Rozdział 21

Czujesz teraz ból? Bolą cię stawy, pieką palce? Łupie cię w głowie? Nie? No to wszystko w porządku.

Czujesz teraz pragnienie? I jednocześnie palący głód i liżesz własną skórę, żeby czegokolwiek posmakować? Nie? W takim razie wszystko w porządku.

Marzniesz w tej chwili? A może jest ci tak gorąco, że pot spływa ci po twarzy? Dusisz się od żaru albo trzeszczą ci kości z zimna? Nie? Więc nie masz na co narzekać.

Czujesz się tak bardzo samotna? Przerażona, wystraszona, przygnębiona ciemnością? Myślisz o tym, że gdyby poszedł sobie teraz i nigdy nie wrócił, to absolutnie nic nie mogłabyś zrobić? Zostałabyś tu na zawsze. Umarłabyś całkiem sama. A twoja matka nigdy by się nie dowiedziała, nie mogłaby cię nawet pochować. Dokładnie tak, jak groził, jak obiecywał raz za razem.

Nie?

W takim razie nic ci nie jest.

Posłuchaj mnie. Uwierz mi. Zaufaj. Wiem, co mówię.

Mnie jest dobrze. Nie czuję bólu ani głodu, ani zimna, ani gorąca, ani strachu. Niczego nie potrzebuję. I niczego nie chcę.

Nic mi nie jest.

Jestem sama, zamknięta w ciemności. Jest w porządku.

Gdy budzę się ponownie, natychmiast uświadamiam sobie zmianę, jaka zaszła w pokoju. Jedzenie. Zapach smażonego kurczaka unosi się pośród gęstej ciemności. I zapach czegoś pikantnego i soczystego. Sos pieczeniowy, dressing, purée ziemniaczane? Może wszystko naraz? Natychmiast zaczyna burczeć mi w brzuchu i nic nie mogę poradzić na to, że cieknie mi ślinka.

Nadal nic nie widzę. Jestem sama pośród morza nocy. Nie ma nawet okrucha światła, który oświetliłby zarys drzwi. Ale zapach jest świeży i mocny. Z całą pewnością gdzieś w tym pokoju jest jedzenie.

Siadam ostrożnie, czubkami palców obmacując podłogę wokół. Za nic w świecie nie chciałabym przewrócić talerza z jedzeniem i zmarnować ów nieoczekiwany dar. Nadal nie mam poczucia czasu ani rytmu dnia w tym pozbawionym bodźców sensorycznych wnętrzu. Czy danie z kurczaka oznacza, że jest pora obiadu? W dniu, w którym zostałam porwana, czy już w następnym?

I czy to oznacza, że mam prawo do jedzenia, standardowego wiktu i opierunku? Czy to raczej kolejny eksperyment, który przeprowadza Zły Porywacz? Najpierw zbadał moją reakcję na tanią sosnową trumnę. A teraz obserwuje zwierzę w zoo w porze karmienia.

Czy czytał moje akta? Może to jakiś fan zbrodni, który obserwował moją sprawę w mediach. Wielbiciel historii w stylu, że porwano jakąś dziewczynę i przetrzymywano ją w sosnowej skrzyni. Tylko że zamiast odczuć przerażenie… poczuł zew. Ogarnęły go ciemne, skrywane głęboko fantazje, o których nie miał pojęcia.

Tacy ludzie istnieją. Gdy wróciłam do domu, dostałam listy od kilku z nich, zaintrygowanych drastycznymi szczegółami mojej niewoli. Jeden z nich nawet mi się oświadczył.

Bo Jacob Ness nie jest jedynym potworem na świecie. I, owszem, oni interesują się tym, czego dokonali inni.

Upominam siebie, że na razie nie interesują mnie motywy. Tylko konkrety. A zapach kurczaka może oznaczać coś więcej niż jedzenie. Może ceramiczny talerz? A najlepiej ostry nóż.

Zsuwam się powoli z materaca, opadam na kolana, łańcuch brzęczy tuż obok. Wcale nie mam ochoty czołgać się po podłodze. Jestem niemal pewna, że on obserwuje mnie przez lustro weneckie za pomocą gogli na podczerwień. Bo przecież po co zadawać sobie tyle trudu, jeśli nie po to, by podziwiać spektakl? Najprawdopodobniej czekał, aż zasnę, a potem otworzył drzwi, których jeszcze nie znalazłam, wniósł jedzenie i wyszedł, żeby się przyglądać. Nienawidzę myśli o tym, że ktoś, jakiś pozbawiony twarzy i imienia dziwak, obserwuje mnie, jak się czołgam. Ale przewrócenie talerza z jedzeniem byłoby jeszcze gorsze, więc ruszam dalej, pełznąc ze skrępowanymi z przodu rękoma i brzęczącym łańcuchem z tyłu.

