7
FUNKCJONARIUSZA JONA LARSENA, lepiej znanego jako Curry, tak bolała głowa, że ledwie coś widział za przednią szybą auta. Upił łyk wody z butelki trzymanej między kolanami, zmrużył oczy i spróbował zdecydować, czy jest właściwie zadowolony z przydzielonego mu tego dnia zadania, czy raczej nie. Dyskretna obserwacja figurantki. Niewiele się działo. Curry zerknął w stronę położonego przy Kyrre Grepps gate mieszkania. Lotte. Siedemnastoletnia ćpunka. Jedna z setek osób na nizinach hierarchii narkotykowego półświatka, ale z jakiegoś powodu kazali im ją obserwować. Istniała możliwość, że doprowadzi ich do kogoś wyżej. Curry nie był w stanie się skupić na briefingu. Miał dość roboty z utrzymywaniem uniesionych powiek i śniadania w żołądku. Powinien był chyba wybrać inny bar, ale rzecz jasna skończył tam gdzie zawsze. Przy piwie i whisky. Do tego kilka rundek przy stole bilardowym. Więcej piwa. Więcej whisky. A potem znów obudził się w tym samym łóżku, widząc na sąsiedniej poduszce tę samą młodą twarz. Z przekonaniem, że kac zaraz go zabije.
Luna. Co to właściwie za imię? Miała dwadzieścia jeden lat i kolczyk w nosie. Na ramieniu zaś tatuaż wyobrażający jakąś postać, o której Curry nigdy nawet nie słyszał. Luna. Kto wybiera takie imię dla dziecka? Złapał się na tym, że tak właśnie o niej myślał. Dziecko. Owszem, była dorosłą kobietą, ale dzieliło ich czternaście lat. Pracowała jako barmanka. Nie, tak dalej być nie może. Musi coś z tym zrobić.
Starał się pobudzić mózg do działania, opracować jakiś plan, ale niewiele zdążył wykombinować, bo uchyliły się drzwi auta, a na siedzenie obok niego opadł kolega. Allan Dahl. Pod wieloma względami przeciwieństwo Curry’ego. Wysoki i kościsty, z wąsami, które nosił od czasów, gdy Curry po raz pierwszy zatrudnił się w wydziale do walki z przestępczością narkotykową. Takie wąsy stały się ostatnio nagle znów modne, czym kolega zdawał się nieszczególnie przejmować.
– Coś się działo?
– Nic – wymamrotał Curry.
– Ten budynek nie ma tylnych drzwi, co?
– Nie, chyba że jakieś sobie wstawili, odkąd ostatnio to sprawdzaliśmy.
Dahl wyciągnął kubek z kawą z uchwytu, nie zwróciwszy uwagi na sarkastyczny ton w głosie kolegi.
– Dla mnie mocca latte, dla ciebie zwykła czarna, sorry, że tyle to trwało, musiałem iść aż do Kaffegutta przy Vogts gate, dopiero tam mieli coś pijalnego.
Curry upił łyk, nie stwierdzając istotnej różnicy pomiędzy tą kawą a napojami podawanymi w innych miejscach.
– Słuchaj – zaczął Dahl, zerkając na niego ciekawie – spotkałem wczoraj twoją najlepszą koleżankę. Czyżby wybierała się w podróż?
– O kim mówisz?
– O pani superdetektyw. Wpadła do biura na parterze po nowy paszport. Czyżby dostała pracę za granicą?
Curry upił kolejny łyk kawy i dopiero wtedy dotarło do niego, o kim mówi kolega.
Mia Krüger.
Potrząsnął lekko głową. Superdetektyw, dobre sobie. Słyszał już różne rzeczy na jej temat, ale nikt wcześniej jeszcze tak jej nie nazwał. Część pracowników komendy stołecznej nie próbowała nawet ukrywać zazdrości. Zespół Muncha zawsze miał wysokie notowania, a ci, którzy nie zostali do niego wybrani, potrafili czasami powiedzieć coś przykrego. Curry został zwerbowany do jednostki specjalnej i odszedł z narkotykowego z poczuciem dumy. Gdy wrócił, powitały go pogardliwe uśmieszki.
Ach tak?
Zamknęli wam jednostkę?
Coś nie wypaliło?
