25
CURRY PODNIÓSŁ SZKLANECZKĘ z whisky do ust w chwili, gdy zaczął dzwonić jego telefon. Dzwonka nie usłyszał, komórka była wyciszona, aparat wibrował tylko przed nim na blacie stołu niczym wściekła pszczoła. Curry patrzył, jak jego dłoń wysuwa się w stronę telefonu, by nacisnąć zielony klawisz, ale szczęśliwie zdążył pojąć, że nie powinien odbierać. Zegar wskazywał dopiero piątą po południu, a on już był narąbany. Kurwa. Planował przecież zajrzeć tu tylko na chwilę. Przywitać się z Luną. Przewietrzyć głowę. Zobaczyć, czy uda mu się coś znaleźć w przyniesionych ze sobą notatkach. Tak przecież robiła Mia. Ale wszystko to były rzecz jasna tylko wymówki. Miał po prostu cholerną ochotę się napić. I przesadził.
Telefon w końcu przestał wibrować. Zaczęły za to spływać wiadomości. Najpierw jedna. Potem dwie kolejne. Curry podniósł komórkę do twarzy i z trudem je odczytał. Anette Goli. Munch. Wyglądało na to, że coś się stało. Wszyscy członkowie zespołu są proszeni o natychmiastowe stawienie się w biurze. Cholera. Nie, to niemożliwe. Nie teraz. Nie mógł się im pokazać w takim stanie. Curry dopił whisky i przywołał Lunę do stolika.
– Jeszcze raz to samo – powiedział, stukając palcem w brzeg szklaneczki.
Młoda dziewczyna zerknęła na niego z ukosa.
– Na pewno, Jon?
– O co ci chodzi? – wymamrotał Curry, sam słysząc, że bełkocze.
– Wszystko w porządku? – Luna pogładziła go po włosach.
– Tak, tak. To ostatnia kolejka.
Ktoś wrzucił monetę do starej szafy grającej w głębi lokalu i z głośników popłynął jakiś wiekowy kawałek country. Zaraz obok jego stolika kilku facetów grało w bilard, kule zderzały się ze sobą, stukając raz za razem. Był to jeden z najobskurniejszych pubów w Oslo, tak podrzędne miejsce, że nawet hipsterom nie chciało się tam przychodzić. Sporą część klienteli stanowili natomiast faceci z marynarskimi tatuażami, w motocyklowych kurtkach. Samotne dusze pochowane po kątach, wargi mamroczące coś półprzytomnie nad brudnymi szklankami. Dwóch facetów w sportowych marynarkach przy barze wyglądało, jakby zbłądzili tu przypadkiem. Obaj zerkali ukradkiem na Curry’ego, w pierwszej chwili nie miał pojęcia czemu. Zaczęła go nawet ogarniać paranoja. Kurwa mać, czy to gliniarze? Obserwują go? Ale w połowie szklaneczki numer trzy uświadomił sobie, że nie o to chodzi. Po prostu wyglądał żałośnie, a ci dwaj faceci patrzyli na niego ze współczuciem. Kolejny alkus o drżących dłoniach.
Cholera.
Kiedy to się właściwie stało? Przecież zawsze jakoś nad tym panował. Co jakiś czas wypijał drinka tu i tam, ale nigdy nie wyglądało to tak jak teraz. Bo teraz chłonął alkohol niczym sucha gąbka. Jak niepodlewane tygodniami drzewo. Kilka dni wcześniej zobaczył w „VG” ogłoszenie, które przeczytał z dużym zainteresowaniem. Ośrodek Leczenia Uzależnień Sollia. Znasz kogoś, kto potrzebuje pomocy? Curry odpędził od siebie tę myśl, bo właśnie podeszła do niego Luna z kolejną szklanką whisky i piwem.
– Mam zadzwonić do Katrine? Poprosić, by wzięła za mnie zmianę?
Zbliżyła się do niego, pogładziła mu policzek ciepłymi palcami.
– A po co?
Curry spróbował się skoncentrować, ale nie był w stanie skupić spojrzenia na jej twarzy.
– Żebyśmy mogli wrócić do domu. Chcesz?
Wyprostował plecy i odpędził ją gestem dłoni.
– Nie, nie, wszystko w porządku, tylko...
Jeden z facetów przy barze znów przeniósł na niego spojrzenie.
– Na pewno?
– Masz klientów – wybełkotał Curry, próbując się uśmiechnąć.
