40
MUNCH WYSZEDŁ WŁAŚNIE na taras na szybkiego dymka, gdy rozdzwonił się jego telefon. Zerknął na wyświetlacz i postanowił odebrać.
– Cześć, Marianne, wszystko w porządku?
– Miałam cię właśnie zapytać o to samo.
Doskonale rozpoznawał ten ton. Jego była żona starała się ukryć, że jest zmartwiona, ale nie za bardzo jej to wychodziło.
– U mnie wszystko dobrze, mam tylko dużo pracy. Jak się miewa Miriam?
– Coraz lepiej, fizjoterapeuta bardzo ją wczoraj chwalił.
– Świetnie – rzucił Munch i zapalił papierosa, czekając na to, co jak zakładał, musiało nastąpić.
– Powiedziała ci? – spytała była żona.
– O czym?
– O ślubie?
– Tak, dzwoniła do mnie w tej sprawie – powiedział Munch, ale natychmiast pożałował tej odpowiedzi. Chmury, które cały dzień wisiały nad miastem, rozstąpiły się na chwilę i przebił się pomiędzy nimi promień słońca.
Właściwie to nie miał na to czasu. Nie teraz.
– I co o tym myślisz? – ciągnęła Marianne, nadal z nutą troski w głosie.
– Nie widzę w tym niczego złego – stwierdził Munch krótko.
– Poznałeś go?
– Nie, a ty?
– Przelotnie.
– I?
Śledczy zobaczył za szybą Grønliego, który machał do niego ręką. Skinął głową i wskazał na komórkę.
– Nie no, chłopak wydaje się miły. Ona na niego mówi chyba Ziggy. Stali na schodach. Miriam jeszcze nie chce, żeby Marion go poznała. Niby wszystko w porządku, ale ślub? Już? Nie sądzisz, że to trochę szybko?
– Owszem – odparł Munch, nie usłyszawszy właściwie pytania.
Musiał przegrupować ludzi, na nowo wszystko zaplanować. Ich priorytetem była rodzina Iversenów. A potem trzeba było dopilnować przesłuchań ludzi związanych z Kurtem Wangiem. To byli jazzmani, a jeden spośród nich, Portugalczyk, miał podobno u nich założoną kartotekę.
– ...zrobimy? – zakończyła dość długi wywód Marianne.
– Co? – spytał Munch.
– Uważasz, że to w porządku?
– Ona jest dorosła – rzucił śledczy. Za szybą znów pojawił się Grønlie. – Nie bardzo sobie wyobrażam, że mielibyśmy coś z tym robić.
– Tu chodzi też o naszą wnuczkę. – Jego była żona zmieniła nieznacznie ton. – Chyba wolno nam dawać rady, nie sądzisz?
– Marion to twarda sztuka. Najważniejsze, że Miriam jest szczęśliwa, prawda? Po tym wszystkim, przez co przeszła...
Grønlie zniknął, podobnie jak słońce. Wiosna naprawdę ociągała się w tym roku. Munch otulił się ciaśniej budrysówką, w słuchawce zapiszczał sygnał informujący o kolejnym przychodzącym połączeniu.
– No ale przecież o tym właśnie mówię! Ile minęło czasu? Zaledwie pół roku, prawda? Ona nadal ma problemy z mówieniem. A to przecież bardzo ważna decyzja. Nie sądzisz, że powinna poczekać, aż... cóż, aż dojdzie w pełni do siebie?
– Słuchaj, muszę uciekać – powiedział Munch, gdy sygnał ucichł. – Mam pełne ręce roboty. Ale tak czy inaczej, obiecałem jej, że odprowadzę ją do ołtarza, OK? Sądzę, że na to zasłużyła.
W słuchawce zapanowała na chwilę cisza, wydawało się, że Marianne zbiera się w sobie, żeby coś powiedzieć.
– Myślisz, że powinniśmy się niepokoić?
– Jak powiedziałem: jeśli ona tego chce, to będę ją wspierać.
– Nie, nie o to mi chodzi – przerwała mu była żona. – Pytam o to, co puszczają w telewizji. Bo zakładam, że nad tym właśnie pracujesz... Chodzi o te wszystkie straszne zabójstwa.
– Wiesz, że nie mogę z tobą rozmawiać o mojej pracy, Marianne.
– Wiem. Ale mimo wszystko...
– Nie macie żadnego powodu do zmartwień – odrzekł Munch z nadzieją, że brzmi dość przekonująco. W słuchawce znów rozległ się sygnał przychodzącego połączenia.
