D.D. lubiła być dobrze przygotowana. Zanim więc razem z Keynesem spotkała się ze specjalistką do spraw ofiar Pam Mason, wyszukała jej nazwisko w Google. Według biogramu zawodowego Pam ukończyła psychiatrię kliniczną na uniwersytecie Johna Jaya. Pracowała jako doradca do spraw zarządzania kryzysowego w schronisku dla kobiet w Detroit – prawdziwy chrzest bojowy, pomyślała D.D. – a potem wstąpiła do FBI. Przez ostatnie piętnaście lat „wędrowała” po agencji, zajmując się między innymi handlem ludzkim towarem w Miami, a później przestępstwami popełnianymi wobec Amerykanów za granicą. Pracowała nad słynnym porwaniem w Meksyku, kiedy to udało się uratować przedstawiciela firmy naftowej, oraz nad sprawą trzech młodych amerykańskich misjonarzy w Gwatemali, którzy niestety zginęli.
Innymi słowy, jej doświadczenie było równie imponujące co liczba pokonanych mil, jakie zgromadziła na swojej karcie w liniach lotniczych. D.D. zastanawiała się, co Pam sądzi o życiu w Bostonie, a zwłaszcza o przydzieleniu jej do zajmowania się rodziną Summersów.
Keynes zorganizował spotkanie w swoim biurze w centrali FBI w śródmieściu. D.D. nie była zaskoczona – agenci FBI lubią bowiem mieć przewagę gry na własnym boisku. Choć nie wiadomo, dlaczego ktokolwiek miałby uważać wielką budowlę z betonu – zdaniem D.D. jeden z najbrzydszych budynków w Bostonie – za przewagę. Chociaż i tak w porównaniu z biurowcem Hoovera w Waszyngtonie…
Rząd raczej nie słynął z dobrego gustu.
D.D. rozważała, czy nie wziąć ze sobą Phila. Oczywiście miał co robić, razem z całym zespołem i swoją nową partnerką Carol, ale FBI ceniło pozory. D.D. miała się spotkać z dwoma pracownikami agencji, więc byłoby logiczne, wręcz wskazane, żeby bostońską policję również reprezentowały dwie osoby.
Jednak już w momencie gdy o tym pomyślała, wiedziała, że tego nie zrobi. Bo na kilometr cuchnęło polityką, a tego nienawidziła. Zadzwoniła do Keynesa z mieszkania Florence Dane nie dlatego, że był ważniakiem z FBI, tylko dlatego, że dobrze znał ofiarę. I miała zamiar trzymać się tej koncepcji. Zniknięcie Flory to była sprawa bostońskiej policji, stąd zaangażowanie D.D. w roli superwizora. Rozmowa z doktorem Keynesem i specjalistką do spraw ofiar Pam Mason była jej zadaniem i zamierzała się z niego wywiązać.
Poczuła się mile zaskoczona, że Keynes czekał na nią w lobby centrali FBI. W budynku panował spokój, bo to była niedziela, a agenci federalni – co podkreślali z dumą – pracują w takich samych godzinach jak bankowcy, w przeciwieństwie do będących na całodobowej służbie detektywów z miejskiej policji. D.D. musiała się jednak wylegitymować i wpisać na listę; jej broni nie spisano, bo niestety nadal nie mogła jej nosić. Gdy dostała identyfikator gościa, Keynes poprowadził ją do windy.
Nie wdawał się w pogawędki. Żadnej paplaniny w stylu: „Nie miała pani problemu z parkowaniem? Jak się pani podoba nasze biuro? Ładną dziś mamy pogodę, prawda?”. Stał, milcząc, z rękoma założonymi z przodu, a winda mijała kolejne piętra.
Nie miał na sobie swojego ciężkiego czarnego płaszcza, D.D. po raz pierwszy widziała go bez niego. Na niedzielę Keynes wybrał idealnie skrojony grafitowy garnitur, z materiału o delikatnie zaznaczonej fakturze. D.D. zaczęła się zastanawiać, czy ma całą szafę takich garniturów, jeden bardziej elegancki od drugiego. Oraz jak dużo czasu i pieniędzy poświęca swojej garderobie.
