59

DOLORES DI SANTI była właściwie przekonana, że w jej ciele zamieszkał zły duch. Wychowała się na Sardynii, w Portoscuso, niewielkim nadmorskim miasteczku, była córką rzeźnika i bardzo religijną kobietą. Jej matka rozpoczynała każdy dzień znakiem krzyża i słowami non oggi né Dio, dzisiaj też nie, Boże. Dolores zawsze dziwiła się temu jako mała dziewczynka, nie rozumiała żarliwej wiary matki w niebo i piekło, lecz teraz, siedząc na zimnej ławie w katedrze Świętego Olafa na Akersgata, sama powtarzała te słowa. Non oggi né Dio, dzisiaj też nie, Boże. Choć była właściwie pewna, że jest już dla niej za późno.

W młodości marzyła, by zostać architektką, ale nie było jej to dane. Pewien młodzieniec przypłynął żaglówką i skradł jej serce. Salvatore Di Santi, syn bogatych rodziców z Mediolanu. A potem mijały kolejne lata, Dolores sama właściwie nie wiedziała, co się z nimi stało. Najpierw urodziła córkę, potem jeszcze syna. Jej matka była panią domu, ona obiecywała sobie, że nigdy nie pójdzie w jej ślady, ale ostatecznie skończyła tak jak ona.

Właściwie to miała dobre życie, nie mogła się skarżyć. Zarówno córka, jak i syn zdobyli porządne wykształcenie, ona była lekarką, a on – inżynierem. Salvatore Di Santi zawsze miał ambicje polityczne, co w końcu bardzo mu się opłaciło. Spędzili pięć lat w RPA, on jako włoski ambasador, ona zaś jako pani ambasadorowa, i to właśnie tam doszło do zdarzenia, które utwierdziło ją w przekonaniu, że jej ciałem zawładnął zły duch. To był tak naprawdę niewinny romans. Z młodym chłopakiem, dużo młodszym od niej. Pracownikiem ambasady.

L’introduzione del diavolo.

Wkroczenie diabła w jej życie.

Wierni wstali, Dolores się przeżegnała. Przedpołudniowa msza dobiegła końca. Kobieta rozejrzała się za ojcem Malleyem, ale nigdzie go nie dostrzegła. Mszę odprawił dziś inny kapłan, Dolores była właściwie trochę rozczarowana, bo przyszła tu właśnie po to, by porozmawiać z proboszczem. Musiała wyznać mu swoje grzechy. Tylko to ją oczyści. Musiała przyznać mu się do upadku, nie mogła już dłużej nosić w sobie tej tajemnicy.

W RPA było gorąco. Kolorowo. Kraj tętnił życiem. Tymczasem tutaj wszystko wyglądało inaczej. Jej mąż został ambasadorem Włoch w Norwegii. Dolores nie wierzyła, że da się marznąć tak, jak ona marzła całą zimę. Nigdy nie robiło się widno. Wieczne ciemności. Według kalendarza powinna tu już być wiosna, ale zima nie chciała odejść, choć tak bardzo potrzebowała odrobiny ciepła. Il diavolo. Był wszędzie wokół niej, a ona musiała wyspowiadać się raz na zawsze. Wrócić do Włoch. Nie była w stanie żyć dłużej w tym lodowatym kraju.

Ruszyła ostrożnym krokiem w stronę zakrystii i skinęła głową kapłanowi.

– Ojciec Malley?

– No właśnie, dawno go nie widzieliśmy – odparł młody ksiądz w tym pokracznym języku, którego Dolores nie była w stanie się nauczyć. – Możliwe, że zachorował, niestety nie jesteśmy w stanie się z nim skontaktować.

– Ojciec Malley? – powtórzyła kobieta, ale kapłan chyba nie zrozumiał, o co jej chodzi.

– Na pewno się wkrótce znajdzie. – Młodzieniec się uśmiechnął, lecz ona nie pojęła ani jednego słowa.

Właśnie dlatego musiała porozmawiać z ojcem Malleyem. Bo on mówił trochę po włosku. Studiował w Rzymie. A ona z kolei znała trochę angielski. Jakoś szło się dogadać. Malley wyjaśnił jej, że zmienił czas spowiedzi. Można było przyjść rano, przed południem, właściwie to kiedykolwiek, byle tylko przyjść.

Dolores ruszyła niespiesznie w kierunku konfesjonału w głębi kościoła, może to właśnie próbował jej wyjaśnić ten nowy ksiądz. Usiadła na ławce i postanowiła poczekać. Po dwudziestu minutach miała już dość. Wyglądało na to, że nikt do niej nie przyjdzie. Podniosła torebkę z zimnej podłogi i miała już wstać, gdy nagle dostrzegła, że drzwiczki konfesjonału są uchylone.

Może był w środku?

Czyżby to właśnie próbował powiedzieć jej młody ksiądz?

Że wystarczy wejść do środka?

Dolores wykonała kilka ostrożnych kroków w kierunku zdobionego ornamentami konfesjonału.

– Scusa? Ojciec Malley?