58
CURRY WSZEDŁ DO siedziby firmy Sprzątanie i Pralnia Sagene i wzdrygnął się lekko, słysząc dzwonek, który obwieścił jego przybycie. Kurwa. Nerwy miał napięte jak postronki. Poprzedniego wieczora wypił tylko trzy piwa i trochę whisky i był z siebie właściwie trochę dumny, ale jego ciało zdawało się nie podzielać tego entuzjazmu.
– Tak? – spytała starsza Wietnamka, spoglądając na niego zza kontuaru i nie zadając sobie trudu, by odłożyć robótkę.
– Policja. – Curry zaprezentował jej odznakę. – Jednostka specjalna do spraw zabójstw. Kierownik?
– Już byli – odpowiedziała kobieta, nie mając widocznie zamiaru się ruszyć.
– Co? – spytał Curry.
– Już tu byli. – Wietnamka skinęła głową.
– Mama sugeruje, że mieliśmy już przyjemność państwa u nas gościć – powiedział z uśmiechem elegancko ubrany mężczyzna, wyłaniając się z zaplecza. – Czym mogę panu służyć?
– Jon Larsen, jednostka specjalna do spraw zabójstw. – Curry znów zaprezentował odznakę. – Czy to prawda, że zatrudnialiście państwo człowieka o nazwisku Karl Øverland?
Wietnamka przewróciła oczami i wymamrotała coś pod nosem.
– Nie zatrudnialiśmy go – odrzekł elegancki młodzieniec. – Pracował u nas dorywczo. O co chodzi tym razem?
– O to – wymamrotał Curry, wsuwając dłoń do kieszeni kurtki.
Tylko trzy.
A może jednak cztery?
Nie, trzy, to był spokojny wieczór, czyż nie?
Trzy piwka i jedna, może dwie szklaneczki whisky...
Nie do końca pamiętał, jak wpełzł pod kołdrę w łóżku Luny, ale gdy się obudził, dziewczyna powitała go uśmiechem.
Pełna kontrola.
– To portret pamięciowy, który u państwa zrobiliśmy, prawda?
Curry rozłożył pognieciony arkusz i położył go na blacie.
– Owszem, zgadza się. – Młody człowiek skinął głową. – A o co chodzi? Coś się stało?
– A to? – wymamrotał Curry i pogrzebał chwilę w kieszeniach, w końcu odnajdując zdjęcie żołnierza, Horowitza.
– Kto to jest? – spytał młody Wietnamczyk, zerkając na arkusz ze zmarszczonymi brwiami.
– Czy ten człowiek dla was pracował?
– Cóż, czy to on...?
Mężczyzna przyjrzał się dokładniej fotografii. Pochylona nad robótką kobieta znów potrząsnęła głową i powiedziała coś, czego Curry nie zrozumiał.
– Co ona mówi?
Młodzieniec posłał mu przepraszający uśmiech.
– Mówi, że przytył.
– Tak? Ale to ten sam człowiek? Ten, którego... który dla was pracował?
– Dorywczo – powiedział Wietnamczyk, przyglądając się dokładniej zdjęciu. – Ten człowiek wygląda trochę młodziej, ale tak, wydaje mi się, że to Karl Øverland.
– Na pewno? – spytał Curry.
Starsza pani pokręciła znów głową i coś wymamrotała.
– Z tego, co widzę, to tak.
– Super, dziękuję – powiedział Curry, chowając arkusz i zdjęcie do kieszeni.
Bar lunchowy Sagene?
Chyba była tu gdzieś w pobliżu taka knajpa.
Może małe piwko?
Żeby rozjaśniło mu się w głowie.
– Proszę dać znać, gdybyśmy mogli coś jeszcze zrobić. Pomożemy z przyjemnością.
– Już bardzo państwo pomogli. Jeszcze raz dziękuję. – Curry otworzył drzwi, tym razem ostrożnie, by nie trącić dzwonka.
Ivan Horowitz.
Karl Øverland.
Ten sam człowiek.
