Rozdział 15

Jak można się było tego spodziewać, komórka Flory okazała się zabezpieczona hasłem. D.D. skorzystała ze swojego telefonu. Bostońskie biuro FBI. Prośba o połączenie z doktorem Samuelem Keynesem. Trzy minuty trwało, zanim operatorka zaczęła traktować ją na tyle poważnie, żeby skontaktować się z urzędnikiem federalnym w niedzielę. Kolejna minuta, zanim Keynes do niej oddzwonił. Ale od tego momentu wszystko toczyło się błyskawicznie. Tak, w sobotę odwiózł Florę pod dom. Nie, nigdy nie zostawia niezamkniętych drzwi. Zaraz przyjedzie.

D.D. nie była zaskoczona. Niewiele wiedziała o specjalistach do spraw ofiar i ich relacjach z podopiecznymi, ale uderzyło ją już wcześniej, że Keynesa i Florę łączy niezwykle bliska więź.

Właśnie skończyła obchód kamienicy z zewnątrz, z uwzględnieniem schodów przeciwpożarowych, gdy podjechał Keynes.

Miał na sobie ten sam sięgający kolan dwurzędowy płaszcz z kaszmiru, w którym D.D. widziała go poprzedniego dnia. Jak udało mu się oddać go do prania tak szybko, nie miała pojęcia, ale w ogóle nie czuć go było wonią palonego ludzkiego mięsa ani zjełczałych śmieci. Może Keynes usunął odór siłą woli? Gdy szedł teraz w stronę budynku – wyprostowane plecy, wzrok utkwiony przed siebie – tak właśnie wyglądał: jak ktoś, kto zdobywa panowanie nad światem samą swoją obecnością.

Wydawał się też ponury.

– Kiedy tu pani przyjechała? – zapytał.

– Trzydzieści minut temu. Czy wczoraj, jak pan odwiózł Florę, wszedł pan do środka?

– Nie. Jej matka już tu była. Zauważyłem jej pick-upa na ulicy. Flora poszła do niej na górę.

– Czy od tamtej pory Flora się z panem kontaktowała? Dzwoniła, wysłała SMS-a, wiadomość na Facebooku?

Potrząsnął głową.

– Ślady włamania? – Ruszył schodami do mieszkania na drugim piętrze.

– Nie. Schody przeciwpożarowe też w porządku, ale te drzwi nie były zamknięte. Zasuwa jest odsunięta. To samo z oknami. Niby domknięte, ale niezabezpieczone.

– Wygląda na wiadomość – zmarszczył brwi.

– Pomyślałam o tym samym. Ale od niej czy o niej?

Dotarłszy na górę, Keynes wszedł prosto do mieszkania, najwyraźniej zaznajomiony z jego rozkładem. Rozejrzał się, po czym stwierdził:

– Jej matka z pewnością tu była.

– Skąd pan wie?

– Rosa sprząta, gdy się denerwuje. Ta kuchnia to jej dzieło.

– A Florence?

– Raczej nie przejmuje się utrzymaniem porządku, ma skłonność do niedbalstwa.

– Więc odwiózł ją pan tutaj wczoraj. Weszła do budynku. A potem?

Keynes wyciągnął telefon z kieszeni płaszcza. Wbił jakiś numer, cały czas chodząc po pogrążonym w półmroku mieszkaniu.

– Dzień dobry, Roso, tu doktor Keynes. Co u ciebie? Wszystko dobrze, dziękuję. Spędziłaś wczoraj trochę czasu z Florą, prawda? Wydawało mi się, że widzę twoje auto pod jej domem. Właśnie. Rozumiem. Wiem. Owszem, jej zachowanie przybiera na sile. Tak, dzięki Bogu, nic się jej nie stało. Rozmawialiśmy już o jej przyjeździe na farmę, Roso. Wiesz, że nie mogę interweniować w tej sprawie, zresztą i tak nie zdołałbym zmienić zdania Flory. Rozmawiałaś z nią jeszcze wieczorem? Przed pójściem spać? Dzwoniłaś, ale nie odebrała. Dziękuję. Spróbuję się z nią dzisiaj skontaktować. Ależ oczywiście. Miło było porozmawiać. Do zobaczenia.