Curry nie uważał się za najmądrzejszą czy najbardziej oczytaną osobę na świecie, lecz mimo to miał czasem wrażenie, że otaczający go koledzy zachowują się jak dzieci. Nieukrywana zazdrość, kopanie pod sobą dołków, ciągła walka o miejsce w hierarchii, zupełnie jakby byli nastolatkami w gimnazjum albo kwokami w kurniku.
Było mu zresztą wszystko jedno.
Tego wieczora nie pójdzie pić.
Podjął decyzję. Od początku tygodnia łaził tam co noc. Odwiedzał ten sam bar, budził się obok tej samej młodej dziewczyny. Co tak właściwie w nim widziała?
– A może już nie masz z nią kontaktu?
Dahl nie zamierzał najwidoczniej odpuścić.
– Owszem, mam. Czasem do siebie dzwonimy – odparł Curry.
– To wtedy było w obronie własnej? A może faktycznie po prostu zamordowała tego faceta?
Curry zaczął udawać, że nagle bardzo zainteresowało go to, co się dzieje w mieszkaniu nad nimi, ale mimo to mu się nie upiekło.
– Chłopaki mówią, że kompletnie jej odbiło. Że ma nie po kolei pod sufitem. Bo to ona go zabiła, prawda? A nie Munch?
Curry westchnął.
To, o co pytał go Dahl, wydarzyło się kilka lat wcześniej. On sam wylądował wtedy na Grønland. Munch i Mia pojechali na pole kempingowe nad jeziorem Tryvann, szukali tam zaginionej dziewczyny. Znaleźli kogoś zupełnie innego, znanego policji ćpuna i dilera Markusa Skoga. Byłego chłopaka siostry bliźniaczki Mii, Sigrid. Mia strzeliła mu dwukrotnie w pierś. Została w związku z tym natychmiast zawieszona, a ponieważ Munch się za nią wstawił, i jemu dobrano się do tyłka. Został przeniesiony i musiał wyjechać z miasta. Jednostkę zamknięto.
– To było w obronie własnej – rzucił Curry w nadziei, że zamknie w ten sposób temat.
– Ale to ona strzelała?
– Tak, ona. Munch chyba nawet nie zdążył wejść do przyczepy.
– To jak mógł jej bronić?
Dahl upił łyk kawy i mrugnął do kolegi.
– A tak w ogóle to prasa nadała jej ten przydomek?
Curry westchnął. Wyglądało na to, że na zmianę tematu nie ma szans. Media szybko podchwyciły tamtą sprawę, a Mia Krüger w mgnieniu oka awansowała na krajową celebrytkę numer jeden. Zwierzynę łowną dla dziennikarzy. Nowy ulubiony cel paparazzich. Na szczęście wszystko dość szybko się skończyło, sępy poleciały dalej, szukając kolejnej ofiary, ale ciekawość w środowisku najwyraźniej pozostała.
– Jaki przydomek?
– Mia Promień Księżyca.
– Nie, to jej babcia tak na nią mówiła.
Curry odstawił kubek i odwrócił się do kolegi z poirytowaną miną.
– To się chyba wzięło stąd, że Mia wygląda na Indiankę. Wiesz, długie czarne włosy, śniada cera... A tak w ogóle to wiedziałeś, że jest adoptowana?
– Co? Nie...
– Zarówno ona, jak i jej siostra zostały oddane do adopcji zaraz po urodzeniu. – Curry pokiwał głową. – Mia i Sigrid. Wychowywało je małżeństwo z Åsgårdstrand. Z tego, co słyszałem, cholernie przyzwoici ludzie. Ale już nie żyją, leżą pochowani na jednym cmentarzu, z całej rodziny została tylko Mia. A skoro jesteś nią taki zainteresowany, to mogę ci powiedzieć, że ma też bliznę przy lewym oku. Kiedyś przesłuchiwała faceta, któremu nagle odbiło i się na nią rzucił, o mały włos nie straciła wzroku. Brakuje jej także koniuszka jednego palca. Zdaje się, że po spotkaniu z rottweilerem. Bydlak chciał ją zagryźć, ledwie zdążyła wyjąć broń i go zastrzelić.
Dahl przeczesał rzadkie włosy palcami, wyszczerzył zęby w uśmiechu i pokiwał głową.
– Ciekawe, co? I ma jeszcze podobno na biodrze tatuaż, motylka. – Curry podciągnął bluzę. – Zdaje się, że tutaj.
