Nie jest w porządku.
Chciałabym, żeby było. Chciałabym być silna, zdecydowana i mieć wszystko pod kontrolą. Nie czuć głodu, pragnienia, gorąca, zimna, bólu, strachu. Jestem nową, ulepszoną Florą Dane, kobietą, która nigdy już nie będzie ofiarą.
Trzęsę się jak osika.
To imię. Dlaczego ta dziewczyna twierdzi, że ma na imię Molly? Ona nie jest Molly. Wiem, że nie jest Molly, bo ja znałam kiedyś Molly. Ja byłam kiedyś Molly. A to nie może być przypadek, prawda? I te sosnowe trumny. Niekończąca się procesja tanich sosnowych trumien…
Co tu się, do diabła, dzieje?
On nie żyje. Jacob nie żyje. Muszę to sobie powtarzać. Siedzę skulona w kącie, skrępowanymi dłońmi przyciskam do siebie kolana. Jacob nie żyje, a ja wiem, że nie żyje, bo sama nacisnęłam spust. Czułam, jak jego krew i odłamki czaszki tryskają mi na twarz. Opuściłam tamten pokój, nareszcie wolna po czterystu siedemdziesięciu dwóch dniach, z mózgiem Jacoba we włosach.
On nie żyje. On nie żyje. On nie żyje.
Łzy płyną mi po policzkach. Nienawidzę się za tę słabość.
A jeszcze bardziej nienawidzę tej drobnej, żałosnej, nędznej cząstki mnie, która wciąż za nim tęskni.
Nie jest w porządku.
Dziewczyna leży na materacu. Tak sądzę. Podpełzła tam sama. A teraz śpi. Albo straciła przytomność. Albo umiera. Chyba powinnam sprawdzić. Ale ona powiedziała, że ma na imię Molly, i ja jej teraz nie cierpię.
Tamta agentka FBI patrzyła prosto na mnie i powtarzała: Flora, Flora, Flora. A ja nie miałam pojęcia, o co jej chodzi: Mam na imię Molly.
Ofiary i porywacze nawiązują więź. Nie każdemu się to podoba. Nie każdy to rozumie. Ale tak po prostu jest. Doktor Keynes wyjaśniał mi to wiele razy. Nie mogłam nic poradzić na to, że nawiązałam więź z Jacobem, tak jak nie mogę nic poradzić na to, że czuję głód, pragnienie albo zmęczenie. Ludzie to stworzenia społeczne. Nie potrafimy żyć w próżni. Albo zamknięci w skrzyni wielkości trumny.
Jacob może i był zły, ale był też bardzo sprytny. Wiedział, co robi, za każdym razem gdy zamykał mnie w tej skrzyni i pozbawiał światła, jedzenia, wody i towarzystwa. I wiedział dokładnie, co robi, za każdym razem gdy mnie z niej wypuszczał. Stawał się moim bohaterem. Był jak wszechpotężny ojciec, którego nigdy nie miałam. Oczywiście słuchałam go i nie śmiałam mu się sprzeciwić. Nie wkurza się wszechpotężnego ojca. I nie opuszcza się go, nawet gdy nagle i nieoczekiwanie ma się taką szansę. Bo jest wszechpotężny. I jeśli mówi, że wie, gdzie mieszka twoja matka i twój brat i gdzie mają norę twoje ukochane liski, i że może ich wytropić i zabić w każdej chwili, to mu wierzysz.
Kiedy mówi, że jesteś jego ulubienicą i że nie miał zamiaru tak długo trzymać cię przy życiu, ale jakoś się do ciebie przywiązał. Że jesteś wyjątkowa. Wartościowa. Może nawet jesteś tą jedyną kobietą, która mogłaby go wreszcie uczynić szczęśliwym…
W to także wierzysz.
A ta dziewczyna? Skulona w ciemności po drugiej stronie pokoju. Czy ona też była zamknięta w skrzyni? Czy ona też znosiła niekończące się godziny, jeśli nie dni, w swoim własnym żałosnym towarzystwie? Aż była gotowa zaprzedać własną duszę, byle tylko się wydostać?
Nie mogę jej ufać. Na tym polega problem z dziewczętami, które były kiedyś zamknięte w skrzyni w kształcie trumny.
Zapytajcie Jacoba. Nie można ufać żadnej z nas.
