14
THEO HALVORSEN SIEDZIAŁ w laboratorium pochylony nad mikroskopem, ale na widok Mii zerwał się z krzesła.
– Promień Księżyca! – Podstarzały technik kryminalistyki wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Kopę lat. Gdzie się podziewałaś?
– Właściwie to nigdzie. – Mia się uśmiechnęła.
– Znów cię zawiesili? Co? – spytał Halvorsen, zsuwając z nosa okulary.
– Tak głosi plotka?
– Zależy, kogo zapytać – rzucił wesoło mężczyzna i wzruszył ramionami. – Bo niektórzy twierdzą, że w ogóle cię zwolnili. A inni, że miałaś płynąć w jakiś bajeczny rejs...
– To ostatnie się akurat zgadza, ale nic z tego nie wyszło. Zajmujesz się tą baletnicą, prawda?
– A tak. – Halvorsen westchnął. – Plus całą stertą innej roboty, ciągle mi się zdaje, że doba jest za krótka. Myślisz, że będę miał kiedyś chwilę spokoju?
Technik rozłożył ręce i rozejrzał się dookoła. Przestronne laboratorium od podłogi po sufit wypełniały papiery i kartonowe pudła. Nie było tu okien i Mia miała wrażenie, że są w piwnicy, choć pomieszczenie znajdowało się na trzecim piętrze. Wiedziała, że to sam Halvorsen poprosił o zamurowanie okien, bo nie chciał, by cokolwiek go dekoncentrowało.
Theo Halvorsen. Mia znała tego pięćdziesięciolatka już dobrą dekadę. Mężczyzna nieustannie narzekał na nawał pracy, lecz mimo wszystko to do niego najchętniej przychodziła, gdy zależało jej na odpowiedziach. Halvorsen był Einsteinem kryminalistyki. Nie lubił z nikim współpracować, najchętniej wszystko robiłby sam, ale dostarczane przez niego raporty okazywały się zawsze dokładniejsze i bardziej rzetelne niż rezultaty zbiorowej pracy jego urzędujących piętro niżej kolegów.
– Nie pojechałeś do domku wakacyjnego? – spytała Mia, ruszając za nim w głąb pomieszczenia.
– A kiedy niby miałbym znaleźć na to czas? – spytał Halvorsen, zakładając z powrotem okulary.
Wspiął się na niski stołek i zdjął z półki niewielkie kartonowe pudło.
– Jak się miewa Britt?
– Jeszcze ode mnie nie odeszła, na swoje nieszczęście. – Halvorsen mrugnął do niej, niosąc pudło do stołu z mikroskopem.
– To moje? – Mia wskazała je skinieniem głowy.
– Co masz na myśli?
– To pudło? Archiwizujesz takie świeże sprawy na końcu pokoju?
– Promyczku – westchnął Halvorsen i potrząsnął głową – wiem, że wszyscy tańczą, jak im zagrasz, dając się oczarować twojemu wiktoriańskiemu wdziękowi, ale nie ja. U mnie wszystko przebiega zgodnie z regulaminem.
– To co tam masz?
– Zęby – stwierdził technik, wciągając na dłonie niebieskie rękawiczki. – Nie wszystkie zabójstwa są estetyczne, jak zapewne wiesz, moja droga. Nie wszędzie w grę wchodzi nieprzeciętna inteligencja czy joie de vivre, nie zawsze Herkules Poirot czy młoda panna Krüger mogą wykazać się geniuszem i trafić do annałów.
Halvorsen westchnął i otworzył pudło.
– Młody diler zatłuczony na śmierć łomem na tyłach centrum Manglerud, a oni chcą teraz wiedzieć, czy da się to jakoś połączyć z innym gangsterem, odnalezionym z krwawiącą gębą w Sofienbergparken. Cudownie, prawda?
Mężczyzna był znany ze swojego ciągłego uskarżania się na wszystko i wszystkich, lecz mimo to Mia bardzo go lubiła. Pracowała przy wielu sprawach, w których bystry umysł podstarzałego technika pomógł im znaleźć niezbędne dowody, i wiedziała, że to wieczne niezadowolenie jest tylko jego sposobem radzenia sobie z przytłaczającą go niekiedy rzeczywistością.
– Czyli nie jeździsz do domku?
– Jeżdżę, czasem się zdarza – odrzekł Halvorsen, zbliżając oko do mikroskopu.
Mia odczekała cierpliwie, aż połamane zęby, które oglądał, wróciły bezpiecznie do pudła, a technik zanotował swoje obserwacje na stojącym naprzeciwko mikroskopu laptopie.
– No dobrze, przejdźmy do naszej sprawy – powiedział w końcu, znów zdejmując okulary.
– Vivian Berg – zaczęła Mia, wyciągając z kieszeni kurtki kolejną pastylkę.
Halvorsen podjechał na krześle do jednej z półek i wrócił po chwili z teczką, którą przed nią położył.
– Wszystko to dostaliśmy już wcześniej? – spytała Mia, przejrzawszy pobieżnie jej zawartość.
– Owszem – przyznał technik. – Ale nic więcej nie mam.
– To właśnie poszło do Kripos, prawda?
