Rozdział 44

D.D. dobiegła zaledwie do końca korytarza, gdy pojawiła się tam Ethier w towarzystwie wysokiej blondynki z nastroszonymi włosami i w mikroskopijnej mini. D.D. zatrzymała się, z dłonią na biodrze, jeszcze bardziej zaskoczona.

Kierowniczka klubu rzuciła jej pytające spojrzenie.

– Larissa Roberts – powiedziała, przedstawiając blondynkę. – Myślę, że najwygodniej będzie nam porozmawiać w moim biurze.

Minęła D.D., a potem Keynesa, który przystanął w połowie korytarza. Wymienił spojrzenia z D.D. Oboje ruszyli za menadżerką i jej podopieczną. Żadne z nich nie powiedziało ani słowa.

– A więc zna pani Natalie Dragę? – zapytała D.D., gdy już znaleźli się w ciasnym biurze. Zastanawiała się, kogo najuważniej obserwować. Jocelyne Ethier, która jej zdaniem mogła być zaginioną córką Jacoba Nessa, czy też tę nową dziewczynę, Larissę, która ponoć przyjaźniła się z pierwszą ofiarą.

Starała się jak najlepiej dzielić swoją uwagę między obie kobiety, obserwując szczególnie to, jak Ethier reaguje na wszystko, co mówi Larissa.

– Przyjaźniłyśmy się z Natalie – odezwała się Larissa. – Wychodziłyśmy razem i tak dalej. Ale Natalie mi się nie zwierzała. Zawsze miałam wrażenie, że to miejsce to dla niej tylko kolejny przystanek w drodze. Gdy się nie pojawiła, nie byłam zaskoczona.

– A dokąd… wychodziłyście? – zapytał Keynes.

– Cóż, w godzinach pracy do pokoju wypoczynkowego. A po godzinach to na przykład na drinka.

– Ulubione miejsca? – zapytała D.D.

– Birches. Hashtag. Tutaj w okolicy jest pełno klubów. Łaziłyśmy od jednego do drugiego.

– Czy Devon chodził z wami? – D.D. patrzyła na Ethier, spodziewając się jakiejś oznaki zazdrości czy złości.

– Pewnie. Natalie mu się podobała. Wszyscy to widzieli. Bo była piękna. Ale potrafiła też być ostra, wiecie? Manipulowała nim. W jednej chwili się uśmiechała, a w następnej go odpychała. Nazywała go swoim szczeniaczkiem. Z całą pewnością nie traktowała go poważnie. Ale jeśli chodzi o niego… Myślę, że on uważał, że to bardzo poważne. A im bardziej go zbywała, tym bardziej był zdeterminowany.

– Pragnął jej. A ona go nie chciała – dokończyła D.D., cały czas obserwując Ethier. Kierowniczka baru wydawała się znudzona. Czyżby wiedziała o tym wszystkim? Czy też tak świetnie umiała przybrać maskę?

– Och, nie powiedziałabym. Natknęłam się na nich parę razy w kantorku. Natalie może i zadzierała nosa przy ludziach, ale za zamkniętymi drzwiami najwyraźniej dobry był i pan Mięśniak.

Ethier patrzyła w ekran komputera i zmarszczyła brwi, zobaczywszy coś na monitorze. Jak na razie szczegóły związku Devona Gouldinga z inną kobietą nie robiły na niej żadnego wrażenia.

– Od jak dawna się znali? – zapytał Larissę Keynes.

– Nie jestem pewna. To znaczy, odkąd Natalie tu pracowała, Devon za nią łaził. Ale… To nie trwało długo… Parę miesięcy? Jak już mówiłam, ona tu była jakby tylko przejazdem.

– A co ją sprowadziło do Bostonu? – zapytała D.D.

– Odmiana. Mówiła, że ma dość Florydy. Ale jak można mieć dosyć słońca i plaży…

– Florydy? Myślałam, że była z Alabamy?

Larissa potrząsnęła głową.

– Nigdy nie wspominała Alabamy. Owszem, miała południowy akcent… Ale nie z Alabamy. Nie taki silny.

– To stąd się znałyście? – zapytała nagle D.D., skupiając całą uwagę na Ethier. – Natalie przyjechała tutaj do pani, tak? Łatwiej jej było znaleźć pracę, bo pracowała u pani na Florydzie.

Ethier oderwała wzrok od monitora i zamrugała.

– Co takiego?

– Floryda. Pracowała pani na Florydzie, zanim przeniosła się tutaj. Dlaczego nam pani o tym wcześniej nie powiedziała?

– Nie pytaliście.

– Co panią sprowadziło do Bostonu?

– Awans. To jest lepsza praca.

– Słyszała pani o Florze Dane? – zapytał wprost Keynes. – Pisali o niej we wszystkich gazetach. O tym, jak wróciła do domu w Maine. I przynajmniej na początku o tym, że wróci na studia do Bostonu.

– Nie mam pojęcia…

– To musiało zaboleć – odezwała się D.D., odciągając uwagę kierowniczki i wprawiając ją w dezorientację. – Ona zabiła pani ojca, a wszyscy uważali ją za bohaterkę. Silną, dzielną dziewczynę, która zdołała się uratować.

– O czym wy, do cholery, mówicie?

Larissa skuliła się, jakby chciała wycofać się z tej rozmowy, tylko nie miała jak.

– Kiedy pierwszy raz przespała się pani z Devonem? Taki wysoki, umięśniony facet. Fajnie było owinąć go sobie wokół palca. Ale niestety zjawiła się Natalie. Odciągnęła go od pani. Czy wtedy postanowiła pani, że Natalie za to zapłaci? I żeby uczynić zemstę słodszą, zmusiła pani Devona, żeby jej w tym pomógł.

– Chwileczkę…

– Ona nie spała z Devonem – odezwała się nagle Larissa.

D.D. i Keynes znieruchomieli i popatrzyli na nią. Blondynka zaczerwieniła się i zaczęła skubać rąbek miniówki.

– Jocelyne nie miała romansu z Devonem, jeśli o to pytacie. Miała romans ze mną. Przynajmniej wtedy, gdy pojawiła się Natalie, byłyśmy razem. To ja… – Dziewczyna zawahała się i spuściła wzrok. – To ja wszystko zepsułam. Nie Natalie. Ani nie Devon. Oni nie mieli nic wspólnego z naszym zerwaniem. To była moja wina. Tylko i wyłącznie moja wina.

D.D. zmarszczyła brwi i popatrzyła na kierowniczkę klubu, która zrobiła się czerwona z zakłopotania.

– Kierownictwo nie powinno wchodzić w relacje osobiste z personelem – powiedziała surowym tonem Ethier. – Gdyby szefostwo się dowiedziało…

– Nigdy nie była pani z Devonem Gouldingiem? – zapytała D.D.

– Chyba nie muszę mówić, że nie był w moim typie.

– A Natalie Draga?

– Cóż, bardziej w moim typie, ale szczerze mówiąc – Ethier zerknęła na Larissę – wolę blondynki.

– Ile ma pani lat? – zapytał nagle Keynes.

– Trzydzieści cztery.

– Pani rodzice?

– Roger i Denise Ethier. Mieszkają w Tampie. Mam do nich zadzwonić?

D.D. spojrzała na Keynesa.

– Myślę, że to nie ona.

– Nie – potwierdził.

– A mimo to wszystkie drogi prowadzą nas do tego baru. Ofiary, Devon Goulding. – Popatrzyła na Ethier, potem na Larissę, jakby zachęcając je do pomocy. – Czego wy nam nie mówicie? Dla dobra Natalie, Stacey i Flory… co nam umyka?