie słuchałem. Powinienem był słuchać moich doradców, prawda?
Cromwell uznaje, że w tej sprawie nie powinien się wypowiadać.
– Carew zawsze był stronnikiem mojej żony. To znaczy Katarzyny. Później Marii, podnosił krzyk o jej prawa. – Henryk się zamyśla. – Jego żona nadal jest piękną kobietą.
Cromwell omal nie upuszcza dokumentów. Wyobraża sobie, z jakim trudem wypowiadałby takie oto słowa: „Wasza królewska mość, wiem, że miałeś do czynienia z Elizą Bryan w czasach młodości, ale nie możesz wziąć za żonę wdowy po człowieku, którego skazałeś na śmierć. Król Dawid posłał Uriasza do boju na pewną zgubę, później zapłodnił Batszebę, ona zaś wydała na świat umierające dziecko”.
Myśli, że jednak ktoś inny będzie musiał mu to powiedzieć. Lord Audley. Fitz. Dość mam pilnowania, żeby nie zrobił sobie krzywdy, dawania mu po łapach jak niańka.
Król kontynuuje:
– Dałem lady Carew brylanty i perły. Nigdy nie widziałem, żeby je nosiła. Przypuszczam, że Nicholas zamknął je w swoich kufrach.
Cromwell odrzeka:
– Jego kufry zostaną teraz opróżnione. Klejnoty wrócą do królewskiej garderoby. Za pozwoleniem waszej królewskiej mości prześlę je do pana Corneliusa, niech sporządzi spis.
– Tak, zrób to. – Henryk wpatruje się w dal. – Ci ludzie… Carew, lord Exeter… To byli przyjaciele mojej młodości.
Cromwell się kłania, czeka, po czym zaczyna się wycofywać. Koniec Okrągłego Stołu, myśli. Henryk mówi:
– Reginald nazwał mnie wrogiem ludzkości.
Do niego, Cromwella, podchodzi Mathew, jego służący.
– Panie, jakaś stara kobieta przyniosła słowika w klatce. Dałem jej za niego jedną markę.
Christophe się oburza:
– Dałeś jej jedną markę za śpiewającego ptaka? Ty wiejski głupku! Nasz pan powinien cię odesłać do Wiltshire. Przypuszczam, że to cała rozrywka, do jakiej się przyzwyczaiłeś w Wolf Hall.
Nicholas Carew przebywa w areszcie do Dnia Świętego Walentego, gdy zostaje osądzony. Król nigdy więcej nie wymawia jego nazwiska.
Ou sont les gracieux galans
Que je suivoye ou temps jadiz,
Si bien chantans, si bien parlans,
Si plaisans en faiz et en diz?
Tacy pieśniarze, tacy tancerze, ich słowa i czyny fałszywe do szpiku kości: gdy nasz książę jechał na polowanie, szeptali między sobą: „Kiedy wreszcie Tudor skręci kark?”.
*
Strażnik Martin informuje go, że Carew zaczął czytać Biblię. Lamentuje nad swoim życiem i pragnie się stać nowym człowiekiem.
– Zrobisz coś dla niego, panie? Skoro do nas dołączył?
Zanim Lambert poszedł na stos, Cromwell starałby się nie dopuścić do skazania brata w Ewangelii, uważając to za swój obowiązek. Jego sumienie nie zaznałoby spokoju, dopóki nie byłby pewien, że zrobił wszystko, co w jego mocy. Ale już mu przeszło.
Mówią, że w czasach swojej świetności kardynał miał woskowe wyobrażenie króla, do którego przemawiał i które naginał do swojej woli. Cromwell trzyma woskowego Henryka w odległym zakamarku swojej wyobraźni: pomalowanego w jaskrawe kolory i ubranego w złote buty. Żyje z nim, ale się do niego nie odzywa – ze strachu, że odpowie.