Keynes schował telefon i zmarszczył brwi.

– Matka Florence wyszła od niej wczoraj tuż po pierwszej. Od tamtej pory nie miały kontaktu.

– To nietypowe?

– Niekoniecznie. Ale niezamknięte mieszkanie – tak.

Wszedł do sypialni, zerknął na ściany, lecz nie wyglądał na zaskoczonego masą rozwieszonych artykułów. Sięgnął po komórkę Flory.

– Zabezpieczona hasłem – stwierdził. – Więc nie damy rady od razu sprawdzić wiadomości. Możliwe, że wyszła, bo się z kimś umówiła.

– I zostawiła niezamknięte mieszkanie?

– Nie widać śladów włamania. Ani śladów walki. Biorąc pod uwagę wyszkolenie Florence, gdyby ktoś próbował ją obezwładnić, nie poddałaby się bez walki.

– Chyba że została zaskoczona. Na przykład podczas snu… – D.D. wskazała łóżko, które jako jedyne w całym mieszkaniu nosiło ślady nieporządku.

– Ale jak napastnik dostałby się do środka? Flora na pewno sprawdziła zamki, zanim położyła się spać.

D.D. westchnęła. Też jej to nie pasowało. Poznała Florence Dane zaledwie wczoraj, ale wiedziała o niej już wystarczająco wiele, by mieć pewność, że dziewczyna takich spraw nie lekceważyła.

– Zapytajmy właścicieli mieszkania – postanowił Keynes. – Może oni coś słyszeli.

Właściciele – starsi państwo, Mary i James Reichterowie, do których od ponad półwiecza należała ta kamienica i którzy mieszkali na pierwszym piętrze – pamiętali Keynesa z jego poprzednich wizyt u Florence, a D.D. obdarzyli tak promiennymi uśmiechami, że poczuła się głupio, że nie przyniosła dla gospodarzy żadnego prezentu.

I ona, i Keynes grzecznie podziękowali za kawę, ale i tak zostali zaproszeni do salonu, który zdobiły antyczna kanapa i oryginalna dębowa boazeria. D.D. przełknęła ślinę.

Ostrożnie przysiadła na krawędzi eleganckiej kanapy, pozwalając Keynesowi prowadzić rozmowę, bo wyglądało na to, że zna starszych państwa.

Musiał kilka razy głośno, niemal krzycząc, zadać pytanie, żeby dowiedzieć się, że Reichterowie widzieli, jak Flora wróciła wczoraj rano do domu. Jej matka przyjechała wcześniej, a potem zjawiła się u nich po lunchu i przyniosła jagodowe muffiny. Doskonałe, naprawdę doskonałe muffiny. Rosa robi wspaniałe wypieki.

Och, tak, Flora. Nie, nie pamiętają, żeby ją jeszcze później widzieli. Ale oglądali telewizję w drugim pokoju. Więc mogła wyjść. To możliwe. Czy coś się stało? Coś, o czym powinni wiedzieć?

Keynes postępował ostrożnie. D.D. zauważyła, że niezwykle delikatnie obchodzi się z Reichterami. Bardziej jak sąsiad niż urzędnik. Mimo to zachowywał odpowiedni dystans, żeby z powagą traktowali zadawane przez niego pytania.

Czy widzieli, by ktokolwiek inny wchodził wczoraj do budynku? Powiedzmy, ktoś obcy, ktoś, kogo nie znają?

Nie.

A jakieś hałasy, jakiś ruch? Może coś zaniepokoiło ich w nocy?

Nie, proszę pana. Obudziliby się. Nie śpią ostatnio najlepiej.

A może widzieli niedawno u Flory jakichś jej przyjaciół czy znajomych? Albo może ktoś pytał o jej mieszkanie?

Cóż, poza inspektorem budowlanym…

D.D. i Keynes natychmiast się wyprostowali i wymienili spojrzenia.

– Inspektor budowlany? – zapytała D.D.

– Przedwczoraj. A może dzień wcześniej. Czas tak szybko ucieka – zaczął James i zerknął na żonę.

