4
MIA KRÜGER ZABIERAŁA się właśnie do zaklejania taśmą ostatniego kartonu, gdy ze stojącego na blacie laptopa dobiegł sygnał przychodzącego połączenia na Skypie. Trzydziestoczterolatka uśmiechnęła się, widząc, kto do niej dzwoni.
Endless Summer.
Sześciomiesięczny rejs jachtem po Morzu Karaibskim.
Podniosła stojący na podłodze kubek z kawą i rozsiadła się na sofie, podciągając nogi po siebie.
– Cześć, Mio, co u ciebie? Kupiłaś już bilety lotnicze?
Viktor Vik. Kolega z dawnych czasów, który przed laty porzucił lodowatą Norwegię i pracę w budżetówce, by gonić za swoim marzeniem.
– Tak, wczoraj. – Mia kiwnęła głową. – Lecę przez Nowy Jork.
– Świetnie. – Jej opalony rozmówca się uśmiechnął. – Kiedy lądujesz?
– W następny wtorek. Jesteście teraz na Saint Thomas?
Za plecami Viktora pojawił się ciemnoskóry kelner. Postawił na stole drinka z parasolką.
– Nie, zatrzymaliśmy się w porcie w Road Town na Tortoli. Bo tam jest nie do zniesienia.
– Na Saint Thomas?
– Tak, to punkt obowiązkowy wszystkich tych rejsów wycieczkowych. Na dodatek lądują tam amerykańscy turyści.
– Chcesz, żebym do was przypłynęła?
– Nie, nie – powiedział Viktor, wyjmując kilka banknotów z kieszeni kolorowej koszuli.
Kelner skinął głową i zniknął z ekranu. Mia dostrzegła za plecami rozmówcy palmę. Zamontowany pod sufitem wiatrak. Mignęło jej dwoje objętych, roześmianych ludzi z drinkami w dłoniach: kobieta w białym bikini i mężczyzna z nagim torsem.
Karaiby.
Wciąż nie była w stanie uwierzyć, że to prawda.
– Przypłyniemy po ciebie. Zero stresu. Kurwa, gorąco tu dziś jak diabli. A jak u ciebie? Nadal zima?
Viktor zamrugał i otarł czoło wierzchem dłoni.
– Nie, wreszcie chyba przyszła wiosna – odrzekła Mia, zerknąwszy za okno.
Blade słoneczne promienie kładły się łagodnie na podłodze pustego niemal salonu. Kwiecień. Wiosna w Oslo. Trzynaście stopni. Ciemności, które przez całą zimę spowijały stolicę, wreszcie minęły, ale to rzecz jasna nic w porównaniu z tym, co ją wkrótce czekało.
Wyspy Dziewicze.
– Tutaj mamy lato cały rok. – Viktor Vik się uśmiechnął, upijając łyk drinka. – Strasznie się cieszę, że nam się udało, Mio. Fajnie będzie znów cię zobaczyć. Zadzwoń do mnie, jak będziesz wsiadała do samolotu, dobrze? Żebym wiedział, że jesteś w drodze.
– Oczywiście. – Mia skinęła głową. – Powinnam wylądować na Saint Thomas we wtorek koło pierwszej.
– To by się zgadzało, poranny samolot z Nowego Jorku – odrzekł Viktor. – Gdybyśmy musieli zacumować gdzie indziej, to wyślę ci esemesa, OK?
– Brzmi świetnie.
– Endless Summer czeka. – Viktor posłał jej ostatni uśmiech i uniósł drinka w geście toastu, po czym przerwał połączenie i zniknął z jej ekranu.
Mia Krüger opuściła klapę laptopa i poczuła, jak po całym ciele rozlewa się jej rozkoszne ciepło.
Sześć miesięcy na jachcie.
Czemu nie pomyślała o tym wcześniej?
Przypomniał jej się ojciec w kuchni rodzinnego domu w Åsgårdstrand, pochylony nad jednym z prenumerowanych przez siebie czasopism żeglarskich.
– Spójrz, Mio, Endeavour klasy J. Widziałaś kiedyś coś piękniejszego?
Kończyła wtedy osiem lat. I była to jedna z tych chwil, kiedy miała ojca tylko dla siebie. Sigrid, jej siostra bliźniaczka, musiała pojechać na jakieś dodatkowe zajęcia. Balet. Chór. Jeździectwo. Bardzo się pod tym względem od siebie różniły. Sigrid zawsze była aktywna. A ona raczej spokojna. Nie lubiła brylować. Dwie dziewczynki przyszły na świat tego samego dnia, były na zawsze ze sobą związane, a jednocześnie tak różne.
Ty będziesz Królewną Śnieżką, a ja Śpiącą Królewną!
Czemu za każdym razem muszę być Śnieżką, Sigrid?
Bo masz ciemne włosy, a ja jasne, nie rozumiesz?
Nie. Jestem głupia.
Głupia? Nie wolno ci tak mówić. Nie znam nikogo mądrzejszego niż ty, Mio.
Mia Krüger wyłączyła laptopa i znów zestawiła kubek z kawą na podłogę.
Nie powinna więcej o tym myśleć.
To już minęło.
Zakleiła taśmą karton i sięgnęła po marker. Zastanowiła się przez chwilę, co powinna napisać, i w końcu zdecydowała się na proste rozwiązanie.
