35

ERIK RØNNING ZAMÓWIŁ smażonego na głębokim tłuszczu homarca z kimchi oraz estragonem, a do tego kieliszek petit chablis. Właściwie to miał ochotę na colę. Dręczył go lekki kac po ekscesach minionego wieczora, ale to by, rzecz jasna, nie wypadało, nie tu, w prestiżowej Grand Café. Kelner zniknął, zabierając karty dań, a Rønning poczuł miłe łaskotanie w żołądku. Znów udało mu się wkupić w łaski redaktora. I to tak szybko.

Grung ledwie był w stanie usiedzieć spokojnie po drugiej stronie stołu.

– Gdzie go masz? – szepnął, rozglądając się po lokalu.

Erik Rønning uśmiechnął się i postukał palcem w telefon.

– I widać tam całe zabójstwo? – spytał Grung z szeroko otwartymi oczami.

Rønning skinął głową.

Ach, jakże łaskawa okazała się dla niego Fortuna.

Bo już tam, na miejscu, miał przeczucie, że tak właśnie będzie, prawda?

– Mogę zobaczyć? – zapytał Grung nerwowo, wyciągając rękę w kierunku jego komórki.

– Nie tutaj – mruknął Rønning, chowając telefon do kieszeni marynarki.

Na szczęście zdążył wpaść do domu i się przebrać. Wycieczka do Maridalen okazała się bardzo owocna, ale musiał na niej poświęcić ubranie. Miałby teraz siedzieć w Grandzie z plamami na spodniach i ubłoconymi butami? He, he, to by dopiero było. Tym razem wybrał granatowy garnitur od Ermenegildo Zegny, do tego dość prosty czarny krawat od Armaniego i brązowe buty Mantellassi.

– Opowiedz wszystko od początku – poprosił Grung, w chwili gdy kelner pojawił się z ich zamówieniem.

Redaktor chciał oczywiście od razu zobaczyć film.

Co ty opowiadasz?

Przyjedź natychmiast do biura!

Ale Rønning wiedział rzecz jasna lepiej. Do biura? Nie ma mowy. Od razu inni rzuciliby się na tę sprawę. Na przykład Silje Olsen albo ten debil Ellingsrud. Nie, miał zamiar porozmawiać z Grungiem w cztery oczy. A jak się już umawiać, to czemu nie w jakimś godnym miejscu? Uczcić przy okazji swój sukces? Musiał w końcu spędzić całe przedpołudnie z bandą idiotów w jakiejś dziczy. Rønning podniósł kieliszek z białym winem do ust i poczuł się już trochę odurzony. Grung dawno tak na niego nie patrzył. W oczach starszego redaktora malował się podziw.

– OK, no więc stałem tam przy zaporach – zaczął Rønning.

Grung usłyszał już tę historię przez telefon, lecz mimo to słuchał teraz cierpliwie. W jego kieszeni co chwilę wibrowała komórka, ale starszy dziennikarz nie miał najwyraźniej zamiaru odbierać.

– Wiesz, wszyscy tam byli. Lund, Vikhammer, cała ta banda.

– Jasne. – Grung skinął głową.

– I wtedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł – ciągnął Rønning z dumą. – Po co tam sterczeć? Przecież i tak nic nie było widać. Stwierdziłem, że policja na pewno nie zdążyła zabezpieczyć całej okolicy.

– Słusznie. – Grung się uśmiechnął.

– No właśnie, bo pierwsze zawiadomienie wyszło kiedy, z godzinę wcześniej? Muszę powiedzieć, że było tam zaskakująco dużo ludzi. Dojechały nawet wozy NRK i TV 2.

– To przez tę baletnicę – stwierdził Grung, dźgając widelcem wołowego tatara na talerzu. – Wszyscy są w stanie najwyższej czujności.

– No właśnie. – Rønning się uśmiechnął.

– Opowiadaj dalej. Policyjne zapory?

– Okazało się, że faktycznie cały obszar został zamknięty – powiedział Rønning, wzruszając ramionami. – Ale mimo to przeszedłem się dookoła i to nie był zmarnowany spacer. W pewnym sensie... – upił łyk wina i postukał się palcem w nos – ...w pewnym sensie to wywęszyłem, rozumiesz?

