51

MUNCH CZUŁ SIĘ jak idiota, ale nie mógł już nic na to poradzić. Potrząsnął lekko głową i zaparkował audi na skraju chodnika. Do środka wsiadła wypoczęta Mia, zapięła pas bezpieczeństwa.

– Gdzie jedziemy?

Munch westchnął i doszedł do wniosku, że najlepiej będzie przejść od razu do sedna.

– Co? – spytała Mia, marszcząc nos.

Zauważyła, że coś jest nie tak. W końcu pracowali razem już całe lata.

– Nadal masz ochotę na urlop?

– Co proszę? – spytała Mia.

– Sorry – wymamrotał Munch i potarł twarz dłonią. – Dostaliśmy wiadomość z góry.

– Jaką?

– Sprawę przejmuje Sztab Obrony Kraju. Wysadzili nas z siodła.

– Przejmuje? Co to znaczy?

– Że to nie jest już nasza sprawa – zaczął Munch, ale Mia weszła mu w słowo:

– Hę? Ależ, do jasnej cholery, Holger?

– Wiem. – Munch skinął głową. – Ja...

– To przecież, kurwa, niemożliwe – zasyczała Mia. – Jaja sobie teraz ze mnie robisz? Sztab Obrony Kraju? A jaki oni w ogóle mają związek z tym śledztwem?

– To długa historia. – Munch poskrobał się w brodę. – Coś się dziś w nocy stało. Słuchaj, próbowałem walczyć, ale tak to wygląda.

Widział, że Mia się domyśla, co zaraz od niego usłyszy. Zaskoczenie w jej oczach przeszło w pełną urazy agresję w dosłownie kilka sekund.

– Czyli ja... wypadam z gry?

– Tylko tymczasowo – odparł Munch, próbując ją uspokoić. – Do chwili, aż przegrupujemy siły.

– Kurwa mać – warknęła Mia. – A kto to „my”?

– Organizujemy grupę kierowniczą. Sztab Obrony Kraju, Policyjna Służba Bezpieczeństwa.

– A ktoś od nas? Co tu się dzieje, Holger?

– Od nas wyznaczono mnie i Anette – odparł Munch pospiesznie. – Jak powiedziałem, to tylko tymczasowe rozwiązanie, do chwili kiedy...

– Cholera jasna, Holger. – Mia potrząsnęła z rezygnacją głową. – Ile minęło czasu, odkąd zaciągnąłeś mnie do Justisen i kazałeś przyjrzeć się tej sprawie? Miałam już przecież bilety na samolot, do kurwy nędzy! Czekał na mnie jacht!

– A to nadal aktualne? – spytał Munch, ale w tej samej chwili pożałował, że otworzył usta.

Mia odwróciła się od niego, była tak wściekła, że niemal toczyła pianę z ust.

– Sorry – powiedział Munch. – Ja tylko...

– A czemu nie ja?

Mia znów przeniosła na niego wzrok. Doskonale znała odpowiedź na to pytanie, ale chciała go zmusić, by to powiedział.

– Chodzi o poziom autoryzacji – odchrząknął Munch.

– Bo jestem niestabilną idiotką?

– Mio...

– Którą możesz wykorzystywać, gdy wam akurat tak pasuje, ale jak przychodzi co do czego, to możecie mi kazać spadać. To mi próbujesz powiedzieć?

– Słuchaj, Mio... przecież wiesz, że gdyby to ode mnie zależało, byłoby inaczej, prawda?

– Cholerni debile – wymamrotała policjantka, odpięła pas i położyła dłoń na klamce.

– Oni znaleźli listę – rzucił Munch szybko, zanim zdążyła otworzyć drzwi.

– Jaką listę?

Wiadomość z góry czy nie, Munch poczuł, że ma to gdzieś. Przede wszystkim odpowiadał za swoich ludzi. Ministerstwo mogło go pocałować w dupę, miał już tego dość. Właściwie to od dłuższego czasu. Miał dość tego, jak traktowana jest w ostatnich latach Mia. Reprymendy, zawieszenia, a potem, gdy była im potrzebna, znów wyciągali do niej rękę. Nie, kurwa mać, tak być nie mogło.

