78
SŁOŃCE ŚWIECIŁO WYSOKO na niebie, Munch rozkoszował się upragnionym ciepłem, na które w tym roku czekał tak długo. Stał z papierosem w ustach pod zielonymi drzewami w ogrodzie na Røa i patrzył na idącą ku niemu szeroko uśmiechniętą Marianne.
– Czy już nie czas z tym skończyć?
– Z czym?
Była żona zbliżyła się do niego i serdecznie go uściskała.
– Z paleniem, Holger.
– Pewnie, rzucam od dzisiaj. – Munch się uśmiechnął, ciskając niedopałek na ziemię. W tej samej chwili w bramie stanęła odświętnie ubrana para młodych ludzi.
– Cześć. – Dziewczyna się uśmiechnęła, wyciągając do niego rękę. – Jestem Kathy, przyjaciółka Ziggy’ego.
– Witamy. – Munch odwzajemnił jej uśmiech. – Drinki są tam w środku. Ceremonia zaczyna się za kilka minut.
Młodzi ludzie kiwnęli głowami i ruszyli do domu po schodach.
– Nasza dziewczynka dorosła – powiedziała Marianne, ujmując delikatnie jego dłoń.
– Owszem – zgodził się Munch.
– Cieszysz się? Dobrze ci w życiu, Holger?
Munch uścisnął jej rękę z uśmiechem.
– Tak, Marianne. Bardzo mi dobrze.
– Świetnie – stwierdziła jego była żona. W tej samej chwili podeszła do nich kolejna para.
– Zapraszamy. Drinki w środku. – Munch uśmiechnął się do nowo przybyłych. Dostrzegł w bramie Mię.
– Gratulacje – powiedziała błękitnooka Indianka, ściskając Marianne. – Gdzie zostawić prezent?
– Miało nie być prezentów – wymamrotał Munch.
– Ale ten dostaną. – Mia się uśmiechnęła. – Panna młoda jest w środku?
– W salonie – odparł śledczy.
– OK, idę się przywitać. Potem pogadamy.
Mia uścisnęła Marianne raz jeszcze i zniknęła we wnętrzu domu.
– Dziadku!
Wystrojona Marion podbiegła do niego ścieżką i rzuciła mu się na szyję.
– Cześć, kochanie, wszystko gra? Pamiętasz, co masz robić?
– Ach, dziadku... – Dziewczynka westchnęła, robiąc poważną minkę. – Przecież nie mam pięciu lat. Co to za problem? Dostałam koszyk z kwiatami. Wyglądam bardzo pięknie i będę rzucać kwiaty na ziemię. Dziadku, przecież wczoraj już mnie o to pytałeś!
– Świetnie, Marion, chciałem tylko sprawdzić.
Marianne uśmiechnęła się i znów ścisnęła mu dłoń.
– Ale wiesz co, dziadku? – Marion zerknęła na niego.
– Co?
– Barbie nie jest zadowolona z konika.
– Nie?
Dziewczynka podkasała różową sukienkę i podrapała się w stopę.
– Nie, to znaczy tak, ale wiesz, on jest samotny...
– Konik jest samotny?
– Tak, dziadku. Bo nie ma kolegów. Biedny. Mieszka w stajni, je siano, skacze przez takie przeszkody, ale wiesz, jest zupełnie sam.
Marianne spojrzała na niego i pokręciła głową.
– I potrzebuje kolegi, to mi próbujesz powiedzieć?
– Tak! Dziadku, on potrzebuje kolegi. Może znajdziemy jeszcze jednego konika, co? Tym razem czarnego, mógłby się nazywać Strzała i biegać tak szybko, że inne koniki by mu zazdrościły.
– Zobaczymy, Marion.
– Hurra, dziadku. Dzisiaj?
– Nie, Marion. Dziś twoja mama wychodzi za mąż.
– To może jutro?
– Niedługo. – Munch się uśmiechnął. W bramie stanął kolejny gość.
– Witamy – powiedziała Marianne.
– Cześć – wymamrotał Curry, wyraźnie skrępowany w garniturze, który miał na sobie. – To Luna.
– Witamy, Luno. – Munch skinął głową i uścisnął dziewczynie dłoń. – Drinki są w środku. Ceremonia zacznie się w ogrodzie za... Cóż, właściwie to już zaraz.
– Dzięki za zaproszenie. – Curry skinął głową i poprowadził swoją partnerkę po schodach.
Munch wyłowił z kieszeni kolejnego papierosa. Zobaczył, że dostał nową wiadomość.
Esemes od Lillian.
Wszystkiego dobrego w tym wspaniałym dniu, Holger! I dzięki za miłe spotkanie w sobotę. Powtórzymy to? Mam bilety do filharmonii na czwartek, może zjemy wcześniej obiad?
Munch szybko odpisał.
Bardzo chętnie, Lillian. Nie mogę się doczekać. Naprawdę.
Na schody wyszła nagle nieco zestresowana dziewczyna, najlepsza przyjaciółka Miriam, która odpowiadała za organizację ceremonii.
– Zaczynamy. Zespół już gra. Panna młoda zaraz rusza do ołtarza. Idziecie?
– Oczywiście. – Munch skinął głową.
– Idziemy. – Marianne się uśmiechnęła i jeszcze raz uścisnęła mu dłoń, po czym wbiegła po schodach do malowanego na biało domu.