Zapach dochodzi z drugiej strony pokoju, tam, gdzie była skrzynia. Poruszam się ostrożnie pośród ciemności, wyczuwając drogę drżącymi palcami. Uderzam ramieniem w bok sosnowej skrzyni. Zamieram, cofam się, wiodę dłonią po jej krawędzi.

Zbił ją z powrotem. Sukinsyn. Rozwaliłam ją, rozpadła się na kilka części. Tak właśnie zrobiłam. Ale teraz jest znowu cała.

Przeklinam, mam ochotę przerwać poszukiwania smażonego kurczaka i zniszczyć skrzynię z czystej przekory. Powstrzymuję się jednak i zaczynam myśleć.

Po co zbił ją z powrotem? To jakaś zagrywka? I teraz, gdzieś za lustrem weneckim, uśmiecha się pod nosem, obserwując, jak przesuwam czubkami palców po taniej sosnowej trumnie. Chce, żebym zareagowała, aż pochyla się do przodu, oczekując wyrazu przerażenia na mojej twarzy. Pierdolić go. Nie mam zamiaru dać mu tej satysfakcji.

Okej, w takim razie kiedy ją naprawił? Gdyby wszedł do pokoju i zaczął ją zbijać, kiedy spałam, z pewnością bym go usłyszała. A biorąc pod uwagę, że rozbiłam ją na tyle części…

Musiał ją wynieść. Zebrać kawałki i wynieść na zewnątrz. A potem, gdy już zbił ją z powrotem – albo kupił drugą? – wnieść znowu.

Ta myśl sprawia, że marszczę brwi. Staram się być odwrócona tyłem do lustra weneckiego, bo nagle czuję niepokój. Nie jestem pewna, która myśl mnie tak zaniepokoiła. To, że mój porywacz może wejść do tego pokoju i z niego wyjść wiele razy, a ja się nie budzę, czy też że może mieć nieskończony zapas tanich sosnowych trumien.

Przesuwam palcem po koronkowym brzegu mojej satynowej koszulki. I znowu jego działania wskazują, że był dobrze przygotowany. Drapieżnik, który jest kimś więcej niż zwykłym łotrem. To ktoś, kto doskonale się przygotował.

On mnie zna. Jestem niemal pewna. Czy to któryś z tych mężczyzn, którzy napisali do mnie list w ciągu ostatnich pięciu lat? Jeden z licznych drapieżników, którzy wczytywali się w smakowite szczegóły mojej historii i myśleli: Och, gdybym tylko mógł dorwać taką dziewczynę dla siebie?

Skrępowane dłonie zaczynają mi drżeć. Czuję, jak palce o siebie uderzają, i nienawidzę własnej słabości. Gorzej, odczuwam instynktowne pragnienie, by zacząć skubać kciuk. Znaleźć nierówną skórkę. Zacząć odrywać paznokieć. Użyć bólu, by się ukryć.

Tak jak robiłam przez tyle minut, godzin, wiele dni temu, gdy byłam zamknięta w skrzyni.

Jedzenie. Czuję je tak blisko, że jestem jak zaczarowana. Muszę się skoncentrować. Jestem głodna, i to bardzo, a biorąc pod uwagę, że nie mam pojęcia, kiedy znowu będę miała okazję coś zjeść…

Zły Porywacz mógł przeczytać o mnie wszystko. Zły Porywacz mógł nawet pomyśleć, że mnie zna.

Ale to była dawna Flora. Nie ta, która spędziła ostatnie pięć lat na uczeniu się, trenowaniu, przygotowaniach. Teraz jestem Florą 2.0.

Jestem kobietą, która ma misję do spełnienia.

Obiad. Obietnica jedzenia. Nie zmarnuję jej z powodu głupiej sosnowej skrzyni, jakiejś pokręconej sprawy z przeszłości albo wkurzającego wrażenia, że ktoś najprawdopodobniej mnie obserwuje.

Pora na obiad. Przesuwam się wzdłuż skrzyni, wiodąc skutymi kajdankami dłońmi po podłodze. Badam przestrzeń pomiędzy skrzynią a ścianą, poszukując pieczonego kurczaka. Lecz… nie ma nic.

Obchodzę całą skrzynię i przemierzam resztę pokoju. Nic.

W końcu przykucam na piętach obok materaca, znowu tyłem do okna obserwatora, i się zastanawiam.

