32
DZIENNIKARZ ERIK RØNNING stał kawałek za policyjnymi zaporami w pobliżu dawnej jednostki w Skar, żałując, że nie założył pod płaszcz z wielbłądziej wełny cieplejszego swetra. Czy przypadkiem nie odtrąbiono już nadejścia wiosny? Najwyraźniej przedwcześnie. Rønning zazwyczaj nie pracował przy takich sprawach. Pisał z reguły reportaże i najlepiej czuł się pod dachem. Uwielbiał pracować przed kominkiem swojego mieszkania na Frogner, ze szklaneczką koniaku i cygarem. Kilka lat wcześniej otrzymał nawet nagrodę Związku Dziennikarzy Śledczych za serię artykułów o bezdomnych w Oslo, a pisząc te teksty, nie wychodził specjalnie z domu. Dlatego właśnie musiał tu teraz sterczeć. Jego szef, redaktor „Aftenposten”, Geir Grung, wezwał go kilka miesięcy wcześniej do swojego biura. Chciał się dowiedzieć, czy krążące po redakcji plotki miały jakiś związek z prawdą. Czy Rønning faktycznie posyłał na ulice fotografów, każąc im robić zdjęcia ludzi żyjących w nędzy, a potem wymyślał historie, które dałoby się z nimi powiązać? Czy to prawda, że pisał kompletnie zmyślone wywiady? Że wyciskające łzy historie, które drukował seriami w weekendowych wydaniach gazety, były tak naprawdę wyssane z palca? Bo to przecież niemożliwe, co?
Erik Rønning ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył, w takich akurat konfrontacjach był naprawdę dobry. Mógłby zostać politykiem, gdyby tylko interesowali go inni ludzie. Ale niestety, zupełnie go nie interesowali. Dwudziestosiedmiolatek doskonale wiedział, że gdyby wyszło na jaw, iż faktycznie zmyślił wszystkie swoje reportaże, wpłynęłoby to bardzo negatywnie na wizerunek gazety, dlatego też nieszczególnie się obawiał. Zakładał, że redakcja będzie chciała ratować skórę, i miał zupełną rację. Nie poniósł właściwie żadnych konsekwencji, jedyną formą kary było to, że posyłano go od czasu do czasu w teren do takich właśnie spraw. Zwłoki w kostiumie baletnicy wyłowione z jeziora. Martwy chłopak w pokoju hotelowym. Czy istniał między tymi dwiema zbrodniami jakiś związek? Policja twierdziła, że nie, ale tym ludziom przecież nie można było ufać. A teraz – kolejny trup, na parkingu położonym przy popularnej trasie spacerowej. Nie powiedziano im jeszcze, kto jest tym razem ofiarą. Najpewniej jakiś ćpun. Albo ktoś zabity przez zazdrosnego kochanka. Erik Rønning miał to, szczerze mówiąc, gdzieś.
A czy to nie przypadkiem...
Otulił się szczelniej płaszczem, żałując, że nie wziął czapki. Zastanawiał się nad tym zresztą przez chwilę przed lustrem, ale w końcu zrezygnował. Czapki zawsze psuły mu fryzurę. W końcu zdecydował się na cienki kaszmirowy sweter z golfem, który tak dobrze pasował do beżowego płaszcza, dobrał do tego parę rękawiczek z jagnięcej skóry, na tyle krótkich, by było spod nich widać jego najnowszy zakup, zegarek Breitling. Ten sam, który reklamował Leonardo DiCaprio. Był z niego właściwie dość dumny. Na szczęście miał tyle oleju w głowie, by pod garniturowe spodnie włożyć cienkie wełniane kalesony. W końcu mieszkał w Norwegii, przynajmniej na razie. A dalej – kto wie. Może Monako? O tym właśnie myślał, gdy przed kilkoma miesiącami inwestował w akcje.
Mia Krüger?
Jej obecność tu musiała znaczyć, że przyjechał także Munch. Policja wytoczyła najcięższe działa? Może ten biedny trup na parkingu nie był tylko jakimś wyziębionym na śmierć alkusem czy studentem, który postanowił odebrać sobie życie. Mia i Munch? Najpierw baletnica, potem muzyk jazzowy, a teraz to? Czyżby mimo wszystko istniało jakieś powiązanie? Rønning uśmiechnął się pod nosem, czując, że ogarnia go ekscytacja. Czyżby to naprawdę był... seryjny morderca? To by dopiero było coś. Sprawa dla dziennikarza jego kalibru. Może bogini Fortuna mimo wszystko o nim nie zapomniała. Rønning utorował sobie drogę w zebranym tłumie i odnalazł Olego Lunda, kolegę z „VG”.