– No dobra, już dobra, daj spokój – wymamrotał Dahl. – Tak tylko pytałem. Kurwa mać, cały dzień tu przesiedzimy.
– A właściwie to po co? – spytał Curry. – Dziewczyna najwyraźniej nigdzie się nie wybiera. Pewnie leży tam na górze kompletnie naćpana, a my marnujemy tu czas. Moglibyśmy przydać się gdzie indziej.
– Takie rozkazy. – Dahl wzruszył ramionami. – A ciebie co dzisiaj ugryzło? Lewą nogą wstałeś czy co?
Curry potrząsnął głową i upił łyk wody. Chłopcy z narkotykowego. Nie zmienili się ani odrobinę. Miasto zalała w ostatnich tygodniach heroina, krążyły plotki, że to wyjątkowo dobry towar. Karetki co chwila jeździły do narkomanów, którzy przedawkowali, a Curry nie wątpił, że źródłem tej sytuacji był jakiś podstawowy błąd systemu. I to tutaj, w najszczęśliwszym niby kraju świata. Może najlepiej byłoby zalegalizować to gówno? Jakoś to wszystko zorganizować, nadać temu struktury? Ludzie mieli potrzebę, żeby się odurzać, co do tego nie było wątpliwości, więc czemu nie pozwolić, by zarządzało tym państwo? Może nie legalizować od razu heroiny, ale substancje miękkie, hasz, marihuanę, dać ludziom się wyluzować, wyeliminować dilerów, zdekryminalizować ten cały interes? Bardzo by to ułatwiło wiele spraw. Bo po co miał niby śledzić siedemnastoletnią ćpunkę, z trudem stawiającą czoła kolejnym dniom? Jaki to miało, kurwa, sens?
Dahl wreszcie zamilkł, chyba pojął, że Curry chce mieć święty spokój.
Wygadywanie bzdur o Mii Krüger?
Mowy, kurwa, nie ma.
Nie na jego służbie.
Zazdrosne palanty.
– No tak... – Dahl odchrząknął po chwili, starając się najwidoczniej załagodzić sytuację. – Słyszałeś o tej dziewczynie wyłowionej z jeziora? Dziwna historia, nie? W pełnym kostiumie baletnicy? Wiesz coś na ten temat?
– Nie – rzucił Curry.
– Dziwne, że nic o tym nie piszą, nie uważasz? Bo przecież minęły już dwa dni. Coś powinno się pojawić w sieci.
– Kripos. – Curry westchnął. – Oni zawsze tak się ze wszystkim kryją.
– A bo ja wiem – stwierdził Dahl. – Wydaje mi się, że chodzi o coś więcej.
– Ach tak?
– Nie mów, że słyszałeś to ode mnie, ale moja koleżanka z technicznego mówi, że znaleźli coś dziwnego.
– Co?
– Tego mi nie powiedziała, nałożyli na nich ścisły zakaz rozmawiania o tej sprawie.
– Aż tak? – zdziwił się Curry, upijając kolejny łyk kawy.
– Tak, zdecydowanie jest coś, o czym nam nie chcą powiedzieć. – Dahl ziewnął. – Kurwa, ale jestem głodny. Może masz ochotę się przejść? Mogę tu chwilę posiedzieć. Przyniósłbyś coś do żarcia.
– Przecież właśnie byłeś po kawę. Czemu nic nie kupiłeś?
Dahl wzruszył ramionami i skinął głową w stronę obserwowanego mieszkania, dając w ten sposób do zrozumienia, że nie chciał niczego przegapić.
Curry westchnął. Naprawdę nie mógł pojąć, czemu muszą tu siedzieć i cały dzień pilnować siedemnastoletniej Lotte.
Miał już wysiadać z auta, gdy jego telefon zapiszczał, obwieszczając nadejście nowej wiadomości. Curry odczytał ją szybko i nie był w stanie powstrzymać uśmiechu.
– Co się dzieje? – spytał Dahl.
– Sam sobie przynieś coś do żarcia.
– A to czemu?
– Pisze do mnie Anette Goli. Jednostka znów działa. Powodzenia z twoją ćpunką.
Curry obdarzył kolegę uśmiechem, poklepał go po ramieniu, po czym wysiadł z auta i już po chwili pędził taksówką do centrum.