Po samym zapachu trudno dojść do celu. Może pochodzić z innego pomieszczenia. Może nawet wpuszcza go tutaj jakąś rurką. Może tą kratką obok lustra weneckiego? To by znaczyło, że nie ma żadnego jedzenia. A to wszystko to tylko jakiś popieprzony eksperyment, w którym odgrywam rolę szczura w labiryncie.

Ale zapach jest taki mocny. I taki bliski.

Ciepło. Ogarnia mnie. To już nie tylko zapach kurczaka, przysięgam, że czuję ciepło. Parę unoszącą się w powietrzu. I najmocniej, najintensywniej wyczuwam ją w pobliżu skrzyni.

Opuszczam ramiona. Już wiem, co zrobił. Skurwysyn!

Wracam do zbitej na nowo – drugiej? – skrzyni. Oczywiście w wieku wydrążone są nierówne otwory. (Czy mam wsunąć palce w te szorstkie oczka? Zedrzeć sobie skórę, wbić drzazgę w miękkie opuszki, a potem wyssać krew? Rozrywka z dawnych dobrych czasów. Czy tego właśnie ode mnie chce?)

Zaciskam mocno pięści, gdy pochylam się niżej i obwąchuję pierwszą dziurkę. Kurczak, bez cienia wątpliwości. I, owszem, czuję nie tylko jego zapach, czuję jego obecność. Ciepło i para unoszące się z wnętrza skrzyni.

Skurwysyn.

Szybko znajduję kłódkę. Oczywiście jest zamknięta, jakżeby inaczej? Skoro masz zamiar torturować kogoś obiecującym zapachem obiadu, to na wszelkie sposoby utrudniasz mu dostęp do jedzenia. No bo gdyby pokrywa była otwarta, na czym polegałaby cała zabawa?

Czy czuję teraz głód? Tak. Czy czuję pragnienie? Tak.

Ale czy czuję ból? Czy jestem przestraszona, przygnębiona, załamana, czy jest mi za gorąco, za zimno, czy jestem zdezorientowana? Nie. W takim razie nic mi nie jest. I mogę to przemyśleć.

Opcja pierwsza: odejść. Czy raczej, w mojej sytuacji, odwrócić się, pokazać mu znowu środkowy palec i położyć się z powrotem na materacu. Wada to dalsze odczuwanie głodu, ale… Jedzenie to nie tylko jedzenie. To też naczynia, talerze, plastikowe kubki. To zasoby, potencjalne narzędzia. Skrzynia jest teraz niczym paczka z pomocą. A będąc sama w ciemnościach, nie mogę sobie pozwolić na rezygnację z jej zawartości.

To znaczy, że będę musiała otworzyć skrzynię. Zrobiłam to już raz, łomocząc w nią skrępowanymi nadgarstkami. Byłam wtedy mocno wkurzona i chciałam obudzić dziewczynę w środku. Takie podejście nie będzie raczej dobrym rozwiązaniem w przypadku obiadu.

Mogłabym otworzyć zamek wytrychem. W materacu są sprężyny, metalowe sprężyny… To wymagałoby trochę wysiłku, ale jestem pewna, że dałabym radę.

Ale wtedy on uświadomiłby sobie moje możliwości.

Czy chcę tego? Zdradzić tak wiele tak szybko? Komuś, kogo motywów nie rozumiem i kto najwyraźniej potrafi wejść do tego pokoju i z niego wyjść, nie budząc mnie?

Mój prawy kciuk powoli, ale nieuchronnie szuka paznokcia lewego kciuka…

Kim jest ten człowiek? Czego on, do diabła, ode mnie chce?

Skąd ta okropna, wprost koszmarna satynowa koszulka?

I ta skrzynia, ta skrzynia, ta skrzynia?

Zwieszam głowę. Przez chwilę nie czuję się dobrze. Nienawidzę tego miejsca, nienawidzę tego człowieka i nienawidzę siebie, bo sama sobie to zrobiłam. Pięć lat temu uciekłam, ale nigdy tak naprawdę się nie oddaliłam. Jacob może stać w ciemnościach i zaśmiewać się do rozpuku.

Mój własny brat uciekł od osoby, którą się stałam. A moja matka… moja biedna, zrezygnowana matka… tyle z siebie dała tylko po to, by pewnego dnia uświadomić sobie, że córka, którą tak kochała, już nigdy nie wróci do domu.

Została jej tylko skorupa.

Zapach zaczyna słabnąć. Kurczak, który był najpierw bardzo gorący, stygnie. A to bardziej niż cokolwiek innego skłania mnie do działania.

Wiecie, kim jestem? Jestem dziewczyną, która kiedyś uwielbiała dokazywać z lisami.

Jestem dziewczyną, która przetrwała czterysta siedemdziesiąt dwa dni w taniej sosnowej trumnie.