Zdjęcia.
Mia podniosła karton z podłogi, zaniosła go do najmniejszego pokoju i postawiła razem z innymi. Pamiątki. Wreszcie znalazła w sobie dość sił, by je wszystkie przejrzeć, przebrnąć przez to, co było dla niej takie trudne. Ostatni karton okazał się pod tym względem najgorszy. Zwłaszcza jeden ze znalezionych w nim albumów. Album Mii. Zrobiony dla niej przez jej matkę. Okładkę zdobiła fotografia przedstawiająca ją samą jako niemowlę w wózku, wyjątkowo bez siostry, a potem, na kolejnych kartach: Drugie urodziny Mii i Sigrid. Sigrid i Mia na balu. Tata kupił nowe auto! Całe dzieciństwo w Åsgårdstrand udokumentowane tak dokładnie, jak tylko był to w stanie zapewnić album z lat osiemdziesiątych. Wyblakłe, czarno-białe wspomnienia, od których miało się ochotę wbiec do łazienki, pootwierać wszystkie fiolki z lekami i się znieczulić. Ale ona rzecz jasna tego nie zrobiła.
Bo nie miała jak.
Żadnych więcej tabletek.
Wszystkie szafki puste.
Żadnych więcej fiolek.
A zaledwie cztery miesiące wcześniej w jej duszy panowała zima jeszcze bardziej surowa niż za oknem. Alkohol i tabletki. Ciągła potrzeba odurzenia i świat, z którym nie dawała sobie rady.
Dziesięć lat wcześniej Sigrid, jej siostra bliźniaczka, została znaleziona martwa w brudnej piwnicy na Tøyen, gdzie przedawkowała heroinę. Ich zrozpaczeni rodzice wkrótce do niej dołączyli, odeszli, umarli.
Przed rokiem Mia sprzedała mieszkanie w Oslo, kupiła dom u wybrzeży Trøndelagu i postanowiła pójść za nimi.
Odebrać sobie życie.
Chodź, Mio, chodź.
Ubrana w białą sukienkę Sigrid biegnie przez złociste łany zboża i woła ją niczym w hipnotycznym śnie.
Boże, jakaż ona była głupia.
Wciąż się wstydziła.
Mia posłała kartonom ostatnie spojrzenie, zamknęła za sobą drzwi i wróciła do salonu.
Nowe życie.
Sześć miesięcy na jachcie.
Uśmiechnęła się sama do siebie, odstawiła pusty kubek po kawie na kuchenny blat i miała właśnie pójść pod prysznic, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Ruszyła do wejścia i zobaczyła przez judasza znajomą twarz. Należała do jej sąsiada, Alexandra, chłopaka po dwudziestce. Towarzyszyła mu jasnowłosa dziewczyna, zapewne jego siostra.
Nie myślałaś może o wynajęciu tego mieszkania?
Na czas swojego wyjazdu?
Bo wiesz, jej się ostatnio nie układa...
Mia Krüger rozważała, czy nie sprzedać mieszkania, nie pożegnać się na zawsze z tym miastem, ale w takich sytuacjach zawsze wychodziła z niej słabość. Potrzeba pomocy bliźniemu. Różniły się z Sigrid także pod tym względem. Jej bliźniaczka zawsze była dużo twardsza, Mia zaś – tak podatna na wpływy z zewnątrz, że czasem czuła się wręcz przezroczysta. Policjantka. Miała rzecz jasna zostać kimś całkiem innym. Zło, z którym się na co dzień stykała, zupełnie ją czasem przygniatało. Właściwie to postanowiła studiować literaturę. Od najwcześniejszego dzieciństwa uciekała w książki, były dla niej jak azyl w przytłaczającej codzienności. Wykonała nawet nieśmiałą próbę, zapisała się na uniwersytet, zaliczyła kilka wykładów, ale nie podeszła do żadnego egzaminu. Wydawało jej się to wtedy takie zbędne. Miałaby czytać książki w czasie, gdy Sigrid mieszkała na ulicy i w bramach dawała sobie w żyłę? Mowy nie ma, musiała się wziąć do czegoś konkretnego. Papiery do Wyższej Szkoły Policyjnej złożyła pod wpływem impulsu i tak się jakoś składało, że radziła sobie tam świetnie. Jakby była stworzona do bycia policjantką. Munch zwerbował ją do jednostki specjalnej do spraw zabójstw, jeszcze zanim skończyła studia. Od pierwszej chwili pokochała tę pracę. I kolegów z zespołu. Niezwykle kompetentnych i bystrych ludzi. Lubiła poczucie, że coś z siebie daje, walczy w obronie tego smutnego świata przed złem. Tylko że jej miecz okazał się bronią obusieczną. Ona zaś kimś silnym, a jednocześnie kruchym.
Właśnie to sprawia, że jesteś wyjątkowa, Mio.
Dlatego nie mam w drużynie nikogo lepszego.
Przez ostatnią dekadę Holger Munch był dla niej niemal jak ojciec i czuła wobec niego ogromną wdzięczność, ale przyszedł już czas na zmiany.
Czas, by zacząć od nowa, z czystą kartą.
Sześć miesięcy urlopu.
Znów poczuła, jak ogarnia ją pełna ekscytacji radość. Otworzyła drzwi i wpuściła gości do środka.