17

MUNCH OBUDZIŁ SIĘ, słysząc dzwonek telefonu, i w pierwszej chwili nie był pewien, gdzie właściwie jest. Przez moment zdawało mu się, że wrócił do starego domu na Røa, ale szybko zrozumiał, że tylko mu się to przyśniło. Zasnął w ubraniu na sofie w swoim mieszkaniu. Wyszedł z biura bardzo późno i nie miał po prostu sił, by położyć się do łóżka. Zegar na ścianie nad blatem kuchennym wskazywał kwadrans po siódmej. Ile godzin udało mu się przespać? Trzy? Telefon umilkł na chwilę, po czym znów zaczął dzwonić. Na wyświetlaczu błyskało nazwisko Anette Goli. Munch, wciąż w półśnie, usiadł i przycisnął zielony klawisz.

– Obudziłam cię?

– Do pewnego stopnia – odchrząknął Munch.

Wyciągnął rękę po leżącą na stole paczkę papierosów, ale przypomniał sobie o swoim postanowieniu.

Spróbować nie palić przed śniadaniem.

Zrezygnował już z prób rzucenia nałogu, ale miał nadzieję choć trochę nad nim zapanować.

– Rozmawiałam z Wolfgangiem Ritterem. Może was dzisiaj przyjąć, im wcześniej, tym lepiej.

Głos Anette Goli brzmiał, jakby kobieta już od dawna nie spała.

– OK. – Munch kiwnął głową i potarł oczy.

– Dzwoniłam do Mii, jest gotowa. A tak w ogóle, mam już odpowiedź Mikkelsona.

– Aha?

– Dostaniemy tylu ludzi, ilu tylko zechcemy. Właściwie to facet był podejrzanie chętny, by nam dogodzić.

– Super – rzucił Munch, który zaczął się powoli budzić do życia. – Niech Curry weźmie kogo mu trzeba i przeczesze tę jej kamienicę. Zapuka do wszystkich drzwi. Wiem, że chłopcy z Kripos już tam byli, ale chcę jeszcze raz ze wszystkimi porozmawiać, OK?

– Jasne – powiedziała Goli. – A, jeszcze jedno, Lillian Lund chce z tobą pogadać, zadzwonisz do niej?

– OK. Jesteś w biurze?

– Tak. Nie dotarłam tej nocy do domu.

– Wpadnę tam do was później – rzucił Munch i przerwał połączenie.

Wyciągnął ramiona do sufitu. Sofa była dla niego za twarda. Całe ciało miał sztywne i obolałe. Zasadniczo nie był w dobrej formie. Będzie musiał pilnować, by kłaść się do łóżka, popełnił tej nocy typowy błąd początkującego policjanta. Nowa sprawa, praca całą dobę, człowiek zapomina o spaniu, o jedzeniu; ale nie powinien sobie tego robić, takie śledztwa rzadko przypominają sprint, z reguły wyglądają raczej jak maraton.

Wziął prysznic i zdążył włożyć świeże ubranie, gdy znów rozległ się dzwonek telefonu. Munch zerknął na wyświetlacz i bardzo się zdziwił.

Miriam?

Kolejny raz ogarnęło go automatyczne ojcowskie uczucie troski. Tlący się gdzieś w głębi serca strach, który nigdy do końca nie znikał.

Czemu dzwoniła tak wcześnie?

Czyżby coś się stało?

– Cześć, Miriam. – Munch uśmiechnął się do słuchawki. – Już wstałaś? Jak się miewasz?

Cierpliwie czekał na odpowiedź. Wiedział, że córka potrzebuje czasu, by sformułować słowa, ułożyć je sobie właściwie w ustach.

– W...wszystko w porządku, tato. A... a co u ciebie?

– U mnie super – rzucił Munch, ale sięgnął po papierosa; potrzebował czegoś, czego mógłby się przytrzymać.

Był z niej dumny, a słuchanie, jak męczy ją każde słowo, sprawiało mu ból. Dziewczyna dzielnie walczyła ze skutkami odniesionego urazu; to takie dla niej typowe, zawsze była uparta i nie miała zamiaru przyznać, jakie to dla niej trudne. Nie wspominając już o tym, że Munch rozpływał się, słysząc, że Miriam znów mówi do niego tato. Przez tyle lat się między nimi nie układało, córka właściwie prawie z nim nie rozmawiała. A gdy co jakiś czas się spotykali, widział w jej oczach nienawiść. Było tak źle, że o mały włos zabroniłaby mu widywać się z wnuczką. Ale te czasy minęły. Dzięki Bogu. Munch czuł się z tego powodu przeszczęśliwy. Mimo to ciężko mu było słuchać, jak Miriam się męczy. Musiał wziąć się w garść.

– Poćwiczyłaś sobie wczoraj?

– Przyszedł f...fizjoterapeuta. C...całkiem nieźle mi szło. R...ręce nadal trochę nawalają, ale... n...nogi mam już dużo s...silniejsze.

– Świetnie – powiedział Munch. – Cudownie, Miriam. Bardzo się cieszę. A masz tam gdzieś Marion?

– M...mała śpi – wyjąkała córka.

