64
MIA LEŻAŁA NA ŁÓŻKU, pozostając pomiędzy snem a jawą, nie będąc w stanie ani zasnąć, ani logicznie rozumować. Jej ciało było wycieńczone, ale mózg nadal pracował na wysokim biegu. Tym razem podziękowała za magiczną miksturę nasenną Charliego, nie mogła sobie pozwolić na to, by znów kompletnie odpłynąć. W każdej chwili mógł zadzwonić Curry, musiała być przytomna, obecna, jakoś rozwiązać tę zagadkę. Munch telefonował do niej kilka razy, ale nie odbierała. Nie mogła sobie pozwolić na takie traktowanie. Niech ich wszystkich piekło pochłonie. Munch wysłał jej także wiadomość, na którą przelotnie zerknęła. Nowa ofiara, Paul Malley, ksiądz. Kolejny aparat, numer dwadzieścia dziewięć. Te słowa wciąż kłębiły jej się w głowie i nie dawały zasnąć.
Liczby. Cztery, siedem, trzynaście, dwadzieścia dziewięć. Lista ofiar? To chyba trochę zbyt proste, co? Jeśli o to chodziło, to po co bawić się z aparatem fotograficznym? Wydrapywać cyfry na soczewce? I zostawiać nowy aparat na każdym miejscu zbrodni? Przecież te liczby dałoby się przekazać na jakieś sto innych sposobów, prawda? Na przykład zapisać je na ścianie albo na ciele ofiary. I czy to nie byłoby również w pewnym sensie właściwsze? Po co te aparaty? Umykało jej tu coś ważnego, czyż nie? Liczby wyryte... na aparatach. OK. Chociaż nie, skup się. Liczby wyryte wewnątrz aparatów. A to duża różnica. Na soczewce. Nie na powierzchni. Zapomnij o aparacie. Fotografia. Trzymaj się tej myśli, Mio, nie odpływaj. To ważne. Naciskasz spust migawki i liczba staje się... częścią zdjęcia?
Musiała chyba mimo wszystko zasnąć, bo nagle stanęła przed nią Sigrid, na środku jednej ze stołecznych ulic. Była pozbawionym twarzy cieniem, ale Mia mimo to ją rozpoznała, na jednym z jej nadgarstków grzechotała bransoletka, bliźniaczka machnęła ręką, przywołując ją do siebie, skłaniając, by podeszła do niej po ciemnym, wilgotnym asfalcie. Chodź, Mio, chodź. Zobaczyła nagle chłopaka w żółtej czapce, pochylonego nad kobietą ubraną w czerwoną puchową kurtkę, ale oboje po chwili zniknęli, rozwiali się we mgle. Na chwilę straciła Sigrid z oczu. Stała sama na środku ulicy, z bijącym sercem i poczuciem, że głos uwiązł jej w gardle. Mignęli jej nagle mama i tata stojący nad grobem na cmentarzu. Płaczący, pogrążeni w żałobie, byli cieniami samych siebie. Nagle znów wyrosła przed nią Sigrid i dopiero teraz Mia uświadomiła sobie, gdzie się znajduje. W piwnicy. Na podłodze leżał materac. To ta brudna nora, w której znalazła swoją bliźniaczkę. Jej siostra położyła się ostrożnie na materacu i zawiązała sobie na przedramieniu gumowy wężyk. Mia chciała do niej podbiec, objąć ją, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Nogi wrosły w posadzkę, nie mogła się poruszać. Sigrid podniosła strzykawkę i spojrzała na nią. Mia chciała krzyczeć, wrzeszczeć, wyć, ale nie mogła dobyć z siebie żadnego dźwięku. Uświadomiła sobie nagle, że ktoś stoi za jej plecami, nie była w tym pomieszczeniu sama. Ktoś ją chwycił, przytrzymał, obca dłoń zasłoniła jej oczy. Mimo to widziała, jak jej siostra wbija sobie igłę w ramię i uśmiecha się do niej ze smutkiem.
Śmierć to nic strasznego, Mio.
Przyjdziesz?
Mia usiadła gwałtownie na łóżku i z trudem złapała oddech. Pot płynął jej po twarzy. Wstała po omacku i ruszyła do kuchni, boso, zataczając się. Jej ciało było jeszcze ciężkie od snu. Kurwa. Nadal półprzytomna otworzyła drzwi szafki, nalała sobie wody do szklanki i szybko ją wypiła. Napełniła szklankę na nowo i zamarła przy zlewie, drżąc i powoli wracając do rzeczywistości. Opadła powoli na krzesło i w końcu w pełni oprzytomniała.
Kuchnia Charliego Browna. OK. Dobra. To bezpieczne miejsce. Była zmęczona, ale nie mogła zasnąć. Liczby. Aparat fotograficzny. Wycelowany w ofiary. Rysy na soczewce. Patrz, Mio, do cholery, szukaj. Spójrz w aparat. Co widzisz, Mio?
Czy już rozumiesz?
Zerknęła na rodzinną fotografię wiszącą na ścianie ponad stołem. Biedny Charlie. Oto wspomnienie niełatwego dzieciństwa.
Ale, cholera jasna...
O mały włos nie upuściła szklanki na podłogę.
Przecież to niemożliwe, żeby...?
Ależ tak, do kurwy nędzy...
Cztery.
Baletnica.
Siedem.
Muzyk jazzowy.
Trzynaście.
Nastolatek w spodenkach kąpielowych.
Dwadzieścia dziewięć.
Nie, kurwa mać, przecież...
Mia zerwała się na równe nogi, uderzając kolanem w stół, ale nawet nie zwróciła uwagi na przeszywający jej ciało ból. Popędziła z powrotem do sypialni i zaczęła się gorączkowo ubierać. Nie pamiętała, gdzie położyła klucze Charliego, ale nie miała czasu się tym przejmować. Narzuciła na siebie kurtkę i zbiegła po schodach, zostawiając otwarte drzwi.
Wyszła na ulicę.
Otoczyli ją ludzie.
Teraz trzeba było tylko znaleźć taksówkę...
Tam.
Wskoczyła na tylne siedzenie i dopiero wtedy zawiązała sznurowadło botka.
– Sofies plass 3.
– To na Bislett, prawda?
– Proszę po prostu jechać. To... ważne.
– Spieszy się pani?
– Proszę po prostu jechać, OK? Szybko.
– OK – rzucił facet za kierownicą.
I wreszcie zjechał z krawężnika, skręcając na szosę.