Jestem dziewczyną, która zamierza wydostać się stąd żywa.

Zaciskam palce. Unoszę dłonie razem, robię zamach i uderzam o bok skrzyni. Trzęsie się od siły mojego uderzenia, więc robię to jeszcze raz. I jeszcze raz. Walę w boki, zamieniam swoje ciało w młot i uderzam nim z całych sił.

Mam obite knykcie. Rozdartą skórę, bo szorstkie krawędzie skrzyni zdzierają ją i kaleczą. To mnie nie powstrzymuje.

Dawno temu nauczyłam się oddzielać swoje ciało od umysłu, a emocje od bólu. To była pożyteczna nauka.

Łomoczę w skrzynię, aż się poddaje.

Gdy w końcu bok się ugina, słychać trzask. Podoba mi się ten odgłos. Nie widzę, co robię, więc miło słyszeć tak długo wyczekiwany jęk drewna. Zwalniam teraz, przedzieram się dłońmi przez wióry, aż obejmuję palcami krawędź zapadniętego wieka i gwałtownie je podrywam. Metalowa kłódka grzechocze, wciąż nienaruszona, ale teraz zupełnie bezużyteczna, bo połowa pokrywy została oderwana od skrzyni.

Powodzenia w zbijaniu jej z powrotem, myślę i wbrew sobie zastanawiam się, jaki spotka ją los.

Ale najpierw zwycięzca zgarnie łupy.

Chwilę to trwa, lecz wreszcie znajduję: styropianowy talerz, pierwsze rozczarowanie. Jest też plastikowa butelka, więc może to woda. Żadnych sztućców. Szukam, szukam i szukam. Zero. Ale talerz… W ciemności sprawdzam jego zawartość. Pieczone udko kurczaka, ziemniaki i coś, co przypomina jakieś gumowate warzywo.

Trzeba będzie jeść palcami. Nie żeby mi to przeszkadzało.

Odwracam się w stronę lustra weneckiego. Patrzę prosto w nie, staram się cokolwiek dostrzec, a jednocześnie unoszę udko i zabieram się do dzieła. Mam tłuste palce. Łańcuch opadający od metalowych kajdanek brzęczy i ociera się o moje nagie udo. Satynowa koszulka mocno się podwinęła, ale nie zamierzam jej poprawiać.

Czy on chce, żebym była elegancka? Stąd nowa koszulka? Cóż, tego nie dostanie. Oto ja, praktycznie, metodycznie i skutecznie opróżniająca talerz.

Kurczak nie jest taki zły. Ani ziemniaki, ani to coś, co okazuje się zieloną fasolką szparagową. Nie żebym przywiązywała szczególną wagę do smaku. Jem, aby nabrać sił, bo teraz już nie jestem głodna. A po kilku ostrożnych łykach wody nie jestem też spragniona.

Nic mi nie jest.

Wszystko w porządku.

Jestem sama w ciemnościach i jest w porządku.

Później, w kuckach i odwrócona plecami do lustra, żeby się zasłonić, owijam styropianowy talerz wokół pięści, by użyć go jak tarczy, gdy będę walić rękoma o rozbity bok skrzyni. W nagrodę za moje wysiłki udaje mi się odłamać kilka długich sosnowych drzazg. Teraz potrzebuję już tylko miejsca, by je ukryć. W ciemnym, bardzo ciemnym pokoju, w którym nic nie widzę, za to on widzi wszystko.

Chowam cieniutkie drzazgi w dłoniach, a potem obejmuję nimi opróżnioną do dwóch trzecich butelkę z wodą. Niech myśli, że ją właśnie chcę schować, gdy wycofuję się na materac z butelką przyciśniętą do piersi.

Kładę się, odwracam plecami do lustra, a potem, poruszając się bardzo powoli, używam dłuższej, ostrzejszej drzazgi, żeby przebić brzeg materaca. Potrzebne mi tylko drobne nacięcie, wystarczą dwa centymetry. Wtedy będę mogła wsunąć tam jedną drzazgę, potem drugą i trzecią.

Sośnina to miękkie drewno. Wątpię, by te odłamki nadawały się na broń. Ale mimo wszystko wbicie takiej drzazgi w oko…

Zasoby. Coś, co mam, a on nawet nie wie, że powinien mi to odebrać.

Podciągam kolana i otulam ciałem butelkę z wodą.

I myślę, gdy powoli zaczynam odpływać, że nie jestem głodna i nie jestem spragniona. Nie jest mi zimno i nie jest mi gorąco. Nic mnie nie boli, nie jestem wyczerpana ani przerażona.

Jestem dziewczyną gotową do walki.