Munch słyszał, że rozmowa kosztuje ją dużo energii. Właściwie chciał, żeby Miriam już się rozłączyła i trochę odpoczęła, ale wiedział, że córce coś leży na wątrobie, więc pozwolił jej mówić dalej.

– M...mówiła, że masz jej kupić k...konia?

– Owszem, obiecałem jej, ale chodzi tylko o konika dla jej lalki.

– N...nie możesz jej tak rozpieszczać, OK? Ja... p...próbuję ją wychować, żeby nie była taka... taka...

– Przepraszam – przerwał Munch, nie chcąc, by córka niepotrzebnie marnowała siły.

– No... bo to trochę dla mnie... w...ważne...

– Oczywiście, Miriam. Poprawię się, obiecuję. Bo to jest tak, że, rozumiesz, nie umiem jej odmówić.

Miriam zaśmiała się cicho. Munchowi zrobiło się ciepło na sercu. Zapalił z uśmiechem papierosa.

– O...OK – ciągnęła córka. – A...ale nie dlatego dzwonię.

– Aha?

Munch usłyszał sygnał w słuchawce, znak, że próbuje się do niego dodzwonić kolejny rozmówca. Ludvig Grønlie. Na szczęście nauczył się odrzucać takie połączenia, nie rozłączając jednocześnie rozmów, które już prowadził. Holger Munch należał do starej szkoły i ze smartfona zaczął korzystać dopiero, gdy został do tego zmuszony w pracy.

– P...postanowiłam wyjść za mąż – powiedziała Miriam spokojnie.

– Co takiego?

– Wychodzę za mąż – powtórzyła młoda kobieta wyraźniej. – Tego lata.

– Ach tak? – zdziwił się Munch. – Czy to aż tak...?

Miriam była wcześniej zaręczona z lekarzem z Sandefjord, ojcem Marion. Ich związek wydawał się szczęśliwy, ale Munch nie potrafił zbyt wiele o nim powiedzieć, nie miał z tamtym facetem zbyt często kontaktu. No ale teraz jego córka się z nim rozstała, a Marion mieszkała tydzień u matki i tydzień u ojca. Munch trochę właściwie to oprotestował, nie podobało mu się, że mała ma dwa domy, ale wnuczce takie rozwiązanie chyba nie przeszkadzało.

– Och, dziadku, wszyscy tak teraz żyją, nie wiedziałeś?

Przemądrzała sześciolatka. Rzecz jasna. Zupełnie jak jej matka.

– Nie, nie wiedziałem, Marion.

– To teraz zupełnie normalne, dziadku, bo wtedy ma się dwa razy urodziny i dwa razy tyle prezentów na Gwiazdkę, sam król tak zadecydował.

– Ach tak? Całkiem fajny z niego król.

– No nie? On mieszka w zamku, a jak na maszcie jest flaga, to znak, że siedzi w domu, a nie pojechał do chaty za miasto.

– Naprawdę? Cwane rozwiązanie.

– Tak, król jest mądry. Nie chodzi do pracy, tylko macha z balkonu i pozdrawia ludzi. Dziadku, a mogłabym dostać konia?

– Konia? A gdzie go będziesz trzymać?

– Nie, dziadku, to konik dla Barbie! Przecież ma strój jeździecki, nie może go nosić, jak nie ma konia. Prawda?

– Nie no, jasna sprawa.

– J...ja cię nie pytam o zgodę, tato. Tylko cię informuję, OK?

Bliskie spotkanie ze śmiercią w ogóle nie zmieniło Miriam. Nikt nie miał jej prawa tłumaczyć, jak ma żyć.

– Jasne. – Munch odchrząknął. – A kim jest...?

– D...dlatego dzwonię. Ch...chcę, żebyś go poznał. On ma na imię Ziggy i bardzo mnie uszczęśliwia – oświadczyła Miriam.

Munch słyszał, że córce brakuje już tchu.

– Moje gratulacje, Miriam, już się nie mogę doczekać.

– Naprawdę?

– Oczywiście. Będziesz miała białą suknię? Mam cię odprowadzić do ołtarza?

Jego córka zachichotała.

– Z...zobaczymy. Bo... chcieliśmy urządzić ślub tu, w domu, w ogrodzie.

– Odprowadzę cię przed ołtarz niezależnie od tego, gdzie to się odbędzie, OK?

W słuchawce zapadła na chwilę cisza.

– Dzi...dzięki, tato – odezwała się wreszcie Miriam.

– Odpocznij sobie teraz, OK?

– OK.

– Cieszę się na spotkanie z tym Ziggym. Przyjadę do was najszybciej, jak będę mógł. Teraz jestem trochę zajęty, ale najpóźniej za kilka dni, dobrze?

– Dzięki.

– A teraz odpoczywaj, wkrótce się widzimy.

– OK, tato. D...dobrego dnia.

– Dobrego dnia, Miriam.

Munch ledwie zdążył się rozłączyć, gdy telefon znów zaczął dzwonić.

– Jesteś w domu? – zapytała Mia.

– No...

– Podjedziemy razem do biura?

– Chętnie – odparł Munch. – Przyjdziesz do mnie?

– Jestem za dziesięć minut – rzuciła policjantka, po czym zakończyła rozmowę.