52
MIA WAŁĘSAŁA SIĘ bez celu ulicami, wściekła, zszokowana, nie będąc do końca w stanie określić, co właściwie czuje. Emocje się w niej kotłowały. Zaczęła dzień od myśli: A co, jeśli tylko mnie oszukuje? Gada jakieś bzdury? Wciąż dźwięczały jej w uszach usłyszane poprzedniego wieczora w pubie słowa Johna Wolda. Funkcjonariusz z pewnością widział malujący się na jej twarzy sceptycyzm, czyż nie? Kurwa, przecież powiedziała mu to wprost: To nie Curry. Nie mam zamiaru w czymkolwiek wam pomagać. Ale był cwany, zaserwował jej jakąś pewnie zmyśloną historię, która miała podkopać jej pewność i sprawić, że zacznie wątpić. Przyłączy się do jego drużyny. Jest taka ćpunka. Twoja siostra była w to zamieszana. Sigrid. Co za świnia. Najgorsze, że ta strategia na nią zadziałała. Nic zresztą dziwnego, wciąż doskwierał jej ból po utracie jednej z najbliższych osób na świecie. Ból i tęsknota. Wold odwołał się do jej najgłębiej skrywanych emocji, czyż nie? Po to tylko, by przystała na jego propozycję.
Mia zaklęła cicho i znów ruszyła na drugą stronę ulicy. Było jej wszystko jedno, dokąd idzie, chciała tylko pozostać w ruchu. Właśnie do tego doszło poprzedniego wieczora – została oszukana, prawda? Jakaś Cisse w czerwonej puchówce? Cholernie mało precyzyjny opis. Powinna była rzecz jasna zareagować na to od razu, ale nie była przygotowana. Musnęła palcami bransoletkę, w tej samej chwili rozległo się głośne trąbienie i taksówka zatrzymała się kilka centymetrów od jej uda.
Cholera jasna.
A dzień zaczął się tak dobrze. Wstała z wygodnego łóżka Charliego Browna z poczuciem, że rozjaśniło jej się w głowie. Curry? Oczywiście, że nie miał z całą tą sprawą nic wspólnego. Mia znała tego łagodnego pudelka od dziesięciu lat. Owszem, może wyglądał jak gangster, ale za tą zakazaną gębą krył się facet, który nie skrzywdziłby nawet muchy.
Nie, nie, to musiał być ktoś inny.
Jakiś policjant.
Ktokolwiek.
A teraz to?
Chciała znów wejść na szosę, ale ktoś chwycił ją za kurtkę i powstrzymał, pokazał czerwone światło. Kilka metrów od niej przejechało kolejne trąbiące auto. Mia skinęła głową w podziękowaniu przechodniowi, który uratował jej właśnie życie, i wsunęła dłoń do kieszeni, szukając pastylki odświeżającej.
Pięćdziesiąt osób?
Może byli wśród nich otaczający ją przechodnie?
Kobieta w żółtym płaszczu prowadząca na smyczy psa?
Chłopak na deskorolce?
Kurwa mać.
Mia uspokoiła się trochę, rozbłysło zielone światło, ludzie ruszyli niespiesznie na drugą stronę ulicy. Wracali do domu, ze szkoły czy biura, a może właśnie dopiero szli do pracy, uśmiechnięci, szczęśliwi, zmęczeni. Nieśli torby z zakupami, pchali wózki, ot, zupełnie zwykły dzień w małym Oslo czekającym na spóźnioną wiosnę.
Cholera jasna.
Mia przystanęła na rogu i wyszarpnęła komórkę z kieszeni.
OK.
Ogarnij się, dziewczyno.
Cisse?
Cecilie?
Ćpunka w czerwonej puchówce?
Dość prosta sprawa.
Można to sprawdzić i zdementować.
Udowodnić, że to bzdury.
Miasto nie było właściwie takie wielkie, podobnie jak stołeczne środowisko narkomanów, a ona doskonale wiedziała, gdzie powinna zadzwonić.
– Dom pomocy Prindsen, słucham?
– Dzień dobry, nazywam się Mia Krüger, czy mogę rozmawiać z Mildrid Lind?
– Chwileczkę.
W słuchawce rozległa się nagrana melodia.
Z lokalu, przed którym przystanęła, wyszedł wytatuowany młodzieniec, wyciągnął z kieszeni wielki pęk kluczy i wetknął jeden z nich do zamka. Wychodził na lunch. Dzień jak każdy inny.
– Mildrid właśnie rozmawia przez telefon, ale chyba niedługo kończy, poproszę, żeby do pani oddzwoniła, dobrze?
– Świetnie, dziękuję.
Mia wsunęła telefon z powrotem do kieszeni skórzanej kurtki i miała już ruszać dalej przed siebie, gdy nagle dostrzegła coś w jednym z okien budynku.
Ależ co do...?
Studio tatuażu.
Rząd fotografii za brudną szybą.
Co to...?
Reklamy, zdjęcia wykonanych projektów. Logo Motörhead na ramieniu. Wielki orzeł na piersi. Czerwono-żółte płomienie pnące się po chudej łydce.
A zaraz obok...
Na samym środku.
Przecież to niemożliwe, żeby...?
Mia zamarła z otwartymi ustami, po czym podeszła powoli do okna.
Co?
Ona?
Nagie, blade plecy. Tatuaż pomiędzy łopatkami. Długie, ciemne włosy. Niebieskie oczy.
Nie, to niemożliwe...
A jednak.
Pośród tych wszystkich zdjęć serduszek, gołąbków pokoju i płonących czaszek.
Ktoś wytatuował sobie na plecach jej twarz.
Co, do cholery...?
Z oddali dobiegł nagle przeciągły sygnał, coś zawibrowało w jej kieszeni.
– Mówi Mildrid Lind. Ktoś do mnie dzwonił z tego numeru...