18

TRZYDZIESTOSZEŚCIOLETNIA SAMANTHA BERG śniła, że wychodzi za mąż. Sen był tak fantastyczny, tak niesamowicie satysfakcjonujący, że gdy się obudziła, stwierdzając, że jest u siebie w domu, nadal sama, poważnie rozważyła połknięcie kolejnej tabletki nasennej. Byłoby tak cudownie zamknąć oczy. Wpełznąć z powrotem pod ciepłą kołdrę. Z powrotem do tamtego snu. Na tę białą plażę.

Boże, wszystko było takie idealne. Identyczne z jej wyobrażeniami. Stała boso na piasku. Ubrana w białą suknię z łopoczącym na wietrze welonem. W tle grała muzyka, a nad jej głową wznosił się łuk triumfalny z kwiatów, zupełnie jak na amerykańskim filmie. A on stał tuż obok. Książę. Samantha nie miała pewności, kto to tym razem był, ale przypominał jej trochę Brada Pitta. To znaczy, rzecz jasna, jego dużo młodszą wersję, był wystrojony, miał błękitne oczy, błyszczące w oczekiwaniu na to, co się zaraz stanie. W dłoni trzymał obrączki. Ach, jakże wszyscy goście się na nią gapili, z zazdrością i podziwem. Po jednej stronie – rodzina i przyjaciele pana młodego. Po drugiej – jej bliscy. Laila Bekkevåg też tam była, ta straszna baba, dawna koleżanka ze szkoły, która zalewała teraz Facebooka zdjęciami swojej idealnej rodziny i dołowała ją przy każdym spotkaniu.

– Nadal jesteś sama, Samantho? Biedaczka, to musi być takie straszne, a przecież zawsze marzyłaś o mężu i dzieciach. No ale cóż, przynajmniej masz kota.

Z innymi jej koleżankami nie było aż tak źle, ale dało się to dostrzec także w ich oczach.

Współczucie. Litość.

Ach, czy w końcu mogłaby przyjść kolej na nią? Przecież niczego więcej w życiu nie pragnęła...

Pastor ze snu był starszym mężczyzną, przypominał jej trochę dziadka, miał chropowaty głos, przetykaną siwizną brodę i uśmiech jak stąd do wieczności.

Samantho, czy bierzesz sobie tego człowieka za męża? Przysięgasz go kochać w radości i smutku, szczęściu i chorobie, póki śmierć was nie rozłączy?

Miała ochotę wykrzyczeć odpowiedź. Tak, tak, tak! Ale oczywiście się powstrzymała, oblała się tylko rumieńcem i wydusiła ostrożne tak, inaczej przecież nie wypada młodej damie. Mrugnęła nieznacznie i uwodzicielsko, gdy pan młody wsuwał na jej wąski palec wysadzaną diamentami obrączkę. Przymknęła oczy, kiedy pochylił się nad nią w ten ciepły letni dzień, by ją pocałować. Och, to było takie cudowne. Objął ją mocnym ramieniem, poczuła jego wargi na ustach, zrobiło jej się gorąco.

Na dobre obudziły ją w końcu zimne kafelki w łazience, na które weszła bosymi stopami, otwierając szafkę przy lustrze i wyciągając z niej białe opakowanie tabletek nasennych. Sen się rozwiał, wiedziała, że już do niego nie wróci, niezależnie, jak bardzo by próbowała, więc odłożyła opakowanie na miejsce i poczłapała do kuchni, by zrobić sobie śniadanie. Jak co dzień.

Czy była nudna?

Czy to dlatego nikt jej nie chciał?

