28
ELLEN IVERSEN SIEDZIAŁA w swoim aucie pod budynkiem gimnazjum Morellbakken, żałując, że przyszło jej do głowy zaprosić aż tylu gości. Czterdzieste urodziny, czy to w końcu taki powód do świętowania? Zerknęła szybko na swoje odbicie w bocznym lusterku i poczuła się zmęczona. Tak też zresztą wyglądała, miała podkrążone, zaczerwienione oczy i ziemistą cerę. Zupełnie jakby nie spała od jakiegoś tygodnia. Kurwa, czemu musiała się wplątać w coś takiego? Przecież była szczęśliwa, prawda?
Poznała go w sklepie. Uczył w szkole. Potem niespecjalnie się nad tym zastanawiała, to był całkiem zwyczajny dzień, całkiem zwyczajny klient.
– W czym mogę pomóc?
– Szukam krzeseł do kuchni.
– Myślał pan o czymś konkretnym?
– Może coś od Arnego Jacobsena, jeśli mają go państwo w ofercie...
– Mamy.
– A tak w ogóle chciałem zapytać o krzesło z wystawy. Co to za marka?
– Tak się składa, że sama je zaprojektowałam.
– Poważnie?
Pochlebstwo. Czyżby to było aż takie proste? Spodobało mu się jej krzesło. I stół jadalniany jej pomysłu. A także lampy. Kupił prawie całą jej kolekcję. Za nauczycielską pensję? Musiała przed sobą przyznać, że od razu ją to zdziwiło, meble jej projektu nie należały do najtańszych. Ale wyznał jej potem, że jego matka zmarła, a on odziedziczył po niej trochę pieniędzy. Ellen miała wyrzuty sumienia, nie powinna myśleć o ludziach w takich kategoriach.
Boże drogi, kobieto, ogarnij się.
Już wystarczy.
Takie rzeczy nie wychodzą nikomu na dobre.
Ellen Iversen zerknęła na zegarek w komórce i poczuła, jak ogarnia ją irytacja. Za dwadzieścia druga? Wizyta u dentysty była umówiona na czternastą, a jazda do gabinetu zajmie jej co najmniej kwadrans. Przecież byli umówieni o wpół do drugiej. Spróbowała do niego zadzwonić. Kolejny raz. Ale nadal nie odbierał. Ile wiadomości mu wysłała? Z pięćdziesiąt? Czy odpisał na którąś? Nie.
Dzisiejsza młodzież.
Jej syn, Ruben, skończył niedawno czternaście lat i wybłagał u niej na urodziny najnowszy, absurdalnie drogi model telefonu. Ale czy był w stanie odebrać, gdy do niego dzwoniła? Skąd. Płacił samodzielnie rachunki, tak jak to wcześniej z nią ustalił? Nigdy w życiu. A czy przynajmniej sprzątał pokój, pomagał jej w domu, wynosił śmierci, robił cokolwiek, by nie czuła się głupio, dając mu pieniądze? Nie.
Potrząsnęła głową i znów spróbowała się do niego dodzwonić, ponownie bez skutku.
Dzisiejsze nastolatki.
Czemu ten chłopak nie był nawet w stanie dotrzeć do dentysty?
– Jak dziś poszło u dentysty, Ruben?
– U dentysty?
Dwa tygodnie później ich rozmowa wyglądała tak samo.
– Jak dziś poszło u dentysty, Ruben?
– Eee... o co ci chodzi?
Biorę wolne w pracy.
Czekam na ciebie pod szkołą.
Przychodzisz o wpół do drugiej.
Zrozumiano?
Mam ci to zapisać na ręce?
Ellen Iversen westchnęła i wyjęła szminkę z torebki. Czyżby dostrzegła w lusterku siwy włos? Jeszcze jeden? Będzie musiała znów wybrać się do fryzjera? Przecież dopiero co była. Nie no, co ona właściwie wyprawiała? Przecież tak naprawdę miała gdzieś, czy zaczyna siwieć, czy nie. Srebrne włosy są piękne. Zupełnie naturalne. Tak samo było przecież z tą szminką. Wcześniej prawie wcale jej nie używała. Jej wargi wyglądały przecież zupełnie w porządku. Złapała się na tym, rzecz jasna. Siedzę pod szkołą, pomyślała, czekając na syna, i pindrzę się jak małolata, bo on tam pracuje? To przecież do ciebie niepodobne, Ellen. Jesteś mężatką. Szczęśliwą mężatką.
