43
ERIK RØNNING NIE zapłacił przez cały wieczór za ani jednego drinka. Na jego stoliku pojawił się właśnie kolejny darmowy koktajl, postawiony przez kolejną osobę o tym samym wyrazie twarzy. Pięćdziesiąt procent zawiści, pięćdziesiąt procent ciekawości. Jeszcze jeden niechlujnie ubrany kolega dosiadł się do stolika, opadając ciężko na krzesło, w nadziei, że uda mu się dowiedzieć czegoś nowego. Tym razem jakiś typ z „Nettavisen”. Jak on się nazywał? Rønning nie był w stanie sobie przypomnieć. Zresztą wszystko jedno. Uniósł szklaneczkę z ginem i tonikiem w geście toastu, po czym odwrócił się do Veroniki Mossberg, która po kilku – chyba sześciu, choć nie pamiętał dokładnie – drinkach zdawała się wyglądać jeszcze lepiej.
Lokal Stopp Pressen. Nie przychodził tu zbyt często, jak na jego gust było tu zbyt obskurnie. Taki bar dla gawiedzi. Redaktorzy rzadko się w nim pokazywali, więc i on nie widział powodu, by tu przesiadywać, ale tym razem lokal zaproponowała Mossberg.
– To jak właściwie udało ci się zdobyć ten film? – zapytała Veronica, posyłając mu powłóczyste spojrzenie.
Czyżby rozpięła kolejny guzik bluzki? Chyba faktycznie. A on odwrócił się tylko na chwilę, by uścisnąć kolejną wyciągającą się ku niemu dłoń. Rønning mrugnął do niej i uśmiechnął się znad drinka, przysuwając jeszcze bliżej.
– Ach, wiesz – rzucił, kładąc dłoń na oparciu sofy – mam nosa do takich spraw. Ciężko pracuję.
Mossberg zachichotała cicho i potrząsnęła głową.
– Ale poważnie, Erik, jestem ciekawa. Powiedz.
– Obiecałem milczeć po grób. – Dziennikarz wyszczerzył zęby w uśmiechu i musnął wargi palcem.
– Daj spokój, rozmawiamy w cztery oczy. – Mossberg mrugnęła.
– Jasne. – Erik znów się uśmiechnął.
Wybielił sobie zęby przed kilkoma zaledwie dniami, u dentysty na placu Ratuszowym. Zastanawiał się właściwie nad porcelanowymi licówkami. Z tym wiecznym wybielaniem było tyle kłopotu, czemu nie zrobić tego raz a dobrze. Skoro będzie teraz częstym gościem w telewizji, a na to się przecież zapowiadało, jego uśmiech musi być nienaganny. Ale na razie zrezygnował z tego pomysłu. Jakiś tydzień wcześniej był na obiedzie z kilkoma inwestorami, chodziło o jakiś hotel w Dubaju, a żona jednego z nich, może zresztą kochanka, bo to nigdy nie da się powiedzieć na pewno, wyglądała z nowymi zębami jak klacz. Może więc lepiej pomęczyć się co jakiś czas z wybielaniem.
Przysunął się jeszcze bliżej Mossberg, zbliżył wargi do jej miękkiego policzka. Czuł teraz wyraźnie zapach jej perfum.
– Znam spokojniejsze miejsce – szepnął.
– Ach tak? – Mossberg zachichotała, wsuwając słomkę do ust.
Do ich stolika zbliżył się kolejny człowiek. Pewnie znów drink, kolejne gratulacje. Cały dzień tak to wyglądało. Debile. Naprawdę im się wydawało, że powie im, jak udało mu się nagrać zabójstwo? Powodzenia.
– Och, cześć. – Mossberg wstała z sofy.
Przywitała mężczyznę pocałunkiem.
– Erik, to mój mąż, Konrad. Nie znacie się jeszcze, prawda?
Mąż?
Rønning z trudem powstrzymał beknięcie. Wstał i podał mężczyźnie dłoń.
– Konrad Larsen – przedstawił się nowo przybyły.
Marynarka, rozpięta koszula. Durny wąs i okulary.
– Miło mi – wymamrotał dziennikarz, opadając z powrotem na sofę.
Cholera.
Dopiero teraz to poczuł.
Sześć albo siedem drinków.
Miał problemy z trafieniem tyłkiem w siedzenie.
– Ale zrobiłeś sensację – rzucił Larsen, gładząc żonę po ramieniu. – To był przypadek czy jak?
Skąd się właściwie wziął ten facet?
Niech to szlag.
Rønning przywołał na wargi wymuszony uśmiech, coś wymamrotał i przeprosił, mówiąc, że za chwilę wraca. Znalazł drogę do toalety i stanął przed lustrem. Co za marnotrawstwo czasu. Siedział tam jak jakiś palant. Oddał jej nawet kilka swoich drinków. Klępa. Odkręcił kran i opłukał twarz. Może zmienić lokal na bar w Grandzie? Napić się trochę szampana?
Wrócił chwiejnym krokiem na salę i zastanowił się, czy po prostu nie wyjść, nie żegnając się z nikim, ale wtedy zauważył, że przygląda mu się siedząca przy barze dziewczyna. Czerwone wargi nad szklaneczką z koktajlem. Jasne włosy, wąska sukienka pozostawiająca niewiele w sferze domysłu. Była w jego wieku, może trochę młodsza. Nie rozumiał tylko, dlaczego miała na głowie zieloną czapeczkę z daszkiem, ale właściwie czemu nie? Taka hipsterska, sportowa stylizacja nawet mu się podobała.
Erik Rønning poprawił węzeł krawata i ruszył w stronę baru.
– Co pijesz? – zapytał z uśmiechem, wskazując skinieniem głowy jej szklaneczkę.
– Już nic, skończyłam. – Młoda dziewczyna zachichotała.
– Ach. – Dziennikarz mrugnął. – Tak nie może przecież być.
Machnął ręką na barmana, ale ten nie zwrócił na niego uwagi.
Czyżby nie wiedział, kim on jest?
– Trochę tu w ogóle tłoczno, nie sądzisz?
– Słucham? – spytał Rønning, odwracając się do dziewczyny.
– Straszny tu tłok. – Blondynka mrugnęła.
– Masz rację. – Dziennikarz przysunął się do niej bliżej. – Masz może jakąś inną propozycję?
– Szkoda, że mieszkam tak daleko. A ty?
Bingo.
– Pięć minut stąd. – Wyszczerzył się i delikatnie musnął palcami nagie ramię dziewczyny.
– A czym mnie poczęstujesz? – Nieznajoma się zaśmiała.
– Ach, wiesz. Tym, na co będziesz miała ochotę – szepnął do niej Rønning.
– Dasz mi dwie minutki? – spytała dziewczyna, sięgając po torebkę.
– Oczywiście.
– Zaraz wracam.
Blondynka w zielonej czapeczce ścisnęła mu lekko dłoń, po czym ruszyła w kierunku toalety pełnym wdzięku krokiem.