Każdego dnia robiła to samo, to fakt, ale czy w tym leżał problem? Lubiła swoje przyzwyczajenia. Tak było łatwiej. Prościej jest przebić się przez dzień, gdy ma się wszystko zaplanowane. Wstać o wpół do ósmej, gdy dzwoni budzik. Pójść do kuchni i włączyć radio. Przygotować śniadanie, zazwyczaj kanapkę na chrupkim pieczywie dla siebie i tuńczyka dla kotki Rebekki. Potem brała prysznic, a na końcu, jak się już wszędzie dokładnie wytarła, szła do sypialni, by się tam ubrać. Niezbyt fikuśnie, ale mimo to elegancko. Miała sprzedawać suknie, a nie sama je nosić, więc umiejętność dyskretnego trzymania się na uboczu była bardzo ważna. Nie powinna sprawiać wrażenia, że konkuruje z klientkami, lecz jednocześnie musiała nosić się ze smakiem i elegancją. Nie było to rzecz jasna proste, zwłaszcza biorąc pod uwagę ograniczony budżet, jakim dysponowała, ale jakoś dawała radę. Już od dawna nikt się nie poskarżył na jej strój, a ona uznawała to za dobry znak.

Salon Suknie Ślubne AS przy Prinsens gate.

Jej miejsce pracy.

Słyszała, jak koleżanki szeptały na ten temat ostatnim razem, gdy była z nimi na mieście. Samantha właśnie wróciła od baru, a Laila Bekkevåg z tym swoim obleśnym uśmieszkiem pochylała się lekko nad stolikiem.

– Biedaczka pracuje w salonie sukien ślubnych, a sama nie może sobie znaleźć męża, czyż to nie ironia losu?

– A to prawda, że on siedzi?

– Kto?

– No ten facet, z którym ona niby jest zaręczona.

– Boże, ale ma pecha.

Samantha Berg wysiadła z metra na stacji Jernbanetorget, zastanawiając się, czy powinna znów uaktywnić swój profil na portalu randkowym Møteplassen. Trochę próbowała z Tinderem, ale to naprawdę nie było dla niej. Niewielu mężczyzn się nią tam zainteresowało, a ci, którzy chcieli się spotkać, oczekiwali od niej, krótko mówiąc, tylko jednego.

Miała pecha.

Może właśnie o to chodzi?

Samantha wsunęła klucz do zamka i wyłączyła alarm. Wkroczyła do świata sukien ślubnych. Czuła to teraz wyraźnie: lubiła swoją pracę, naprawdę ją lubiła. Niezależnie od tego, co sądziły jej koleżanki. Cieszyła się, że może całe dnie przebywać w tych pięknych lokalach, otoczona tymi wszystkimi ślicznymi sukniami. Jej czas jeszcze nie nadszedł, ale trudno. Bo w końcu nadejdzie, z całą pewnością. Trzeba było tylko cierpliwie poczekać.

Może powinna tym razem zamieścić na portalu jakieś zdjęcia? Zrobiła ostatnio kilka selfie we Frognerparken, była tam na spacerze z Rebekką. Zdjęcia nie pokazywały całego jej ciała i wydawały jej się całkiem w porządku. Chodziło przecież o to, by się nie poddawać. Kto się poddaje, ten przegrywa. Najlepsze w deszczowym dniu jest to, że za chmurami zawsze świeci słońce. Czy nie tak to właśnie szło?

Samantha uśmiechnęła się pod nosem, odwiesiła płaszcz na zapleczu i wróciła do sklepu w chwili, gdy zabrzmiał dzwonek nad drzwiami. Pierwsza klientka tego dnia. Młoda dziewczyna z blond włosami pod zieloną czapeczką z daszkiem szła w stronę kontuaru. Kolejna panna młoda in spe. Samantha poczuła, jak na samą myśl robi jej się ciepło na sercu.

– Dzień dobry, w czym mogę pani pomóc?

Młoda dziewczyna zerknęła na nią nerwowo spod daszka czapki.

– Chciałabym, no, suknię ślubną...

– W takim razie przyszła pani we właściwe miejsce. Czy szuka pani czegoś konkretnego?

Dziewczyna posłała jej bezradne spojrzenie.

Zawsze tak było.

Ogromny wybór potrafił przytłoczyć. Jasne, że wydawał się trudny. Samantha sama miałaby z nim kłopot.

– Cena do dziesięciu tysięcy? – odezwała się dziewczyna.

Samantha posłała jej uśmiech. Przyszłe panny młode nie zawsze zaczynały od konkretnej kwoty, chociaż doskonale rozumiała to podejście. Naoglądała się wielu pochylonych głów i smutnych min wracających do przymierzalni dziewcząt, gdy musiała im obwieścić, ile naprawdę kosztuje suknia ich marzeń, w której zdążyły się już zakochać.