Grung wyciągnął rękę po kieliszek.

– No właśnie tej części nie rozumiem do końca – rzucił redaktor, nie będąc już w stanie ukryć zniecierpliwienia. – Jaki to miało związek z prostytutkami?

– Właśnie o to chodzi. – Rønning się uśmiechnął i otarł usta serwetką.

Był zachwycony sytuacją. Chciał rozkoszować się każdą jej chwilą.

– Szedłem sobie drogą na tyłach jednostki i nagle, he, he, kogo moje piękne oczy widzą?

– No właśnie, kogo?

– Muszę chyba zacząć od początku – stwierdził Rønning, sygnalizując kelnerowi, że prosi o kolejny kieliszek wina.

– Prostytutki? Jakie one mają z tym wszystkim związek?

– No właśnie. – Rønning się uśmiechnął. – Rozpoznałem tam pewną twarz. Wśród publiczności.

– Masz na myśli gapiów?

– Ujrzałem to natychmiast w jego oczach – oświadczył młodszy dziennikarz triumfalnym tonem. – Ten człowiek nie był tam, żeby patrzeć. Był tam, by usunąć kamery.

Grung potrząsnął głową.

– Chwila, zwolnij trochę, mówisz, że co to za jeden?

– Nazywa się Pål Amundsen.

– I kim on jest?

– Pamiętasz tę sprawę sprzed kilku miesięcy? – spytał Rønning cicho, pochylając się nad stołem. – Ktoś dał nam cynk, że faceci przywożą tam sobie dziwki z centrum miasta, aby, że tak powiem, dopełnić transakcji...

– Zamontowałeś tam kamery? – spytał Grung surowym tonem i zmarszczył nos.

– Nie, nie, to znaczy, nie oficjalnie, ale owszem, znalazłem faceta, który zna się na takich sprawach. Wiesz, chodzi o taki sprzęt, który reaguje na ruch, filmuje się nim na przykład dzikie zwierzęta.

– Ale przecież wiesz, że to nielegalne. Kurwa, Erik, co ci strzeliło do głowy?

– Spokojnie. Nie da się w żaden sposób powiązać tego Amundsena ze mną, wyluzuj.

Wyglądało na to, że jego przełożony chciał otworzyć usta i coś powiedzieć, ale rozmyślił się w ostatniej chwili.

– Zrezygnowaliśmy z tamtej sprawy – ciągnął Rønning. – Jak pamiętasz, niczego ciekawego nie udało się nam ustalić, no ale cóż, zobaczyłem to w jego spojrzeniu...

– Zostawił tam te kamery?

– Facet jest świnią. – Rønning się zaśmiał. – Pewnie miał nadzieję, że nagra mu się coś, czym będzie sobie mógł umilić czas w domowym zaciszu. Od razu się zorientowałem. Wyglądał jak chodzący wyrzut sumienia. Zmuszenie go, by się przyznał, zajęło mi jakieś dziesięć sekund.

Kelner wrócił z winem. Rønning odczekał, aż napełni mu kieliszek, po czym mówił dalej.

– No i bum, dwadzieścia minut później byłem już u niego w domu, przed komputerem. I faktycznie, nagrało się wszystko.

Wyszczerzył zęby w uśmiechu i położył telefon z powrotem na stole.

– Niesamowite – stwierdził Grung, kręcąc głową. – I ty widziałeś to nagranie?

– Oczywiście – potwierdził Rønning.

– No i... naprawdę?

– Widać wszystko.

– Łącznie z...? Widziałeś, jak...?

– Widziałem wszystko. – Rønning się uśmiechnął, podsuwając telefon przełożonemu.

– Mogę? – Grung podniósł go ze stołu z taką troską, jakby to było nowo narodzone dziecko.

– Oczywiście.

– Dziękuję – wymamrotał redaktor, wsuwając komórkę do kieszeni marynarki.

– Cała przyjemność po mojej stronie – oświadczył Rønning, unosząc kieliszek w geście toastu.

Grung rozejrzał się nerwowo po lokalu, jakby co najmniej oczekiwał, że do środka wpadnie grupa oficerów kontrwywiadu, a zaraz za nimi jednostka komandosów, po czym wstał ostrożnie od stołu i ruszył spokojnym krokiem w kierunku toalet.