8

KAROLINE BERG MIAŁA nieprzytomny wzrok, ale nie było na świecie dość tabletek, by ukryć, że jakaś jej część umarła i już nigdy nie odżyje. Czterdziestoletnia na oko kobieta o jasnych włosach średniej długości uparła się, by przyjąć ich na stojąco, choć łatwo dało się zauważyć, że ledwie trzyma się na nogach.

– Jak już wspomniałem, jesteśmy bardzo wdzięczni, że zgodziła się pani z nami spotkać – powiedział Munch, gdy formalności zostały już dopełnione, a Karoline Berg wróciła do szpitalnego łóżka.

Mia Krüger miała złe przeczucia. Jasnowłosa kobieta z północy wydawała się kompletnie odurzona i nieobecna. W takim stanie nie powinno się rozmawiać z policją. Mia miała ochotę odwrócić się na pięcie i wyjść.

– Nie mogę pojąć, że już jej nie ma.

Cienki, piskliwy głos i tępe spojrzenie.

– Rozumiem – odrzekł Munch, który usadowił się na krześle przy łóżku. – I bardzo nam przykro, że zakłócamy w ten sposób pani spokój, ale usiłujemy zrozumieć, co tak naprawdę się stało.

Spotkania z bliskimi ofiar zawsze były dla Mii bardzo ciężkie. Na szczęście Munch stanowił pod tym względem jej kompletne przeciwieństwo. Widywała wiele razy, jak jej starszy kolega sprawia, że ludzie się przed nim otwierają. Miał w sobie coś ojcowskiego, jakiś niezwykły spokój. Coś, co powodowało, że pogrążeni w rozpaczy bliscy czuli, że są w dobrych rękach. Mia często myślała, że gdyby tylko Munch nie był tak mało religijny, mógłby z powodzeniem zostać pastorem.

– W pierwszej chwili pomyślałam, że to nie ona – wymamrotała Karoline Berg, patrząc za okno. – Nie przypominała siebie. Vivian była przecież taka pełna życia. To, kim jest Vivian, gdzieś zniknęło, więc to nie mogła być ona.

– Rozumiem. – Munch skinął głową. – Pozwolę sobie znów to powiedzieć, Karoline: jeśli to dla pani zbyt wiele, proszę dać nam znać. Ta rozmowa odbywa się na pani warunkach.

– Te kolczyki z perłami – ciągnęła kobieta, zupełnie jakby słowa Muncha do niej nie dotarły. – Nigdy by ich sama nie włożyła. Nie znosiła dziur w uszach. Próbowałam ją przekonać, wszystkie dziewczynki noszą przecież kolczyki, ale nie, mowy nie było.

Starszy policjant zerknął na Mię i uniósł lekko brwi.

– Czyli nie widziała pani nigdy u niej tych kolczyków?

Karoline Berg pokręciła głową, nie odrywając wzroku od okna.

– Bardzo mi przykro, ale musimy o to spytać – zaczął Munch. – Ma pani jakieś podejrzenia, kto mógł zrobić Vivian coś takiego? Może coś pani mówiła, opowiadała, że coś się stało? Miała wrogów?

Jasnowłosa kobieta odwróciła się do niego. Jej wzrok wciąż był nieobecny, jakby nie do końca miała świadomość, z kim i dlaczego rozmawia.

– Ten Sebastian to chyba nie był jej chłopak. Tylko przyjaciel, tak się domyślam. Vivian chciała tańczyć, nie zawracała sobie głowy chłopcami.

Mia odchrząknęła ostrożnie, próbując zwrócić na siebie uwagę kolegi. Było wyraźnie widać, że Karoline Berg nie jest gotowa na tę rozmowę. Nie odpowiadała nawet na zadawane jej pytania.

– Sebastian? – spytał Munch ostrożnie. – A pamięta pani jego nazwisko?

– Takie kolczyki? To do ciebie niepodobne, Vivian. Chcesz wyglądać jak twoja babcia? Zawsze mówiłaś, że taka biżuteria ci się nie podoba. Że nie chcesz się stroić.

Karoline zaśmiała się cicho i przymknęła oczy. Mia widziała teraz same ich białka. Biedna kobieta leżała chwilę bez ruchu, po czym widocznie się ocknęła i znów dotarł do niej fakt, że nie jest w pokoju sama.

– Ojej, przepraszam – wymamrotała, siadając na łóżku.

Munch ostrożnie dotknął jej dłoni.

– Nic nie szkodzi, Karoline. Może zajrzymy do ciebie później, jak trochę odpoczniesz?

Zerknął na Mię, która skinęła głową i wstała.

– Idziecie już? Ależ nie, zostańcie, bardzo chcę pomóc, pozwólcie mi pomóc. Ona nie może leżeć tam sama, ktoś musi przy niej być. Vivian, mama już do ciebie idzie.

Kobieta spróbowała wstać, ale nie była nawet w stanie odrzucić kołdry.

– Wszystko będzie dobrze – zapewnił Munch, naciskając czerwony guzik przy łóżku.

– My nie mamy z nim nic do czynienia! – wykrzyknęła nagle Karoline Berg.

– Z kim? – spytał Munch.

– Vivian, musisz mi to obiecać. On nie jest już członkiem naszej rodziny!

Jej wątłe ciało zaczęło drżeć.

W drzwiach stanęły dwie pielęgniarki, jedna z nich położyła dłoń na czole pacjentki i skinęła Munchowi głową.

– Powinni państwo już iść.

– Oczywiście. – Policjant wstał z fotela.

– Karoline? Słyszysz nas?

Drzwi znów się otworzyły, na progu stanął lekarz.

Po chwili wyszli na parking. Mia dawno nie widziała tak wściekłego Muncha.

– Kto, do cholery, zatwierdził to spotkanie? W ogóle nie powinno nas tam być.

– Mnie o to nie pytaj – odrzekła Mia, wsiadając do auta. – Co o tym myślisz?

– O tym Sebastianie?

– Raczej o tym, co powiedziała na koniec.

– Zadzwoń do biura. – Munch odpalił silnik. – Złap Gabriela. Był przez chwilę w wydziale do spraw przestępczości gospodarczej, ale chyba już wrócił.

Mia wyciągnęła telefon z kieszeni skórzanej kurtki.

– Gdzie jedziemy?

– Do kierowniczki zespołu baletowego – odparł Munch, skręcając w Ullevålsveien.

– OK – rzuciła Mia, wybierając numer Gabriela Mørka.