Ona włożyła karmelową skórzaną kurtkę. Jej ulubioną, nie nosiła jej tylko w mroźne dni. Teraz zauważyła, że skóra błyszczy się i jest poprzecierana na mankietach. Ach, tak, jeszcze plama po soku jabłkowym na dole po prawej. Cudownie.
Winda stanęła. Drzwi się otwarły. Keynes przepuścił D.D. przodem, więc wyszła pierwsza. Sprawdziła wcześniej, że w FBI jest ponad stu dwudziestu specjalistów do spraw ofiar i czterech dyrektorów. Doktor Keynes, jako jedna z najbardziej wpływowych osób, miał prawo do własnego gabinetu, wyposażonego w imponujące biurko z drzewa wiśniowego, regały na książki i mały zestaw wypoczynkowy.
Na biurku stały najnowocześniejszy komputer, skórzany kubek na eleganckie długopisy i ołówki oraz… kostka Rubika – nieułożona. D.D. nie potrafiła się powstrzymać. Fenomen lat osiemdziesiątych natychmiast przykuł jej wzrok, a ręce zaczęły świerzbieć, gotowe do układania.
– Bardzo proszę – powiedział Keynes, śledząc jej spojrzenie.
Przytrzymała dłonie przy ciele.
– Kto ją pomieszał?
– Ja.
– Żeby potem ułożyć? Czy też jako test na dzisiejsze spotkanie?
– Pani sierżant, za dużo pani wnioskuje na podstawie zwykłej zabawki.
Uważnie mu się przyjrzała.
– Jest pan specjalistą od zachowań. To naturalne, że jestem podejrzliwa.
Uśmiechnął się. Ładnie wyglądał z uśmiechem, który łagodził surowość gładko ogolonej głowy i wysokich kości policzkowych. Przez moment wyglądał niemal ludzko.
– Lubię układać kostkę. To mi pomaga w myśleniu. Po tym, co odkryliśmy w mieszkaniu Flory… sporo miałem do przemyślenia.
– Uwielbiam ruchome konstrukcje – przyznała się D.D. – Przyglądanie się skomplikowanym wzorom, które na pierwszy rzut oka wydają się piękną wielopoziomową całością, ale tak naprawdę składają się z wielu różnych poziomów poruszających się precyzyjnym rytmem.
Rozległo się pukanie za ich plecami. Odwrócili się i zobaczyli stojącą w drzwiach kobietę. Pam Mason, domyśliła się D.D.
Na pierwszy rzut oka kobieta była starsza, niż D.D. się spodziewała. Jasnopopielate włosy w formie zbitej masy drobnych loków tworzyły fryzurę, która cieszyła się popularnością w tym samym okresie co kostka Rubika. Choć była niedziela, Pam ubrana była służbowo, lecz nie tak elegancko jak Keynes. Miała na sobie jednolity beżowy kostium o kroju z lat dziewięćdziesiątych, z poduszkami na ramionach, i kremową jedwabną bluzkę zapinaną aż po szyję i wykończoną wąską kryzą.
Adwokatka ofiar była tego samego wzrostu co D.D., jednak przez krój kostiumu wydawała się znacznie szersza. Kobieta z misją. Weszła do gabinetu, wsuwając pod pachę teczkę z dokumentami i jednocześnie wyciągając drugą dłoń.
– Sierżant detektyw D.D. Warren? Pam Mason, specjalistka do spraw ofiar. Rozumiem, że ma pani pytania dotyczące rodziny Summersów.
Kobieta mocno chwyciła dłoń D.D., potrząsnęła nią dwukrotnie, zwróciła się do Keynesa z takim samym uściskiem, a potem przeszła prosto do kompletu wypoczynkowego, gotowa do działania. D.D. musiała przyznać, że w przeciwieństwie do kostiumu styl tej kobiety bardzo jej się podoba.
Keynes, czyniący honory gospodarza, zaproponował im kawę. Obie natychmiast przytaknęły, a on zniknął w poszukiwaniu ulubionego napoju każdego śledczego.