Munch był od rana w fatalnym humorze, Curry dawno nie widział go tak przybitego, ale teraz przynajmniej ta sprawa została załatwiona.
Żołnierz.
Weteran z Afganistanu.
Curry nie miał pojęcia, skąd się wziął ten podejrzany, ale wszystko jedno. Przynajmniej potwierdził to, co mówiły władze. To ten sam człowiek. Curry nie miał ostatnio na komendzie najlepszych notowań i żywił nadzieję, że to mu pomoże. Może dzięki temu niewielkiemu sukcesowi znów wróci do łask Muncha. Bardzo tego potrzebował. Trochę się musiał pogimnastykować, by wyjaśnić rozcięcie na czole i usprawiedliwić nieobecność w pracy.
Bar lunchowy Sagene.
Może wpadłby tam na chwilę?
Ale najpierw zadzwoni do Muncha.
Przekaże mu dobre wiadomości.
Curry wyjął telefon z kieszeni i miał już wybrać numer, gdy komórka zaczęła nagle dzwonić.
Nazwisko na wyświetlaczu sprawiło, że zamarł na chodniku i o mały włos zapomniałby odebrać połączenia.
– Cześć, Mio – wymamrotał wreszcie do słuchawki. – Gdzie w ogóle jesteś? Wszyscy cię szukają.
– Na prawo od ciebie. Jakieś pięćdziesiąt metrów. Przy kościele. Szare subaru. Widzisz?
– Co? – zdziwił się Curry i odwrócił głowę.
– Niebieska kurtka. Widzisz?
– Eee... tak – odparł Curry.
– Po drugiej stronie ulicy. Przed 7-Eleven. Kobieta rozmawiająca przez telefon. Szary płaszcz. Brązowe botki. Widzisz?
– O czym ty gadasz? – spytał Curry i znów się odwrócił.
– Zachowuj się normalnie. Idź przed siebie.
– Co?
– Ruszaj. Nie daj po sobie poznać, że ich zauważyłeś. Idź w stronę parku.
Zauważyłeś?
Curry nic nie rozumiał, ale zrobił to, o co prosiła go koleżanka. Poczłapał przed siebie chodnikiem.
– Co się dzieje?
– Dwie czerwone budki telefoniczne, widzisz?
– Eee... tak?
– A ławkę widzisz?
Curry miał wrażenie, że rozumie coraz mniej. Zerknął na kobietę w szarym płaszczu przed 7-Eleven i stwierdził z zaskoczeniem, że mu się przygląda. Szybko uciekła wzrokiem. Ich oczy spotkały się na sekundę, po czym nieznajoma odwróciła się z powrotem w stronę wystawy.
– Mio, co tu się właściwie dzieje?
– Po prostu mnie słuchaj, Jon. Rób, co mówię.
– OK – wymamrotał Curry, człapiąc dalej przed siebie.
– Ławka. Widzisz?
– Tak.
– Usiądź na niej twarzą do kościoła.
– Eee... dobra...
Curry znów zerknął na kobietę w szarym płaszczu. Nieznajoma odwróciła się do niego i śledziła go wzrokiem.
– No i świetnie. Siadaj.
Spojrzał na zaparkowane przy krawężniku subaru. Z auta wysiadał właśnie mężczyzna w niebieskiej kurtce.
– Sprawdź, czy coś jest pod spodem.
Curry działał teraz na autopilocie. Wsunął dłoń pod siedzenie ławki, namacał przymocowaną do desek kartkę.
– Za godzinę, OK?
– Nie rozumiem... – zaczął Curry, patrząc, jak kobieta w szarym płaszczu przechodzi spokojnie na drugą stronę ulicy i staje przy kolejnej wystawie niedaleko niego.
– Wejdź do 7-Eleven.
– Eee... OK.
– Pokaż odznakę. Oni tam mają tylne wyjście. Znalazłeś kartkę?
Mężczyzna w niebieskiej kurtce wszedł właśnie do parku.
– Tak.
– Wyłącz telefon. Widzimy się za godzinę – powiedziała Mia.
Następnie przerwała połączenie.