Pocieram twarz skrępowanymi dłońmi. Muszę to rzucić, myślę, kołysząc się do przodu i do tyłu. To była głupota z mojej strony, że próbowałam odnaleźć Stacey Summers, że myślałam arogancko, że dam sobie radę z najgorszymi draniami świata. Myliłam się. Byłam… Sama nie wiem. Dokładnie taka, jak twierdzili mama i Samuel. Teraz rozumiem. Żałuję. I chcę już tylko wydostać się z tej zapomnianej przez Boga ciemnej dziury. Chcę tylko wrócić do swojego mieszkania i prowadzić znowu normalne życie.
Tyle że nie mam pojęcia, jak prowadzić normalne życie. Jak włączyć się w rytm codzienności.
Nie jest w porządku. Nie jest, nie jest, nie jest.
– Dlaczego?
Dziewczyna mówi. Dźwięk jej głosu, tak nieoczekiwanie rozbrzmiewający w ciemności, przyciąga moją uwagę. Czekam, nadstawiając uszu.
– Dlaczego? – szepcze ponownie. – Dlaczego, dlaczego, dlaczego?
Zastanawiam się, czy chce zapytać: Dlaczego ja?
Odrywam ręce od kolan. Ostatni raz ocieram twarz. Ostatni raz pociągam nosem.
Koncentruję się.
Boli mnie głowa. To powinno wystarczyć. Kręci mi się w niej, a ciało mam ospałe. Znowu zastanawiam się nad substancjami odurzającymi. Rozpylanymi w powietrzu, wstrzykniętymi do butelki z wodą? Nie wyczuwam żadnego zapachu ani smaku, ale na pewno nie czuję się sobą. To może być wynik szoku.
Ale funkcjonuję. Mogę siedzieć, stać, poruszać się. Pora coś zrobić.
– Musimy się stąd wydostać – mówię głośno. Mam ochrypły głos. Surowy. I zdecydowany. Jak kobieta, która wie, co robi.
Dziewczyna nie odpowiada.
Podnoszę się i przesuwam w kierunku ściany, w której są drzwi. Tym razem, macając palcami, z łatwością wyczuwam ich krawędź. Otwierają się na zewnątrz – tyle pamiętam. Drzwi otwierające się na zewnątrz, ludzki kształt wchodzący do środka i ja rzucająca się na niego z odłamkami w ręku.
Pcham teraz te drzwi i czuję, że lekko się poddają.
Zamieram zaskoczona. To na pewno umysł płata mi figla. Pcham jeszcze raz. Drzwi chwieją się. Czuję, że są zamknięte, ale nie na klucz. Normalnie wystarczyłoby nacisnąć klamkę, która wysuwa zasuwkę z otworu w futrynie. Ale tutaj… Mrugam kilka razy, rozważając różne opcje. Z tej strony drzwi nie ma żadnej klamki czy gałki. Ale gdybym zdołała wcisnąć zasuwkę, powiedzmy, sprężystą drzazgą? Mogłoby się udać.
Potrzebuję odłamka drewna. Myślę, że w materacu mógł jakiś zostać. Nie pamiętam. Mam mętlik w głowie. Przez stres. Zmęczenie.
Dziewczynę o imieniu Molly.
Nie mam wyboru. Muszę to zrobić.
Odwracam się od sekretnych drzwi i pełznę w stronę materaca.
Nie wiem, co powiedzieć. Że wszystko będzie dobrze? Że bardzo mi przykro, że cię dźgnęłam? A kim ty, do cholery, w ogóle jesteś?
Udaje mi się powiedzieć tylko:
– Hej.
Jęczy.
Postanawiam, że nie chcę znać jej imienia. Nie zamierzam o tym rozmawiać. Pora przejść do konkretów.
– Wiesz, gdzie jesteśmy?
Kolejny jęk.
– Czy to pomieszczenie znajduje się w jakimś domu? Jesteśmy na parterze, na pierwszym piętrze?
Tylko jęczenie.
Nie zniosę tego dłużej. Przykucam na piętach, kawałek od materaca, i zwracam się do niej surowym tonem:
– Hej! Musimy się stąd wydostać. Potrzebujesz pomocy lekarskiej. Zacznij mówić. Gdzie my, do diabła, jesteśmy?