– We wtorek – podsunęła Mary. – Inspektor budowlany przyszedł we wtorek. Powiedział, że mamy zaległy przegląd. Bo wie pan, wszystkie prywatne mieszkania na wynajem muszą mieć co pięć lat przegląd zrobiony przez miasto. Dziwne, bo już od dawna nikogo u nas nie było. Chyba faktycznie czas szybko nam ucieka!

– Oprowadziliście go po całym budynku? Po wszystkich mieszkaniach? – zapytał Keynes.

– James pokazał mu dom od zewnątrz i schody przeciwpożarowe. Ale mieszkania… Cóż, chodzenie po schodach w naszym wieku… – Mary uśmiechnęła się przepraszająco. – Daliśmy mu klucze. Poprosiliśmy, żeby najpierw pukał, by nie zaskoczyć najemców. Szybko wrócił. Zrobił co należy i przyszedł powiedzieć, że wszystko jest w porządku. Wkrótce dostaniemy aktualne zaświadczenie.

– Chwileczkę – wtrąciła D.D. – Macie klucze do wszystkich mieszkań? Nawet do mieszkania Flory Dane?

James poczuł się urażony jej pytaniami.

– Oczywiście. To przecież nasz dom. Mamy do tego prawo. No i kwestie napraw czy, Boże broń, jakiegoś pożaru. Nasi najemcy to bardzo zajęci ludzie. Łatwiej jest, jeśli możemy wejść i zrobić co należy, jeśli zajdzie taka potrzeba. Nigdy nie było żadnych skarg ani żadnych problemów, nawet ze strony Flory. I oczywiście szanujemy jej prywatność. I rozumiemy.

Ostatnie słowo wypowiedział znaczącym tonem. Żeby było wiadomo, że znają jej historię i wiedzą, dlaczego Florence Dane potrzebuje zapewnienia większego bezpieczeństwa.

– Czy Flora była w domu w czasie inspekcji? – zapytała D.D.

– Nie wiem, moja droga – odparła Mary.

– Czy powiedzieliście jej o wizycie inspektora? Wspomnieliście o niej, gdy potem spotkaliście Florę?

– Nie, nie wydaje mi się, żebyśmy rozmawiali od tamtej pory.

– A jak wyglądał ten inspektor budowlany? – zapytał Keynes.

– Och, taki przystojny młody człowiek. Jak dla mnie ubrany zbyt swobodnie: beżowe spodnie i niebieska koszula, ale cóż, dzisiaj nikt już nie nosi garniturów. Miał identyfikator. Bo ja jestem ostrożna. Kazałam mu go pokazać.

– A jakiego był wzrostu? – zapytała łagodniejszym tonem D.D. – Wysoki? Niski?

– Och, wyglądał bardzo oficjalnie. Gładko ogolony. Krótkie ciemne włosy. Wysoki. I silny. Jak strażak. Wyglądał na niezwykle kompetentnego młodego człowieka. – Mary uśmiechnęła się promiennie.

Wysoki. Silny. I dostał klucze do mieszkania Flory od dobrodusznych właścicieli kamienicy. D.D. spojrzała na Keynesa. Po wyrazie jego twarzy poznała, że pomyślał to samo. Że nawet najlepsze zamki na świecie nie chronią przed kimś, kto ma klucze. Florence była dumna ze stosowanych przez siebie zabezpieczeń. A jednak, jeśli podejrzenia D.D. i Keynesa się potwierdzą, wróg Flory wyprzedzał ją o krok.

Keynes wstał i na pożegnanie uścisnął Reichterom dłonie.

Już na korytarzu D.D. w ciągu kilku minut sprawdziła przez komórkę, że bostoński wydział mieszkalnictwa nie wysyłał nikogo do tego budynku w ostatnich dniach ani nic takiego nie planował. Podanie się za inspektora budowlanego było podstępem, bardzo sprytnym posunięciem, żeby zdobyć i dorobić klucze do mieszkania Flory.

– Zadzwonię po techników – powiedziała cicho D.D.

W milczeniu ruszyli na górę, żeby na nich poczekać.