– Mogę się zwolnić, tylko powiedz, OK?
– Wszystko w porządku. – Policjant skinął głową, ale ona była już przy barze.
Curry podniósł szklaneczkę do ust i poczuł, że drżenie rąk na szczęście ustało. Alkohol spłynął mu do przełyku, rozgrzewając całe jego ciało.
Nic nie jadł.
No jasne.
To wszystko dlatego.
Nadal dobrze znosił alkohol, nie o to chodziło, po prostu miał pusty żołądek.
Leczenie, taa, i co jeszcze.
Curry zaśmiał się pod nosem i wypił pół piwa jednym haustem. Piosenka country ucichła, teraz leciał jakiś nowy kawałek.
Po prostu zaczął trochę za wcześnie.
I zapomniał o jedzeniu.
Jeden z facetów w sportowej marynarce znów zerknął w jego kierunku, a jego naszła ochota, by się skrzywić, powiedzieć mu, żeby poszedł do diabła. Ale nic takiego nie zrobił, zamiast tego wyjrzał za okno i dostrzegł nagle znajomą twarz, na której widok aż się skrzywił.
Allan Dahl?
O kurwa mać.
Ten pieprzony plotkarz z narkotykowego. Wzywano go do pracy na wspólny briefing, a on tymczasem siedział w barze przy kieliszku. Munch pewnie zaraz się o wszystkim dowie. Curry wcisnął się w sam kąt loży, w której siedział, patrząc, jak tajniak przechodzi przez ulicę. Na szczęście nie wszedł do baru. Na chodniku stał zaparkowany samochód, Allan Dahl wsiadł do niego i auto po chwili odjechało.
A któż to siedział za kierownicą?
Czyżby Curry znał skądś tę twarz?
Zastanowił się, ale pamięć odmawiała mu posłuszeństwa.
I tak wszystko jedno.
Za barem wisiał telewizor, leciał w nim non stop kanał informacyjny. Na ekranie migał materiał o młodej baletnicy wyłowionej z jeziora. O chłopaku znalezionym w hotelu. Dziennikarze nie gadali ostatnio o niczym innym. Dwie poważne twarze w studio, a potem przebitka na Anette Goli. Curry nie rozpoznał jej w pierwszej chwili, miała na sobie pełny policyjny mundur. W wiadomościach leciała powtórka transmitowanej wcześniej konferencji prasowej. Błyskały flesze, niecierpliwi dziennikarze wyciągali w stronę mównicy mikrofony. A zaraz potem powrót do studia, znów dwie gadające głowy i przejście do czegoś, co wyglądało na transmisję na żywo. Curry aż się wzdrygnął, widząc, skąd nadawany jest program.
Cholera.
Wstał i zatoczył się w stronę baru.
– Zrób głośniej.
– Co?
Faceci w sportowych marynarkach spojrzeli na niego z ukosa, ale miał ich teraz gdzieś.
– Podkręć dźwięk – wymamrotał, wskazując na pilota.
Luna wreszcie pojęła, o co mu chodzi.
– Stoimy przed gimnazjum Hedrum w Larviku – powiedziała kobieta z logo stacji TV 2 naszytym na kurtkę. – To tu zdaniem policji pracuje główny podejrzany w sprawie.
U dołu ekranu pojawił się czerwony pasek z białymi literami.
Raymond Greger.
Kurwa jego mać.
Cholerne policyjne wieśniaki.
Ktoś się wygadał.
Munch będzie wściekły.
– O co chodzi? – spytała Luna z troską. Gdy znów zaczął dzwonić jego telefon, Curry miał wrażenie, że dźwięk dochodzi z oddali.
– Muszę iść do pracy – wymamrotał, siadając na stołku barowym, którego jak się okazało, wcale tam nie było.
Zobaczył, jak zbliża się ku niemu podłoga, spróbował zaasekurować się dłonią, ale ręce odmówiły mu posłuszeństwa.
– Wszystko w porządku?
Zobaczył nad sobą piękną twarz Luny, faceci w sportowych marynarkach także zerwali się z miejsc.
– Muszę iść do biura – wybełkotał Curry, próbując dźwignąć się z podłogi, ale zdawało się, że nogi przestały mu działać.
– Zadzwonię do Katrine.
Jakiś szary cień.
Szepcący coś głos.
Dobiegał z dna morza.
A potem muzyka country ucichła, a on został sam, leżąc na zimnej podłodze.