Tym razem nie jęczy. Raczej z dygotem wciąga powietrze. A potem, gdy zastanawiam się, czy będę ją musiała uderzyć czy coś, szepcze:
– Dlaczego… dlaczego… dlaczego mi to robisz?
– Na którym jesteśmy piętrze? Który to poziom budynku? – pytam.
– Nie wiem. Dlaczego…
– Byłaś przetrzymywana w takim pomieszczeniu? – przerywam jej. – Podobnym do tego? – A może dokładnie w tym, jako poprzednia lokatorka.
Słyszę drżący wydech.
– Od jak dawna tutaj jesteś? – Właściwie nie chciałam o to pytać. To nie ma znaczenia. Ale nie potrafiłam się powstrzymać.
Nie odpowiada, a ja uświadamiam sobie, że pewnie nie potrafi odpowiedzieć. Z powodu braku światła nawet ja jestem zdezorientowana co do upływu czasu.
– Jaka jest ostatnia rzecz, jaką pamiętasz? – pytam więc.
– Taniec.
– Byłaś w barze, w klubie nocnym? W Bostonie?
To trwa trochę, ale w końcu pada odpowiedź:
– T-t-tak.
– Za dużo wypiłaś?
Odgłos czkawki biorę za potwierdzenie. Dzieciaki, myślę sobie. Wszyscy czujemy się tacy młodzi i nieustraszeni. Nocne kluby to świetne miejsce na zabawę. A czwarta, piąta czy szósta kolejka rumu wydaje się najlepszym pomysłem na świecie.
Nienawidziłam siebie za własną głupotę, gdy ocknęłam się w skrzyni w kształcie trumny. Minuta po minucie, dzień po dniu, tyle czasu, kiedy można tylko żałować.
A mimo to jest coś, za czym tęsknię… Powód, dla którego ukończyłam tyle kursów samoobrony.
Oddałabym wszystko, by znów poczuć się tak młoda i nieustraszona.
– Już dobrze – słyszę swoje słowa. Zaskakuje mnie, jak łagodnym tonem to mówię. – Co się stało potem?
– Dlaczego, dlaczego, dlaczego – mamrocze, a ja domyślam się, że zaraz się rozklei.
– Mieszkasz w Bostonie? – pytam, starając się skupić jej uwagę. – Twoja rodzina jest stąd?
– T-t-tak.
Rozważam kolejny krok. Pytanie jej o imię nie zadziałało, Bóg mi świadkiem, że i na mnie nie zadziałało po tym, jak zostałam „uratowana”. Nie potrafię tego wyjaśnić. To wydaje się dziwne, surrealistyczne, gdy teraz o tym myślę. Jak można po dwudziestu latach życia utracić własne imię, to automatyczne i natychmiastowe poczucie tożsamości? Mogę wam tylko powiedzieć, że te sosnowe trumny bardzo przypominają kokony. W pewnym momencie łatwiej jest odpuścić, zrzucić wierzchnią warstwę, narodzić się na nowo.
Stać się osobą, którą chce, żebyś była, bo trzymanie się przeszłości, obrazu twarzy matki, za bardzo boli. Więc odpuszczasz, zakładając, że pewnego dnia, kiedy się stąd wydostaniesz, odnajdziesz się z powrotem.
Nie rozumiesz, że to tak nie działa.
Poczucie tożsamości jest potężną, ale kruchą siłą. A gdy się je utraci…
Znowu się zastanawiam, czy ta dziewczyna to Stacey Summers. Gdybyśmy miały trochę światła, gdybym mogła na nią spojrzeć… Ale jesteśmy same w ciemności.
To nie powinno mieć znaczenia. Ofiara to ofiara, a ofiar nie brakuje. Wystarczy spojrzeć na artykuły na ścianach mojej sypialni. Lecz coś w Stacey… Jej uśmiech na zdjęciu. Sposób, w jaki jej ojciec o niej mówi, ten surowy ból w jego głosie. Chciałam ją odnaleźć. Chciałam być tą osobą, która da Stacey szczęśliwe zakończenie.
Może jej szczęście jakimś cudem przejdzie na mnie. Ja ją uratuję, a ona pomoże mi odnaleźć światło.
Przynajmniej tak myślałam trzy miesiące temu.