– Mógłbyś mi chociaż coś zasugerować? Powinniśmy uważać? Mam zabrać Marion ze szkoły?
– Nie, nie – rzucił Munch w chwili, gdy na taras wyjrzał Grønlie.
– Możesz odebrać połączenie od Mii? Próbowałem jej tłumaczyć, że z kimś rozmawiasz, ale mnie nie słucha.
– Dwie sekundy. – Munch skinął głową.
– Jesteś tam, Holger?
– Posłuchaj, Marianne – powiedział śledczy, zaciągając się papierosem – możemy się umówić, że pozwolimy Miriam decydować o własnym życiu? A jeśli chodzi o to drugie, to macie zachowywać się zupełnie normalnie. Nie ma powodów do zmartwienia, OK? Muszę już lecieć, zadzwonię później. Pozdrów je obie ode mnie.
Rozłączył się, nie dając byłej żonie czasu na odpowiedź, i odebrał połączenie od Mii.
– Zgubiłeś komórkę czy co? – spytała koleżanka z irytacją.
– Już jestem – odrzekł Munch.
– Wydaje mi się, że to ten sam facet – rzuciła Mia krótko.
– A na czym opierasz ten wniosek?
– Rozmawiałam w teatrze ze specem od masek. Powiedział, że oczy są identyczne.
– Stwierdził tak na podstawie rysunków?
– I klatki z filmu. Niewykluczone, że to bracia – mówiła Mia, nie dając mu dojść do słowa. – Wiesz, Bracia Lwie Serce i w ogóle, ale chyba nie, nie wiem, wydaje mi się, że powinniśmy pracować nad hipotezą, że to jeden i ten sam człowiek.
– OK – zgodził się Munch. – Przyjedziesz do biura?
– Nie, muszę trochę pomyśleć – powiedziała Mia. – Możliwe, że wyłączę telefon. Ciągle mi coś nawala. Muszę kupić nowy.
– Może jednak go nie wyłączaj, dobrze? – powiedział Munch, ale jego młodsza koleżanka zdążyła się już rozłączyć.
Śledczy zgasił papierosa w przepełnionej popielniczce. Jego komórka znów zaczęła dzwonić, tym razem na wyświetlaczu pojawił się numer, którego nie rozpoznał.
– Munch, słucham?
– Cześć, Holger – rozległ się w słuchawce przyjemny głos. – Tu Lillian Lund. Zakład Medycyny Sądowej. Nie masz nic przeciwko, że dzwonię prosto do ciebie?
– Nie, nie, jasne. – Munch skinął głową. – Czym mogę ci służyć?
– Właściwie to chodzi o dwie sprawy – powiedziała Lund. – Po pierwsze, chciałam tylko potwierdzić, że wszystko się zgadza, jeśli chodzi o związek pomiędzy ofiarami. Etylenoglikol. Tym razem trochę większa dawka, ale nie ma wątpliwości. Przyczyna śmierci jest ta sama. Także w tym przypadku nie mamy żadnych śladów na ciele. Żadnych oznak walki, czysto pod paznokciami, no, sam wiesz. Identycznie jak w przypadku Vivian Berg i tego młodego mężczyzny z hotelu.
– OK. – Munch skinął głową i zapalił kolejnego papierosa. – A udało ci się coś ustalić w kwestii tych ranek w okolicy ust?
– Tak – odrzekła Lund i zrobiła krótką pauzę. – Właśnie przed chwilą przyszły wyniki.
– I?
– Chyba już rozumiem – powiedziała Lund cicho.
– Co takiego?
– Czemu oni nie stawiają oporu.
– Ach tak?
– Posłuchaj – zaczęła Lund i odchrząknęła nieznacznie. – Wiem, że to nie do końca zgodne z zasadami, ale może moglibyśmy się spotkać? Wolałabym nie rozmawiać o tym przez telefon.
– Jasne – odrzekł Munch.
– A może byśmy coś przy okazji zjedli? – ciągnęła Lund. – Byłam umówiona z koleżanką, ale w ostatniej chwili musiała odwołać spotkanie. Zarezerwowałam stolik w restauracji, a nie znoszę jeść w samotności. Co o tym myślisz?
– Brzmi dobrze. – Munch skinął głową. – Gdzie i kiedy?
– A jadasz sushi?
– Właściwie to nie, ale mogę zrobić wyjątek.
– Świetnie – rzuciła Lund. – Alex Sushi? Na Tjuvholmen? Za jakąś godzinkę?
– Do zobaczenia na miejscu – odrzekł Munch i zakończył połączenie.