– Doktor Keynes zaznajomił mnie z sytuacją – oznajmiła energicznie Pam.
– Okej. – D.D. zdjęła kurtkę nieco nieporadnymi ruchami z powodu sztywności lewego ramienia. Usiadła. – Jestem pewna, że rozumie pani, że na razie nie nadajemy rozgłosu zniknięciu Florence Dane. Gdy dziennikarze się dowiedzą…
– Ci dziennikarze, którzy dosłownie zgrillowali bostońską policję w wieczornych wiadomościach?
– Dzięki Bogu, że to była sobota – stwierdziła D.D., bo weekendowe wydania wiadomości zawsze miały niższą oglądalność niż te w tygodniu.
Pam Mason uniosła brew, ale powstrzymała się od komentarza. Złożyła dłonie i oparła je o stolik.
– Czym mogę służyć?
Wrócił Keynes. Przyniósł dwa kubki parującej kawy dla nich i nic dla siebie. Taki nadczłowiek, że nie potrzebuje nawet kofeiny? No, jasne.
– Jak rozumiem, Rosa Dane pomaga rodzinie Summersów jako mentor.
Pam Mason skinęła głową.
– Zastanawiam się… – D.D. musiała zebrać myśli, bo nie była pewna, ile chce zdradzić. Ile musi zdradzić. – Chciałabym lepiej zrozumieć sprawę Stacey Summers. Z perspektywy rodziny. Ojciec Stacey, Colin, dzwonił do mnie dziś rano. Gdy tylko wymieniłam imię Flory, natychmiast uznał, że to ona załatwiła Devona Gouldinga. Biorąc pod uwagę, że nie udzieliliśmy tych informacji prasie…
– On dużo wie.
– Właśnie. W połączeniu z faktem, że Flora interesowała się zniknięciem Stacey Summers, a teraz wygląda na to, że sama zaginęła…
Kolejne uniesienie brwi i teraz to Pam potrzebowała czasu, żeby zebrać myśli. Upiła łyk kawy.
– Zakładam, że zna pani szczegóły porwania Stacey – powiedziała w końcu. – To przecież bostońska policja prowadzi tę sprawę.
– Wiem, że mamy bijące rekordy oglądalności nagranie z porwania, a mimo to żadnych tropów.
– Myśli pani, że ona żyje? – zapytała nagle Pam, zupełnie zaskakując D.D.
Zorientowała się, że gapi się na Keynesa – akurat na niego – który siedział naprzeciwko, splótłszy elegancko swoje długie palce.
– Jak to się mówi? – odparła. – Trzeba liczyć na najlepsze, a przygotować się na najgorsze. Mam nadzieję, że Stacey wciąż żyje. Ale biorąc pod uwagę statystyki dotyczące osób zaginionych…
Pam pokiwała głową. Bez wątpienia, podobnie jak oni, zdawała sobie sprawę, jak istotne są pierwsze dwadzieścia cztery godziny.
– Pytanie jednak – kontynuowała D.D. – czy jej rodzina w to wierzy? – Albo raczej, pomyślała, czy Rosa Dane jako ich mentorka w to wierzy?
– Rodzina chce wierzyć – odpowiedziała Pam. – Większość rodzin chce. Ale gdy mijają kolejne dni, a po ich córce nie ma ani śladu… Są koszmarnie zestresowani, oboje czują ból po stracie dziecka i cierpią z powodu własnej bezsilności.
– Jak sobie radzą?
– Ciekawe, że to matka, Pauline, radzi sobie najlepiej, chociaż jestem pewna, że Colin uważa inaczej. W każdym razie to bardzo dobre małżeństwo. Tradycyjny związek z Nowej Anglii. On jest bankierem inwestycyjnym i pracoholikiem, a ona wychowywała córkę, zajmuje się domem i działa w lokalnej społeczności. Kościół, liceum, organizacje charytatywne i tak dalej. Stacey to ich jedyne dziecko. Pauline kilka razy poroniła przed jej narodzinami, więc córka to ich oczko w głowie.