– Na pewno coś znajdziemy. Myślała pani o jakimś konkretnym projekcie? Coś klasycznego? Bardziej nowoczesnego? Mamy kilka nowych sukni od Rosa Clara, moim zdaniem absolutnie fantastycznych. Są tradycyjne, ale jednocześnie przyciągają wzrok, mają bardzo prostą linię. Zawsze to powtarzałam i nadal tak twierdzę: najpiękniejsze suknie ślubne pochodzą z Hiszpanii. Czy rozważa pani coś w takim właśnie stylu?

Samantha poprowadziła młodą dziewczynę do sekcji z projektami Rosa Clara i zdjęła jedną z sukien z wieszaka.

– Ta na przykład bardzo mi się podoba. Jest...

– Tak, bardzo ładna. Biorę.

Dziewczyna w zielonej czapeczce skinęła głową, po czym wyjrzała za okno.

Co jest nie tak z jej włosami?

Wyglądają trochę dziwnie...

– Co takiego? Nie chce pani przymierzyć?

– Nie ma takiej potrzeby.

Może to peruka?

– Jest pani pewna? Chciałam powiedzieć, że to przecież ważne, aby...

– Biorę ją – powtórzyła dziewczyna. – Ile płacę?

– Ta suknia kosztuje osiem tysięcy czterysta koron, za poprawki krawieckie bierzemy dodatkowo tysiąc sześćset. Cena może wydawać się wysoka, ale to bardzo ważne, by suknia leżała w ten wielki dzień jak ulał, zgodzi się pani?

– Biorę ją.

– Dobrze. – Samantha odchrząknęła. – Faktycznie, wygląda jak uszyta specjalnie dla pani. Najlepiej byłoby oczywiście ją przymierzyć, przymierzalnia jest zaraz tutaj, mogłabym pani pomóc...

– Czyli ile płacę?

Dziewczyna w peruce już stała przy kasie.

– Osiem tysięcy czterysta. Ale jak mówiłam...

– Bierze pani kesz?

– Słucham?

– Gotówkę?

Dziewczyna spojrzała jej prosto w twarz. Samantha często patrzyła w swojej pracy w kobiece oczy. Oczy błyszczące z radości i ekscytacji, ale spojrzenia takiego jak to nie widziała jeszcze nigdy w życiu.

Ta młoda klientka wydawała się wręcz wystraszona.

– Czyli mam, cóż, zapakować ją tak jak jest?

– Tak, świetnie. – Dziewczyna wsunęła dłoń do torebki.

Wyciągnęła stamtąd kopertę z pieniędzmi. Odliczyła odpowiednią kwotę drżącymi palcami i położyła banknoty na ladzie.

– Wpisać coś na bileciku?

– Nie – odparła dziewczyna.

– To znaczy, dla...

– Nie trzeba – odparła dziwna klientka, chwytając wielką białą torbę.

– Proszę wrócić, gdyby była taka potrzeba, OK? Możemy, jak wspominałam, poszerzyć lub zwęzić suknię.

W tym momencie Samantha zamilkła, uświadamiając sobie, że nikt jej nie słucha. Dziewczyna w zielonej czapeczce zdążyła już opuścić sklep.

Ekspedientka potrząsnęła głową, poszła na zaplecze i nalała sobie kubek kawy.

Powinna to zrobić? Teraz?

Założyć nowy profil?

Właściwie nie należało tego robić, zasady regulujące korzystanie z telefonu czy komputera w godzinach otwarcia butiku były bardzo surowe, ale przecież właśnie przed chwilą sprzedała suknię.

Ledwie kwadrans po dziesiątej.

I to jeszcze firmy Rosa Clara, od otwarcia nie minęła nawet godzina.

No ale, cholera jasna, jakie to ma znaczenie?

Samantha wyjęła telefon z torebki, wróciła do kontuaru, uśmiechnęła się pod nosem i zaczęła obmyślać, jak się tym razem zaprezentuje.