Halvorsen skinął głową.
– Tak. Powiedziałem im to samo.
– Czyli co?
– Że to jakieś bzdury. Jakim cudem mam niby coś z tego wyciągnąć?
– O czym mówisz? – spytała Mia.
– Nie czytałaś, co jest w środku?
– Tak, to znaczy... nie... A co tam jest?
Halvorsen westchnął.
– Istny cyrk, ot co.
– Cyrk?
– Naprawdę tego nie przeczytałaś? Po co właściwie tak tyram? Oto pytanie, które sobie zadaję każdego rana.
Halvorsen ponownie ciężko westchnął, po czym znów podjechał na krześle do półki i wrócił z arkuszem, który podsunął Mii.
– Wyjaśnij mi to, proszę – powiedziała policjantka, gdy już go obejrzała.
– Zalew danych – rzucił Halvorsen.
– Co masz na myśli?
– Ktoś robi sobie z was jaja.
– Bo...?
Halvorsen westchnął jeszcze raz, wskazując listę, którą jej przed chwilą podał.
– DNA.
– Tak?
– Z całego kraju? W jednym miejscu? Jak mam pracować, jeśli w aucie z miejsca zbrodni jest więcej włosów i naskórka niż w odpływach publicznego basenu?
– To z tego mercedesa?
– I ze Svarttjønn. – Technik skinął głową, podjeżdżając na krześle do laptopa. – Pokażę ci to, bo się lubimy, Promieniu Księżyca.
Otworzył zapisany w pamięci dokument i podał jej komputer.
– Proszę.
Mia spojrzała na ekran, ale nadal nic nie rozumiała.
– Na co teraz patrzę?
– Wszystko jest zanieczyszczone. – Halvorsen westchnął i wskazał sekcję dokumentu palcem.
– Co masz na myśli?
– Sześćdziesiąt jeden różnych włosów. Czterdzieści dziewięć różnych fragmentów naskórka. Ślady ekskrementów ośmiu różnych ludzi. Badania DNA nie pozwalają niczego z niczym połączyć. Jeśli wierzyć znaleziskom, to na miejscu zbrodni było ponad sto osób, tyle samo w tym samochodzie. I jak waszym zdaniem mam dalej z tym pracować?
– Morderca doprowadził do kontaminacji miejsca zbrodni?
– Cóż, Sherlocku, chyba można to stwierdzić z całą pewnością – powiedział Halvorsen, opuszczając zawieszone na sznureczku okulary na pierś. – Pytanie tylko, gdzie on to wszystko poznajdował? Czyżby kolekcjonował włosy i skórę? Ekskrementy? Kto tak robi, Mio? A, i jeszcze jedno...
Halvorsen zerwał się z krzesła. Zniknął na chwilę w głębi laboratorium i wrócił z aparatem fotograficznym.
– Widzisz, co się dzieje, jak człowiek ma za dużo do roboty.
– Znaleźliście to na miejscu zbrodni?
– Tak. Nikon E300. Rzecz jasna, żadnych odcisków palców ani na aparacie, ani na statywie, ale... – Mężczyzna uśmiechnął się chytrze, podając jej aparat. – Obejrzyj sobie.
Mia podniosła go do światła i obróciła w palcach.
– Widzisz coś ciekawego?
Zajęło jej to chwilę, ale w końcu zrozumiała, o czym mówi Halvorsen.
Rysa na soczewce.
– Kurwa – wymamrotała. – Czy to możliwe?
Widziała to teraz bardzo wyraźnie.
Wydrapana cyfra.
– O cholera – powiedziała, zerkając na nią raz jeszcze, by się upewnić, że dobrze widzi.
– Moim zdaniem wygląda na czwórkę, ale to ty tu jesteś detektywem – stwierdził Halvorsen, wzruszając ramionami.
Mia poczuła, że serce pod skórzaną kurtką szybciej jej zabiło.
Cyfra?
Znów zbliżyła aparat do oka.
Owszem, nie myliła się.
Bez wątpienia.
– Zrobiłem zdjęcie – rzucił Halvorsen, wstając znów z krzesła.
– Tym aparatem?
– Tak, popatrz – powiedział, podsuwając jej odbitkę.
Mia przyjrzała jej się szybko, teraz miała już pewność.
Czwórka.
Wydrapana na soczewce.
– Mogę je zabrać?
– Oczywiście.
– Wielkie dzięki, Theo – powiedziała Mia, wsuwając odbitkę do kieszeni skórzanej kurtki. – Naprawdę.
– Cała przyjemność po mojej stronie, Promieniu Księżyca.
– Pozdrów ode mnie Britt.
– Jeśli ta kobieta ma choć trochę oleju w głowie, to niedługo ode mnie odejdzie.
– Daj znać, jak ustalisz coś nowego, dobrze?
– Oczywiście. – Halvorsen skinął głową. – Gdybyś czegoś potrzebowała, to dzwoń, OK?
– Jasne, Theo. Do usłyszenia wkrótce.
– Polecam się na przyszłość, Promyczku. – Technik się uśmiechnął i uniósł palce do czoła, salutując jej dla zgrywy.