D.D. się skrzywiła. Trudno jej było wyobrazić sobie taki ból: stracić kilkoro dzieci, a potem – dziewiętnaście lat później – jedyne ocalałe, bez wątpienia ulubienicę rodziców…
– Stacey to ponoć miła, energiczna, radosna i wysportowana dziewczyna – powiedziała D.D. – Po ojcu czy po matce?
– Zdecydowanie przypomina matkę. Są sobie niezwykle bliskie, często były brane za siostry. Pauline bardzo ciężko zniosła wiadomość o zaginięciu córki. Nigdy nie powiedziałabym o niej, że jest słaba, ale to ten typ kobiety, która ma serce na dłoni, co sprawia, że widać, gdy cierpi.
– Sieć wsparcia? – zapytała D.D.
– Dobra. Poza kościołem mają krąg przyjaciół w sąsiedztwie, rodziców dzieci ze szkoły Stacey i tak dalej. Na początku bliscy wręcz zasypywali ich jedzeniem i ofertami pomocy. Tak naprawdę jednym z moich pierwszych zadań było odsyłanie ich wszystkich ze względu na chwiejny stan psychiczny Pauline.
– Chwiejny stan psychiczny?
– Pierwszy wstrząs był ponad jej siły. Załamała się. Ale potem pozwoliła, by sieć wsparcia pomogła jej się pozbierać. Grono pań z kościoła, inne matki, jej własne siostry, wszyscy dawali jej siłę. Bardziej martwi mnie Colin. To typowy samiec alfa. Właściwie nigdy w życiu nie napotkał problemu, którego nie potrafiłby rozwiązać. A teraz coś takiego. To podważyło fundamenty jego świata. Pauline uzewnętrznia swój ból, a dzięki temu inni mogą pomóc jej dźwigać ten ciężar. Colin chowa go w sobie.
– Był dość… rozgniewany… gdy rozmawiał ze mną przez telefon.
Pam pokiwała głową.
– A jaką rolę odgrywa w tym wszystkim Rosa Dane?
– Stanowi łącznik między nimi. Jest wystarczająco empatyczna i optymistyczna dla Pauline, a bezpieczny powrót Florence do domu po roku to dowód na to, że warto czekać. Ale Rosa myśli też taktycznie, a tego z kolei potrzebuje Colin. Doskonale zna się na publicznych wystąpieniach i ma świadomość, że dzisiaj trzeba także działać w mediach społecznościowych.
– Główny śledczy jest pewnie zachwycony – mruknęła D.D.
Pam Mason wzruszyła ramionami. Każdy detektyw chce mieć kontrolę nad swoim śledztwem. I zawsze rodzina chce być w to śledztwo zaangażowana.
– Czy Stacey była blisko ze swoją rodziną? – zapytała D.D.
– Bardzo.
– Czy mamy jakiekolwiek podejrzenia, że coś u nich w domu było nie tak?
– Nie. Zajmuję się Summersami od trzech miesięcy. Oni naprawdę byli jak rodzina z reklamy. A to wyjątek, bo w swojej pracy częściej wyciągam trupy z szafy, niż oprawiam w ramki zdjęcia szczęśliwych rodzin.
– Czyli Pauline przyjmuje wsparcie rodziny i przyjaciół, za to Colin pielęgnuje gniew i zadręcza śledczych. Czy wrócił do pracy?
– Tak. W mniejszym wymiarze godzin, ale zalecałam mu powrót. Siedzenie w domu mu nie służy. Dzięki pracy jest mu łatwiej.
D.D. nie oponowała, w jej przypadku było podobnie.
– Czy żona jest o to zła?
– Nie. Jak większość zajmujących się domem kobiet jest przyzwyczajona do nieobecności męża. Nagłe przebywanie Colina w domu przez dwadzieścia cztery godziny na dobę siedem dni w tygodniu raczej nie wzmacniało ich małżeńskiej więzi. Część mojej pracy polega na tym, by pomóc rodzinie zrozumieć, że im bardziej odchodzą od ustalonego rytmu w czasie kryzysu, tym większego stresu wszyscy doświadczają. Normalność to również znakomita strategia przetrwania.
– Czy Rosa Dane też tak uważa?