– Ktoś odwiedził nad ranem Rønninga – rzucił pospiesznie śledczy.

– Tego dziennikarza?

– Tak. Jakiś były żołnierz. Podobno weteran z Afganistanu.

– Gdzie?

– U niego w domu. Nie znam wszystkich szczegółów, ale podobno nie obszedł się z nim zbyt delikatnie. Na koniec dał mu listę ofiar. Chłopcy ze Sztabu pracują nad teorią, że to wszystko to jakaś wielka zorganizowana zemsta.

– Za co?

– Nie wiemy, ale coś się w tym Afganistanie musiało stać, może chodzi o ogólną nienawiść do państwa norweskiego, nie mam pojęcia. Ale posłuchaj...

– Lista?

– Tak, lista ofiar. Przypadkowych.

– Co? Ile ich jest? – spytała Mia z zaskoczeniem.

– Pięćdziesiąt – wymamrotał Munch.

– O kurwa.

– I dlatego nie chcą nikogo dopuścić do sprawy, rozumiesz?

– Ten weteran pasuje do profilu?

Mia odwróciła się do Muncha, na szczęście wydawała się już mniej poirytowana. Jej twarz nieco złagodniała, ale oczy wciąż zdawały się go świdrować.

Munch skinął głową.

– Wiek chyba się zgadza.

– A te liczby?

– Vivian Berg była numerem cztery na jego liście – potwierdził śledczy. – Tylko tyle wiem, chłopcy ze Sztabu trzymają jak na razie gęby na kłódkę.

– Czyli faktycznie przypadkowe ofiary – powiedziała Mia, wyglądając przez okno auta.

Munch skinął głową.

– Wygląda na to, że typuje je na chybił trafił z listy pięćdziesięciu nazwisk.

– Cholera – wymamrotała Mia, dokonując pospiesznie obliczeń w pamięci.

On musiał wcześniej zrobić to samo.

Profil. Liczby. Przypadkowe ofiary.

– Widziałeś tę listę?

Munch potrząsnął głową.

– Czekam właśnie na telefon. Anette jest z nimi w stałym kontakcie, podobno mają tam stan wyjątkowy. Mówi się nawet o przetransportowaniu rządu i rodziny królewskiej w bezpieczne miejsce.

– Serio?

– Jak wspominałem, niechętnie dzielą się z nami szczegółami, ale Anette jest zdania, że tak to właśnie wygląda.

– Ale przecież nie mogą tego tak po prostu zrobić. Jak to wytłumaczą przed społeczeństwem? Król siedzi gdzieś w bunkrze, ale nie ma powodów do niepokoju, żyjcie sobie spokojnie jak dotychczas? Idioci.

– Nie sądzę, by to zabrnęło aż tak daleko, ale tak czy inaczej: wojsko, obrona terytorialna, cywilna, pewnie wszyscy są teraz w stanie najwyższej gotowości, a jednocześnie wszystko odbywa się po cichu. To dlatego...

– Wolą trzymać czubków z daleka od tego? – dokończyła Mia z miną, jakby miała ochotę splunąć na podłogę.

– Posłuchaj... – zaczął Munch, ale go powstrzymała. Po chwili milczenia zapytał: – Mam cię dokądś zawieźć?

Mia potrząsnęła głową i chwyciła za klamkę.

– Będę cię informował na bieżąco, OK? – zawołał za nią, gdy była już na chodniku.

Mia posłała mu ostatnie, pełne rezygnacji spojrzenie, po czym zatrzasnęła drzwi i zniknęła za rogiem, nie obejrzawszy się ani razu.

Kurwa mać.

Właściwie miał ochotę za nią pobiec, ale nie zdążył, bo w jego kieszeni rozdzwonił się telefon.

– Tak?

– Ruszamy – powiedziała Anette.

– Gdzie?

– Plac Bankowy, za dwadzieścia minut.

– Już jadę – rzucił Munch, przekręcając kluczyk w stacyjce.