– Co się tu dzieje? – spytał Rønning.
– Niewiele wiadomo – odparł Lund. – Ale chodzą plotki, że to jakiś młody chłopak.
Rønning wyciągnął z kieszeni papierosa.
– Student?
– Nie wiem – przyznał Lund. – Możliwe.
– Ej, co się dzieje? – podeszła do nich kobieta, która najwidoczniej dopiero co dotarła na miejsce.
Dziennikarka z „Dagbladet”. Chyba miała na imię Vibeke. Rønning nie pamiętał jej zbyt dobrze, tak czy inaczej, była grubą klępą. Próbował raz kiedyś kręcić z nią w barze Hotelu Grand. Spodobało mu się, jak wyglądała od tyłu jej sukienka.
– Jakiś student – skłamał. – Najpewniej samobójstwo.
– Co ty mówisz? – spytała Vibeke Klępa. – Przez policyjną radiostację poszedł zupełnie inny komunikat...
– A jaki? – chciał się dowiedzieć Lund.
– Że to czternastolatek – odrzekła Vibeke, zerkając na Rønninga. – A ty masz inne informacje?
– Tak naprawdę to nic nie wiem. Dopiero co przyjechałem. – Mężczyzna wyszczerzył zęby w uśmiechu i zapalił papierosa.
– Palant.
Vibeke Klępa potrząsnęła głową i ruszyła dalej w kierunku policyjnej zapory.
– Mamy już jakieś nazwisko?
– Oficjalnie nic nie wiadomo, ale ludzie mówią, że to jakiś Ruben Iversen. Czternastolatek.
Z tłumu wyłonił się kolejny dziennikarz, młody facet w okularach.
Reporter „Dagsavisen”.
– A skąd taka informacja? – spytał Lund.
– Mam swoje źródła. – Okularnik się wyszczerzył.
Rønning wyłowił z kieszeni telefon i wysłał szybką wiadomość.
Ofiara, podobno niejaki Ruben Iversen, 14, znaleźć szkołę? Kogoś tam posłać? Rodzina, koledzy, nauczyciele itd.?
Pośród zebranych zapanowało nagle podniecenie.
– Prokurator Goli!
– Anette!
– Czy ta sprawa ma jakiś związek z wcześniejszymi ofiarami?
No właśnie.
Czyli nie tylko jemu przyszła do głowy taka myśl.
Świetnie. Wreszcie stanął przed jakimś wyzwaniem, będzie mógł im wszystkim pokazać, kim tak naprawdę jest. Nie mógł tu przecież sterczeć i próbować zarabiać na życie jak jakaś dziwka na ulicy.
Erik Rønning wycofał się w miejsce, z którego miał nieco lepszy widok. Może i był leniwy, ale na pewno nie głupi. Nie bez powodu uważano go za najbliższego współpracownika Grunga. Ulubieńca redaktora. Rønning cenił sobie sympatię starszego kolegi i naprawdę zrobiło mu się przykro, gdy Grung spojrzał na niego z rozczarowaniem, domyśliwszy się, że jego nagradzany pupilek tak naprawdę cały czas ich wszystkich oszukiwał.
No dobra, co się stało, to się nie odstanie. Nie ma sensu rozpamiętywać starych dziejów. Najwyższy czas zasłużyć na odrobinę chwały. Rønning odszedł jeszcze kawałek dalej, w poszukiwaniu innej drogi, którą można by się dostać na parking. Munch i Mia, owszem, oni byli śledczymi światowej klasy, ale cała reszta? Stołeczna psiarnia? Byli niewiele lepsi od ochroniarzy w centrach handlowych, Rønning wątpił więc, by zdołali kompetentnie zabezpieczyć tak rozległy obszar w tak krótkim czasie. Pozostali dziennikarze nadal tłoczyli się przy zaporach, podnieceni jak stado małp, zerkając z wyczekiwaniem na drogę.
Amatorzy.
Nic dziwnego, że nigdzie w życiu nie zajdziecie.
Erik Rønning uśmiechnął się pod nosem, rzucił niedopałek na ziemię i wyruszył na poszukiwania alternatywnej trasy.