Specjalistka do spraw ofiar zawahała się.
– Rosa jest wyjątkowym mentorem. Słucha Pauline, rozmawia z Colinem. Jestem pod wrażeniem. Ogólnie rzecz biorąc, program Narodowego Centrum Zaginionych i Wykorzystywanych Dzieci… – Pam Mason odchrząknęła.
– Nigdy dotąd nie pracowałam z mentorem rodzinnym – wtrąciła D.D.
– Za tym programem stoją jak najlepsze intencje. Rodzice, którzy przeszli już najgorsze, pomagają rodzinom, które taki kryzys dopiero dotyka. Wiem, że mentorzy wolontariusze mają jakieś szkolenia, ale w sumie… to amatorzy, nie specjaliści. Łączy ich jedynie to samo doświadczenie. Natomiast ktoś taki jak ja… – Pam zerknęła na Keynesa. – …Jak my… Nie ma czegoś takiego jak jedna odpowiedź na kryzys. Nasze zadanie polega na tym, by przyjrzeć się rodzinie i określić, jakie podejście będzie odpowiednie w tej konkretnej sytuacji. Tymczasem mentorzy wolontariusze… Nie da się ukryć, że działają na podstawie swojej własnej traumy. To, jakich rad i jakich sugestii udzielają, więcej mówi o tym, kim są i przez co przeszli, niż o rodzinie, którą mają wspierać. Moim zdaniem często starają się naprawić to, co w ich przypadku się nie udało, a nie pomóc tej innej rodzinie z jej własnymi doświadczeniami. Z drugiej strony Rosa… – Pam zmarszczyła brwi. – …jest rzadkim przypadkiem mentora, który wydaje się odróżniać porwanie własnego dziecka od tego, przez co przechodzą w tej chwili Summersowie.
– Jak często się z nimi spotyka?
– Osobiście? Niezbyt często. Rosa mieszka trzy, cztery godziny jazdy na północ, a biorąc pod uwagę, że w ciągu pierwszych czterech tygodni dziennikarze dosłownie obozowali wokół domu Summersów…
– Rozmawia z nimi przez telefon?
– Przede wszystkim. Jak często, trudno mi powiedzieć. U Summersów telefon ciągle dzwoni.
– Ale pani się z nią spotkała?
– Dwa razy. Za pierwszym razem zajmowała się głównie Pauline, w milczeniu trzymając ją za rękę. – Pam umilkła i przez chwilę uważnie wpatrywała się w D.D. – A to rzadkość. Takie po prostu bycie z kimś. To ja jestem ekspertem, ale nawet mnie się to tak dobrze nie udaje.
– Pani wykonuje swoją pracę – zaoponowała D.D. – To coś innego.
Specjalistka do spraw ofiar wzruszyła ramionami.
– Druga wizyta miała miejsce po pięciu tygodniach. Pauline wychodziła z najgorszego dołka. Rosa odbyła wtedy taką bardziej strategiczną naradę z nimi obojgiem. Pytania, jakie powinni zadawać, prawa, jakie im przysługują, środki, z jakich mogą korzystać. Colin był szczególnie zainteresowany strategiami medialnymi, chciał wiedzieć, jak prosić publicznie o bezpieczny powrót córki do domu i tak dalej.
– Pamiętam z wiadomości – potwierdziła D.D.
– Rosa udzieliła im dobrych rad. Większość tych sugestii usłyszeli wcześniej od nas, ale to zrozumiałe, że bardziej przekonująco brzmią one w ustach kogoś, kto przeszedł przez to samo i robił to samo. Najważniejsza rzecz, jaką powtarzała… i co bardzo doceniam… to, że biorą udział w maratonie, a nie w sprincie. Jeśli naprawdę chcą pomóc córce, muszą przestać żyć z minuty na minutę w oczekiwaniu na dzwonek telefonu i przestawić się na tryb długoterminowy. Zorganizować system odwiedzin rodziny i przyjaciół, który będzie dla nich wsparciem, a nie obciążeniem. Wrócić do pracy, do codziennego rytmu życia. Ignorować media, chyba że samemu czegoś się od nich chce.