No tak, ale czy na pewno taką szczęśliwą? Ellen Iversen wysiadła z auta i ruszyła w kierunku wejścia do szkoły. Nie chodziło jej o to, że cierpi w tym związku, to było coś innego. Nudziła się? Czyżby to było takie proste?
Całe jej życie stało się takie... ułożone.
Brakowało jej żaru, ekscytacji.
Na dworze zaczęło kropić. Kobieta pokonała truchtem szkolne podwórze i zapukała do drzwi pedagoga.
– Dzień dobry, w czym mogę pomóc?
– Szukam mojego syna, Rubena Iversena.
– Która klasa?
– Dziewiąta a.
– Zobaczmy. Mają teraz angielski z Heidi Laukvang, sala numer sto cztery.
Ellen Iversen podziękowała i ruszyła przez korytarz. Zapukała do przeszklonych drzwi sali lekcyjnej i pomachała ręką nauczycielce. Heidi Laukvang podeszła do progu i wytknęła głowę na zewnątrz.
– Dzień dobry, coś się stało?
– Czy jest tu Ruben? Mamy wizytę u dentysty, musiał o niej zapomnieć.
Laukvang zmarszczyła brwi.
– Nie, Rubena nie ma dziś w szkole.
– Serio?
Ellen Iversen poczuła, że ogarnia ją wściekłość. Musiała zacisnąć zęby.
Co za cholerny gówniarz.
Wagary?
Miała co prawda swoje podejrzenia, ale mimo wszystko.
Dzisiaj?
W dniu, kiedy mieli jechać do dentysty?
A ona specjalnie wzięła wolne w pracy?
Co on sobie właściwie myśli?
Nie, tego już dość...
Dostrzegła za drzwiami Martina, kolegę syna.
– Mogłabym zamienić parę słów z Martinem?
Laukvang przywołała chłopaka gestem, niemrawy nastolatek dźwignął się z ławki i ruszył w jej stronę, powłócząc nogami.
– Czy Ruben nie miał przypadkiem u ciebie nocować? – wysyczała Ellen Iversen przez zaciśnięte zęby.
– No tak, ale nie przyszedł...
– Mówisz prawdę, Martin? – spytała Ellen, kładąc ostrożnie dłoń na ramieniu chłopaka.
Heidi Laukvang wróciła do klasy i zamknęła za sobą drzwi.
– No przecież, czemu miałbym kłamać?
– Ale byliście umówieni na nocowanie?
Chłopak pokiwał głową.
– Czyli ta część historii jest prawdą?
– Wszystko jest prawdą – rzucił Martin, rozkładając ręce. – Nie mam pojęcia, gdzie może być.
– Nie dzwonił?
– Nie, poważka, mówię prawdę. Może mi pani wierzyć.
– I nie rozmawiałeś z nim?
– Próbowałem pisać do niego na Fejsie i esemesować, ale nie odpowiadał, więc pomyślałem sobie, że może...
– Co sobie pomyślałeś?
– Że dostał zakaz. No wie pani.
– Co wiem?
– Nie, to znaczy, pani jest fajna, ale jego ojciec, on przecież...
– Dziękuję, Martin, i przepraszam. To oczywiście nie twoja wina.
Ellen Iversen odzyskała nad sobą panowanie i wysiliła się na porządny uśmiech.
– Czyli nie wiesz, gdzie on może być?
– Pojęcia nie mam – odrzekł nastolatek i wzruszył ramionami.
– OK, a gdzie on by twoim zdaniem poszedł, gdybyście, powiedzmy, zrobili sobie dzisiaj dzień wolny od szkoły?
Chłopak spojrzał na nią niepewnie.
– Może do Storo?
– Do centrum handlowego?
– Tak... A może nie, nie wiem.
– Dzięki, Martin, gdyby się do ciebie odezwał, to przekaż mu, że go szukam, OK?
– OK, proszę pani. – Niezgrabny nastolatek kiwnął głową, po czym wrócił do klasy.
Centrum handlowe w Storo, już ja ci dam.
W samym środku dnia.
Już ona mu pokaże.
Ellen Iversen poczuła, jak znów ogarnia ją wściekłość. Pokonała zdecydowanym krokiem korytarz, po czym wyszła na deszcz i pobiegła do auta.