Czy teraz płaczę? Nie wiem. Nie jest w porządku.
Wyciągam dłonie. Natrafiam na skrępowane ręce dziewczyny na brzegu materaca. Wzdryga się, ale nie cofa, gdy przesuwam palcem po śladach na jej nadgarstkach. Świeże skaleczenia i stare blizny. Czy na nadgarstkach może powstać tyle śladów w zaledwie trzy miesiące? Czy może mam do czynienia z kimś, kto zaginął o wiele wcześniej? Ile czasu trwało, zanim zrezygnowałam ze swojego imienia?
Nie wiem. Po tych wszystkich latach tak wielu rzeczy nie wiem.
– Dlaczego, dlaczego, dlaczego? – szepcze w ciemności.
Wpadam na pomysł. Obejście. Porywacz mógł zmusić ją do przyjęcia nowego imienia, ale jeśli chodzi o tożsamość innych ludzi z jej życia…
– Opowiedz mi o swoich rodzicach – mówię.
Jęczy.
– Twój ojciec. Jak ma na imię?
Słyszę, że uderza głową o materac, jest wzburzona.
– Colin? – pytam.
– Dlaczego, dlaczego, dlaczego – mówi.
– Wołaj za mną – proszę pewnie byłą cheerleaderkę, intonując: – Zwiać stąd! Zwiać stąd! Zwiać, zwiać, zwiać!
Chyba się nie uda. W tonie mojego głosu zaczyna pobrzmiewać histeria. Ale dziewczyna zamiera, słucha mnie uważnie. Czy w końcu udało mi się poruszyć resztkę jej pamięci? Jakiś wewnętrzny spust, który pozwoli jej się z tego wszystkiego wyrwać?
– Dlaczego? – szepcze w mroku. A potem: – Dlaczego mi to robisz?
– Bo musimy się stąd wydostać. Bo pracuję dla Colina Summersa. Bo obiecałam jemu i obiecałam sobie, że zabiorę cię do domu.
Nic nie mówi. Czy tylko mi się wydaje, czy ona sprawia wrażenie zaskoczonej?
– Potrafię to zrobić – mówię, starając się, by mój głos brzmiał pewnie. – Chyba uda mi się otworzyć te drzwi. Możemy obie stąd wyjść, tylko musisz mi pomóc.
Nie rusza się.
– Nie musisz się go bać – dodaję. – Za pierwszym razem mnie zaskoczył. Ale teraz jestem gotowa.
– Kogo?
– Tego wielkiego faceta. Tego, który porwał cię z baru, a mnie z mojego mieszkania. Myślę, że podaje mi jakiś narkotyk. – Zaczynam paplać. – No bo jak inaczej mógłby wchodzić do tego pokoju i z niego wychodzić, nie budząc mnie? Będziemy musiały coś wymyślić. Może porwiemy materac i wykombinujemy coś z wypełnieniem i obszyciem? Mamy zasoby, musimy tylko mądrze je wykorzystać.
Trochę się rozpędzam. Tak naprawdę potrzebuję teraz tego ostatniego odłamka, który na pewno został w materacu. Tylko że ona się z niego nie rusza.
– Dlaczego? – szepcze.
– Dlaczego co? Dlaczego ci pomagam? Już mówiłam.
– Dlaczego to robisz?
– Bo musimy się stąd wydostać! Bo obiecałam twojemu ojcu…
Jęczy, wycofuje się. Słyszę, jak przyciąga do siebie dłonie.
– Hej – staram się ją uspokoić. – Wszystko w porządku. Nieważne, co mówił, czym ci groził… Nie może skrzywdzić twojej rodziny. Oni zawsze tak mówią, żeby mieć nad nami władzę. Zaufaj mi. Będzie dobrze.
– Zrobię, co chcesz! Proszę. Już ci to mówiłam.
– Co mi mówiłaś?
– Byłam grzeczna. Byłam taka grzeczna. Zrobiłam wszystko, co kazałaś. – Porusza się nagle w ciemności i chwyta mnie za rękę. – Błagam. Robiłam, co mówiłaś. Odkąd mnie tu sprowadziłaś. Robiłam wszystko, co kazałaś. A teraz, proszę, wypuść mnie. Nic nikomu nie powiem, jeśli tylko pozwolisz mi wrócić do domu.