29

GABRIEL MØRK STANĄŁ przed biurowcem w okolicach stadionu Ullevaal i pomyślał, że przydałoby mu się w sumie jakieś przebranie. I że chyba powinien powiedzieć o wszystkim Munchowi. To było w stylu Mii; młoda policjantka żywiła przekonanie, że zasady dotyczą wszystkich poza nią. Jasne, że powinien komuś o tym opowiedzieć. Na przykład Anette, w końcu to ona pełniła funkcję ich prokuratora policyjnego. Mogłaby złożyć jakiś wniosek, oficjalnie poprosić o dostęp do bazy danych psychiatry Wolfganga Rittera. Oczywiście by jej odmówili, szanse na powodzenie takiego planu były zerowe. Trudno zresztą oczekiwać czegokolwiek innego. O ilu pacjentów mogłoby łącznie chodzić? Pewnie wchodziliby w grę ludzie, którzy od dwudziestu lat opowiadali lekarzowi o swoich najskrytszych problemach. Ilu ich by w sumie było, z tysiąc? Dwa tysiące? A to mówi samo za siebie. Nie dostaliby zgody na wgląd w ich papiery, nieważne, jak istotne by to było dla śledztwa. Pacjentem Rittera mógłby być przecież nawet sam sędzia. Gabriel wszedł do budynku i pojechał windą na trzecie piętro, czując mrowienie w całym ciele. Na szczęście gabinety prowadzili tu też inni lekarze, to nieco ułatwiało sprawę. Przyjmowali tu dentysta oraz ginekolog. No i rzecz jasna Ritter. Za przeszklonymi drzwiami mieściła się recepcja. Gabriel rozejrzał się pospiesznie, dokonując szybkiej oceny sytuacji. Wyglądało na to, że na końcu korytarza położona była wspólna poczekalnia z kilkoma krzesłami i niewielką sofą. Mørk nabrał powietrza, otworzył przeszklone drzwi i uśmiechnął się do recepcjonistki, starszej pani o kręconych siwych włosach, z okularami na nosie. Starał się zachowywać jak gdyby nigdy nic. Gabriel znów pożałował, że nie przygotował sobie na tę okazję żadnego przebrania, odchrząknął lekko i ruszył w stronę poczekalni. Siedział tam mężczyzna z kapeluszem na kolanach, na stoliku piętrzył się stos kolorowych tygodników, na ścianie wisiały plakaty. W rogu ustawiono statyw z broszurami. Mørk skinął głową mężczyźnie, który starannie unikał jego wzroku, po czym wyjął z plecaka macbooka. Usiadł na krześle z laptopem na kolanach, starając się wyglądać jak najbardziej zwyczajnie. Cokolwiek by to miało oznaczać.

Długo rozważał, jak najlepiej się do tego zabrać, i doszedł do wniosku, że nie ma innej możliwości. Aby dostać się do komputera psychiatry, potrzebował dostępu do sieci. Opcje były właściwie tylko trzy: po pierwsze, włamać się do domu Rittera. To odpadało. Po drugie, śledzić go do chwili, w której podłączy się ze swoim laptopem do jakiejś otwartej sieci. Na to nie miał czasu. I wreszcie, po trzecie, przyjść do jego gabinetu. To wydawało się najsensowniejsze. Gabriel włączył maca i rozejrzał się dookoła. Facet z kapeluszem nadal na niego nie patrzył. Recepcjonistka posłała mu szybkie spojrzenie, ale zaraz wróciła do swoich spraw i wydawała się niczego nie podejrzewać. Bo czemu by miała? Pracowali tu ginekolog, dentysta i psychiatra. Cały czas kręcili się jacyś pacjenci.

Gabriel odczekał kilka sekund.

Wi-fi. Szukaj sieci...

Wyświetliło się sporo różnych opcji. Problematyczne było rzecz jasna to, że siedział w biurowcu. Jego laptop wyłapywał wszystkie sieci z pięter na górze i na dole. Mørk zerknął pospiesznie na listę i znalazł w końcu to, o co mu chodziło. Wspolna4. Czyżby wspólna sieć dla wszystkich gabinetów? Cudownie. Nie mogłoby być lepiej. To oznaczało większe przesyły i mniejsze szanse, że ktoś się zorientuje, iż po sieci buszował nieproszony gość. Gabriel otworzył program, który ściągnął przed wyjściem z pracy.

John The Ripper.