– A jej rady dotyczące podejścia do śledczych? – zapytała D.D., bo na pewno były jakieś sugestie dotyczące relacji z prowadzącymi śledztwo w sprawie. Wszystkie rodziny miały z tym problem.
– Śledczy nie są ich przyjaciółmi ani sojusznikami. Pracują dla państwa. Jeśli Summersowie naprawdę chcą wiedzieć, co się dzieje, powinni wynająć prywatnych detektywów.
D.D. otworzyła szerzej oczy.
– I zrobili to?
– Colin wspominał o rozmowach z kandydatami.
– Cudownie. Gdzie kucharek sześć… Założę się, że prowadzący tę sprawę był zachwycony.
Pam tylko wzruszyła ramionami.
– Czy uważam, że prywatny detektyw w magiczny sposób sprawi, że odnalezienie Stacey stanie się łatwiejsze? Nie. Czy uważam, że Colin poczuje, że w jakiś sposób odzyskuje kontrolę nad sytuacją, co na krótką metę złagodzi jego stres? Tak. Problem w tym, że Rosa Dane ma rację: to jest maraton, a nie sprint. A to oznacza, że brak postępów w śledztwie prowadzonym przez prywatnego detektywa będzie tak samo trudny do zniesienia.
– A kiedy spotkali się z Florą? – zaryzykowała D.D.
– Córką Rosy? Z tego, co mi wiadomo, nigdy.
– Czy Rosa rozmawiała z nimi o przejściach swojej córki?
– Tak.
– A więc znają jej sprawę. W takim razie mogli chcieć spotkać się z nią osobiście, nie sądzi pani? Zobaczyć żywy dowód na to, że młoda dziewczyna może zniknąć z baru, a potem mimo wszystko się odnaleźć.
– Być może, ale ja nigdy nie widziałam u nich Flory.
D.D. zmarszczyła brwi.
– Flora śledziła sprawę Stacey w mediach. Bardzo uważnie. – Spojrzała na Keynesa. Nie zaprzeczył.
Pam ponownie wzruszyła ramionami.
– Może rozmawiała z nimi przez telefon? – zasugerowała D.D.
– Możliwe. Nigdy o tym nie wspominali, ale Colin nie jest zbyt gadatliwy. Skąd pani pewność, że się z nimi kontaktowała?
– Z powodu Colina, dzwonił do mnie dziś rano. Zapytał wprost i zupełnie znienacka, czy to Flora zabiła Devona Gouldinga. Co więcej, gdy przycisnęłam go w sprawie Flory, natychmiast zaczął robić uniki. Przysięgłabym, że musi ją znać, choćby ze względu na to, czego nie chciał mi powiedzieć.
– Nigdy nie widziałam jej w ich domu – ciągnęła Pam. – I Pauline nigdy mi o tym nie wspomniała, ale możliwe, że Flora spotkała się z Colinem w jego biurze.
– Czemu miałaby się spotkać z nim, a nie z Pauline? Rozmawiać z ojcem, a z matką nie? – zapytała D.D.
– Wydaje mi się, że znam odpowiedź – odezwał się nagle Keynes. Siedział wygodnie w fotelu, trzymając złączone palce dłoni przed sobą na stoliku.
– Słuchamy – ponagliła go D.D.
Skierował spojrzenie na Pam.
– Według twojej oceny dynamiki tej rodziny Pauline, matka, funkcjonuje jako jej serce, jest jej emocjonalnym epicentrum.
– To prawda.
– Natomiast ojciec, Colin, jest mózgiem i siłą. Skupia się na taktyce, strategii, wszystkim, co może zapewnić córce bezpieczny powrót do domu.
– Samiec alfa – potwierdziła Pam.
– Flora nie jest zainteresowana emocjami. Nie czuje się z nimi komfortowo. Natomiast taktyka, realizacja celów…
D.D. natychmiast zrozumiała, do czego Keynes zmierza.
– Colin Summers nie wynajął prywatnego detektywa, żeby odnalazł jego córkę – powiedziała.
Keynes potrząsnął głową.
– Nie. Możliwe, że zatrudnił Florę.