Zastanawiał się, ilu ludzi w ogóle wie o istnieniu takich programów. Dostępnych w sieci dla wszystkich zainteresowanych nimi użytkowników. Umożliwiały hakowanie bez jakiejkolwiek specjalistycznej wiedzy, wystarczyło je tylko uruchomić. I podłączyć. Nacisnąć jeden klawisz, a potem wszystko działo się samo z siebie. Oczywiście wiedział, że trochę to potrwa, i zdenerwował się nieco, widząc, jak recepcjonistka znów patrzy w jego stronę znad oprawek okularów.

Gabriel zerknął na żółto-czerwone logo z sylwetką Kuby Rozpruwacza w tle. Trochę makabryczne, owszem, ale wiedział, że program zrobi, co do niego należy. Miał już dwukrotnie kliknąć na ikonę, gdy przyszło mu nagle do głowy, że może da się to zrobić nawet jeszcze łatwiej. Ripper był niezły, ale mimo wszystko żaden program nie załatwiłby problemu w ciągu kilku sekund, zakładał, że cała operacja potrwałaby co najmniej dziesięć minut.

Mørk podjął szybko decyzję, odstawił maca na stolik i ruszył w kierunku recepcji.

– Przepraszam – odchrząknął, przybierając tak niewinny wyraz twarzy, na jaki tylko było go stać. – Czekam na moją dziewczynę. Czy mają tu państwo sieć, z której mógłbym skorzystać?

– Oczywiście – uśmiechnęła się starsza pani, zapisując coś na karteczce.

Była uosobieniem uprzejmości.

– Nazywa się Wspolna4. – Podała mu żółtą karteczkę samoprzylepną. – Mieliśmy z nią jakieś kłopoty, ale teraz chyba wszystko jest znów w porządku.

– Bardzo dziękuję – powiedział Gabriel, czując ukłucie wyrzutów sumienia.

Taka miła pani, a on jej łgał prosto w twarz.

No trudno, co robić.

Cel uświęca środki, czyż nie tak się mawiało?

Mørk wrócił na sofę tak spokojnie, jak tylko był w stanie, i wklepał do komputera dane otrzymane od recepcjonistki.

Wspolna4

JgFrPh45

Przynajmniej wybrali coś nieoczywistego. Gdyby tylko nie rozdawali hasła na prawo i lewo.

Gabriel przestał się nad tym zastanawiać i uśmiechnął się, widząc, jak na ekranie pojawia się złożona z łuków ikonka połączenia. Ogarnęło go podniecenie, które pamiętał z dawnych czasów. Zawsze go to fascynowało, sam nawet nie wiedział czemu. Nie chodziło o to, by cokolwiek niszczyć, wystarczyła mu świadomość, że potrafi to zrobić, dotrzeć w miejsca, w których nie powinno go być. Wykorzystać wiedzę i umiejętności przeciwko złożonym systemom zabezpieczenia. Dawało mu to kopa. Mørk drgnął nagle, gdy przeszklone drzwi stanęły otworem. Do środka weszła matka z dzieckiem. Zazwyczaj siedział przy takiej pracy bezpieczny w domu, we własnej piwnicy; to, co robił teraz, to zupełnie inna para kaloszy. Poczuł się dziwnie odsłonięty, wręcz nagi, lecz mimo to otworzył protokół połączeniowy. Do sieci podłączonych było pięć komputerów, wliczając w to jego własny. Zastanowił się przez chwilę, czy nie powinien się może lepiej zamaskować, stać się bardziej niewidocznym, no ale teraz było już na to za późno. Tak czy inaczej, tylko profesjonalista będzie w stanie stwierdzić, że tu był, a nawet jeśli przypadkiem ktoś to sprawdzi, to dotarcie do niego nie będzie wcale takie proste.

Gabriel zerknął na tabliczki na drzwiach.

Ginekolożka, Marit Eng.

Mrit_Eng.

Dentysta, Gert Oversjø Vik.

Gover_V.

Psychiatra Wolfgang Ritter.

Wolf_Ritt.

Mørk kliknął dwukrotnie ikonę John The Ripper i wpisał dane, których zażądał od niego program.

Piętnaście minut później był już z powrotem na ulicy, z macbookiem w plecaku i sercem mocno bijącym pod bluzą.

Zerknął ostatni raz w kierunku okien na trzecim piętrze, po czym naciągnął kaptur na głowę, odszukał w pamięci telefonu numer Mii i ruszył szybkim krokiem w kierunku postoju taksówek.